Plan jest prosty: w czasie „W” (to w wojskowej nomenklaturze wojna) strzelcy z własną bronią kierowani byliby do pomocy policji lub żandarmerii wojskowej. Mieliby za zadanie pilnować porządku i obiektów strategicznych, np. lotnisk, węzłów drogowych, elektrowni itp.
Do tego powstałaby – także na wypadek wybuchu konfliktu zbrojnego – rezerwa szkoleniowa. W jej skład wchodziliby m.in. instruktorzy strzelectwa, którym kategoria wojskowa nie pozwala na służbę nawet podczas wojny. Oni zajmowaliby się szkoleniem cywili, którzy w razie potrzeby zasilaliby szeregi wojska.
Takie rozwiązanie obowiązywało podczas II wojny światowej w Anglii w przypadku wolontariuszy Home Guard („Armia Narodowa”). Obecnie podobne rozwiązania wprowadzono w Skandynawii i Szwajcarii.
– Mamy umiejętności, amunicję i broń. W razie wojny ulega ona konfiskacie, ale wojsko i tak nie będzie potrafiło jej wykorzystać. Lepiej więc „skonfiskować” ją razem z człowiekiem. Wystarczy wyobrazić sobie myśliwego, który poluje od kilkudziesięciu lat. Kto lepiej niż on będzie znał pobliskie lasy? – zauważa Tomasz W. Stępień, szef ogólnoeuropejskiej konfederacji posiadaczy broni palnej Firearms United Network.
Z najnowszych dostępnych danych Komendy Głównej Policji wynika, że na koniec grudnia 2017 r. w Polsce pozwolenie na broń posiadało ponad 206 tys. osób. W tym gronie najwięcej było myśliwych (ponad 125 tys.); osób, które wykorzystywały ją do ochrony osobistej (prawie 41 tys.) oraz sportowców (prawie 26 tys.).
Pozostali to kolekcjonerzy, osoby prowadzące szkolenia strzeleckie i rekonstruktorzy historyczni. W naszym kraju zarejestrowane było ponad 460 tys. sztuk broni.
– Ci ludzie, dobrze wyszkoleni cywile, tworzą potencjał, któremu nie wolno dawać czerwonego światła. Jeśli ktoś chce pomagać państwu, państwo powinno mu to umożliwić, zwłaszcza w dziedzinie obronności – komentuje dr Przemysław Wywiał z Instytutu Nauk o Bezpieczeństwie Uniwersytetu Pedagogicznego im. KEN w Krakowie.
– Tyle że musiałoby to być ujęte w normy prawne, a nie odbywać się na zasadzie pospolitego ruszenia. Strzelcy musieliby złożyć przysięgę, otrzymać przydziały mobilizacyjne itp. – dodaje dr Wywiał.
Właśnie przyszłych rozwiązań prawnych dotyczyły będą zaplanowane na następny tydzień rozmowy organizacji strzeleckich z przedstawicielami MON i Sztabu Generalnego.
To pewne, że pomysł Firearms Network United wpisuje się w działania resortu skierowane do zwykłych obywateli. To po pierwsze budowa z ochotników Wojsk Obrony Terytorialnej, po drugie, powrót do szkolenia rezerwistów, czego zaniechano wraz z zawieszeniem poboru w 2009 r.
Do tego dochodzi m.in. objęcie jednolitym programem szkolenia klas mundurowych; przeznaczona dla studentów Legia Akademicka, wreszcie nabierający szybkości program „Strzelnica w powiecie”, dzięki któremu samorządy dostaną od MON pieniądze na budowę tych obiektów.
Jak twierdzi Remigiusz Wilk, redaktor naczelny Magazynu Militarnego MILMAG, w tle zainteresowania strzelców współpracą z MON są z pewnością także plany wprowadzenia w życie unijnej dyrektywy, ograniczającej mocno dostęp do broni palnej w Polsce. Gdyby udało się ująć ich posiadaczy w systemie obronnym, nie obejmowałyby ich planowane ograniczenia.
– Ale prawdą jest, że współpraca posiadaczy broni z armią ma jakiś sens. Wielu z nich już to robi, choćby dlatego, że są rezerwistami – dodaje Remigiusz Wilk.
POLECAMY - KONIECZNIE SPRAWDŹ:
FLESZ: 27. Finał Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy - Czy będzie kolejny rekord?