To kolejna bardzo poważna zagwozdka dla Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego, tym bardziej że Innsbruck był mocną kandydaturą w wyścigu o organizację imprezy w 2026 roku: w miarę oszczędna koncepcja, wielkie tradycje i - najważniejsze - finansowe gwarancje. W końcu austriackie PKB budzi szacunek nie tylko u tych, którzy za młodu uczyli się podstaw globalnej ekonomii, grając w Eurobiznes, a Innsbruck już po wsze czasy pozostanie dla nich symbolem bogactwa i drożyzny. Na braki w budżecie w każdym razie tam nie narzekają, skocznię narciarską wyrychtowali sobie najpiękniejszą na świecie (projekt Zahy Hadid). A jednak mieszkańcy na igrzyska się nie zgodzili. Efekt kuli śniegowej zaczyna przyduszać MKOl.
Zgłosić zamierza się Sion, ale Szwajcarzy nie mają na razie poparcia rządu i dopiero będą organizować referendum w kantonie Valais (wcześniej w swoim głosowaniu przepadło Sankt Moritz). Calgary czeka dopiero na decyzję nowowybranej rady miejskiej, ale krytycy już nawołują, by brać przykład z masowo wycofujących się z olimpijskich starań europejskich miast; przy okazji Kraków ma Kanadzie darmową promocję. Plany ma Salt Lake City, ale dubluje się z letnimi igrzyskami w Los Angeles. Poza tym może Lillehammer, może Ałmaty. Mało konkretów. W MKOl znów więc zaczęto mówić o wyborze za jednym zamachem dwóch gospodarzy na 2026 i 2030, czyli powtórzeniu niedawnego manewru z Paryżem (2024) i LA (2028). Krótko mówiąc, zamiast konkursu jest dobijanie targu. Dobre rozwiązanie na trudne czasy, gdy świat przejrzał na oczy i nie zamierza przepłacać za złudzenia.
Follow https://twitter.com/sportmalopolska#TOPSportowy24
- SPORTOWY PRZEGLĄD INTERNETU