Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Strażak OSP z Poronina został nagrodzony. Dwa razy narażał swoje życie, ratując innych

Łukasz Bobek
- Praca w straży jest dla mnie bardzo ważna. Mam wyrozumiałą rodzinę, ale i klientów - mówi mechanik Wojciech Pawlikowski
- Praca w straży jest dla mnie bardzo ważna. Mam wyrozumiałą rodzinę, ale i klientów - mówi mechanik Wojciech Pawlikowski Łukasz Bobek
Do palącego się budynku po rannych wchodziłem automatycznie - mówi Wojciech Pawlikowski, wyróżniony ochotnik z OSP w Poroninie.

Na co dzień zwykły mechanik samochodowy. Warsztat przy domu w Poroninie, dwa pomieszczenia, gdzie wraz z pracownikami reperuje samochody klientów. W domu żona prowadzi warsztat fryzjerski. Dwie córki - jedna z szkole podstawowej, druga w gimnazjum.

Czasami tylko - i w dzień, nieraz i w nocy, w domu odzywa się radiotelefon albo komórka. To straż pożarna. Wzywa na akcję. Wojtek w pędzie wstaje, wsiada w auto i rusza. W bagażniku ma już kask i ubiór ochronny.

Zdobył uznanie
38-letni Wojciech Pawlikowski został uhonorowany tytułem strażaka miesiąca sierpnia w Małopolsce. Nagrody rozdaje komendant wojewódzki straży pożarnej w Małopolsce i urząd marszałkowski. Trafiają one do fajermanów, którzy wykazali się w swojej działalności.

Nasz bohater wykazał się i to nieraz. W sierpniu, w czasie pożaru restauracji "Watra" wraz z kolegami wyniósł z palącego się budynku ranną kobietę. Kilka miesięcy wcześniej, w styczniu tego roku, wskoczył do palącego się domu jednorodzinnego w Poroninie. Stamtąd również wyniósł starszą, schorowaną kobietę. Niewiele brakowało, a i on sam by ucierpiał. Na szczęście poza opalonym ubraniem i hełmem nic mu się nie stało. Choć jak sam przyznaje, sytuacja była bardzo poważna. - Ale nie było czasu na zastanawianie się. W takich sytuacjach działam automatycznie - wspomina. - Po akcji byłem jedynie potwornie zmęczony.

Rodzinne tradycje
Wojciech Pawlikowski strażakiem jest od 14 lat. - Wciągnęła mnie w to moja rodzina. Mój chrzestny był strażakiem, inni wujkowie i kuzyni też. Pracowali w Państwowej Straży Pożarnej. Można powiedzieć, że mamy w rodzinie mocne tradycje strażackie - mówi.

Sam nie został zawodowym strażakiem, bo tak się jakoś poukładało. - Może nie miał mnie kto popchnąć do tego, by złożyć papiery do szkoły pożarniczej. Jednak wystarczy mi to, co teraz robię dla straży. To dla mnie całe życie - wspomina. Do tego stopnia, że jak słyszy syreny, leci. - Bo to mocniejsze ode mnie - mówi.

Dodatkowo ratuje ludzi i ich dobytek, bo ma ku temu sprzyjające warunki - sam sobie jest szefem w pracy.
- Ja akurat od początku mojej działalności w straży, zanim jeszcze otworzyłem własny warsztat, miałem to szczęście, że miałem dobrych szefów, że rozumieli to - mówi. Dodaje jednak, że wielu jego kolegów ma problemy z pracodawcami. Nie wszyscy są tak tolerancyjni.

Rodzina ufa

Choć druh Pawlikowski miał w ostatnich miesiącach dwie poważne akcje, jego rodzina nie protestuje. - Żona nigdy mi nie powie, żebym to rzucił. Wie, że to moje życie - mówi.

Przyznaje jednak, że początki były trudne. Przeszkadzało strażackie radio nastawione na częstotliwość służb ratunkowy. Z czasem jednak się i do tego przyzwyczaiła.

Choć żona zazwyczaj nic nie mówi o akcjach i zagrożeniu, w przypadku "Watry" miała swoje uwagi do męża. - Gdy był nocny pożar Watry, ja pojechałem na akcję, a ona słuchała informacji na radiotelefonie. Słyszała, że trzeba będzie ewakuować ludzi. Uznała jednak, że skoro tak dużo zastępów tam jest, ja nie będę się tam pchał - wspomina.

Pół godziny po tym, jak Pawlikowski z kolegami wyniósł ranną, zadzwonił do żony. - Gdy usłyszała, co tam było, powiedziała mi tylko, że gdyby była na miejscu, dostałbym w gębę - mówi.

Jeden z aktywniejszych
Zdaniem jednak zawodowych strażaków z Państwowej Straży Pożarnej w Zakopanem Wojciech Pawlikowski jest jednym z aktywniejszych ochotników.

- Jest niemal na każdej akcji, do której jego jednostka jest wzywana - mówi Andrzej Król-Łęgowski, rzecznik prasowy PSP w Zakopanem. - Rzeczywiście można powiedzieć, że pod tym względem wyróżnia się na Podhalu.

Król-Łęgowski wspomina jedną sytuację. Gdy naprawiał u niego swój samochód, nagle rozległ się sygnał alarmowy. - Powiedziałem mu, żeby zaczekał, że dowiem się, czy to coś poważnego. Ale on nie mógł czekać. Powiedział mi tylko, że dla niego każdy sygnał jest ważny. I poleciał - wspomina. Okazało się, że palą się sadze w jednym z domów w Poroninie.

Ochotnicy potrzebni
Według szacunków PSP na terenie powiatu tatrzańskiego działa ok. 500 czynnych strażaków ochotników (czyli mężczyzn poniżej 65. roku życia). - Gdyby nie ich pomoc, w wielu przypadkach bylibyśmy bezradni - mówi rzecznik państwowej straży pożarnej. - Jako Podhale mamy szczęście, że wciąż nie brakuje nam ludzi, którzy chcą działać w OSP.

Napisz do autora:

[email protected]

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska