Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szkoło, czym jesteś?

Tadeusz Pieronek
archiwum
Możliwe, że takie pytanie jest niestosowne. Ja nie miałem luksusu uczęszczania do normalnej szkoły, bo w moich dziecięcych latach, w czasie okupacji niemieckiej, po prostu jej nie było. Owszem, były polskie szkoły z okrojonym programem, ale jeżeli ktoś chciał i miał możliwość korzystania z polskiej szkoły konspiracyjnej, to był w wyjątkowej sytuacji.

Miałem taką możliwość. Czytać, pisać i rachować na poziomie podstawowym, a także uczyć się geografii i historii mogłem pod kierunkiem cioci Rozalii. Pochodziła z mojej rodzinnej wioski na Żywiecczyźnie i przed wojną, ponieważ wyszła za mąż za mojego wujka, zawodowego oficera Wojska Polskiego, ze względu na miejsce jego stacjonowania w Poznaniu, uczyła tam w szkole powszechnej.

Wojna rozdzieliła ludzi. Ona z dwoma synami, z moim starszym bratem i ze mną, uniknęła wysiedlenia z Żywiecczyzny i schroniła się u księdza w Kętach, brata swojego męża, a mojego wuja. Reszta mojej wielodzietnej rodziny została wysiedlona na Podlasie. Mąż cioci został internowany przez Niemców najpierw w dzisiejszym Choszcznie, później w oflagu jeńców wojennych w Lubece.

Nie poznałem normalnej szkoły, ale w pewnym sensie wygrałem na tym, ponieważ nielegalna, tajna edukacja, prowadzona przez lata wojny przez moją ciocię, była repliką przedwojennego modelu nauczania i wychowania, w duchu religijnym i patriotycznym. Grupa dzieci, które korzystały z tego rodzaju edukacji, była niewielka, pięć, sześć osób, przychodzących na lekcje w taki sposób, by nie rzucać się w oczy władzom okupacyjnym. Korzystaliśmy z przedwojennych podręczników. Po wojnie zgłosiłem się do odrodzonej polskiej szkoły, w której w pierwszym dniu promowano mnie z czwartej do piątej klasy, co później spowodowało, że za wcześnie stawałem przed egzaminem dojrzałości, a także przed możliwością przyjęcia święceń kapłańskich. Musiałem się starać o odpowiednie dyspensy. Zawsze byłem za młody na to, co chciałem osiągnąć.

Istnieją w mojej świadomości dwie szkoły, które mnie kształtowały - ta okupacyjna, tajna i solidna, oraz ta po wyzwoleniu, która nie różniła się od poprzedniej, bo bazowała na starym modelu, ale z dnia na dzień przekształcała się w propagandową tubę jedynego sprawiedliwego ustroju socjalistycznego i była jednym z najważniejszych narzędzi prania mózgów, czyli przekonywania uczniów o wyższości systemu socjalistycznego nad wszystkimi innymi.

W latach 1947-1951 uczęszczałem do zreformowanej już szkoły, która przez 11 lat prowadziła do egzaminu dojrzałości. Przedwojenny system gimnazjów i liceów zlikwidowano, tworząc jedenastoklasówki. Mój brat dostał się do istniejącego jeszcze gimnazjum, po szóstym roku szkoły powszechnej, ja natomiast po szóstym roku tej szkoły nie mogłem już przejść do gimnazjum, ale musiałem wejść do systemu 11-klasowego, po ukończeniu siedmiu klas szkoły powszechnej. W niezrozumiały dla mnie sposób dogoniłem brata - dzięki reformie ówczesnego szkolnictwa - i znaleźliśmy się razem w dziesiątej klasie.

Czym była moja szkoła? Niewątpliwie trudnym okresem życia, niepozbawionym radości, ale też dramatów. Radości, bo otwierał drzwi do kontaktów koleżeńskich, do wiedzy przekazywanej przez pedagogów, wśród których byli wybitni pasjonaci swoich specjalności. Dramatów, bo szkoła średnia była pod stałą inwigilacją ideologiczną, nachalnie żądała uczestnictwa w manifestacjach i wyrażania poparcia dla narzuconego systemu politycznego. Zaraz po wojnie zaczął się proces nasyłania do szkół pedagogów wyraźnie zorientowanych politycznie.

Jak widzę, z perspektywy wieloletnich doświadczeń, dzisiejszą szkołę? Trudne pytanie.

Nie chciałbym odmawiać pewnej racji odpowiedzialnym za szkolnictwo, nieustannie reformowane. Nowe czasy wymagają nowych metod kształcenia i wychowania. Ale szkoła już dawno zrezygnowała z wychowywania, a rola mistrza, nauczyciela, osobowego wzorca, zanika. Kto wie czy w takiej sytuacji szkoła w przyszłości będzie jeszcze potrzebna, bo przecież wiedzę można zdobyć z powszechnie dostępnego internetu. Można, to prawda, ale dzieci często używają go raczej dla zabawy. Wolą gry komputerowe niż teksty, które mogłyby poszerzyć ich wiedzę i horyzonty myślowe. Czy szkoła mogłaby pomóc uczniom w korzystaniu z pożytkiem z tych nowości technicznych, jakie mają w rękach?

Sądzę, że ci spośród nauczycieli, którzy traktują swój zawód jako powołanie i pasję życia, potrafią swoim uczniom i wychowankom przekazać wiedzę i umiejętność korzystania z nowoczesnych środków w taki sposób, by służyło to pełniejszemu rozwojowi ich osobowości.

Możesz wiedzieć więcej!Kliknij, zarejestruj się i korzystaj już dziś!

Pogryzł kontrolera MPK, nie wiedział, że ma HIV

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska