Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tajemnicze zaginięcia poruszyły mieszkańców

Redakcja
Nikt nie wie, co stało się z dwojgiem ludzi z Iwkowej. Rodziny osób, które przepadły bez śladu, liczą na cud.

Dwa tajemnicze zaginięcia w ciągu jednego roku, dwa pytania bez odpowiedzi o los zaginionych.
I żadnego śladu. Małopolska policja wciąż poszukuje dwójki mieszkańców Iwkowej.

Stanisław Kita zniknął ponad rok temu, w ostatnich dniach listopada 2007. Za kilka dni, w Barbórkę, miał się odbyć jego ślub. Dla jego narzeczonej to był dramat. Halinę Stokłosę bliscy po raz ostatni widzieli 18 grudnia 2008, gdy wybierała się do Łososiny Dolnej. Miała pojechać do fryzjera, a potem wrócić busem do domu. Rozważała też przejazd do Nowego Sącza, gdyby w Łososinie była kolejka, albo zabrakło miejsc.

- Zawsze tak było - mówi jej mąż, pan Szymon, organista w Michalczowej. To był wyjazd, jak każdy inny. Jak zawsze zawiozłem ją do Łososiny, miała tam pozałatwiać zakupy, fryzjera, potem pojechać do Sącza i wrócić ostatnim busem do domu.

Ale nie wróciła, ani w żaden inny sposób nie skontaktowała się z rodziną. Sądecka policja
w specjalnym komunikacie o poszukiwaniu Haliny Stokłosy informuje, że ostatni raz widziano ją po południu, na przystanku w Łososinie, i podaje, że kobieta nie dotarła do fryzjera. Nie miała przy sobie żadnych dokumentów ani nawet telefonu komórkowego.

- To utrudnia poszukiwania - przyznają policjanci.

Znajomi pani Haliny mówią, że kobieta jest raczej domatorką, nie bryluje towarzysko, nie ma zbyt wielu bliskich przyjaciół, do których można biegać na kawę i rozmowę. Niektórzy sąsiedzi mówią, że ostatnio rzadziej ją widywali.

Opinię domatora ma też zaginiony przed rokiem pan Stanisław.

- Nie unikał ludzi, ale też niespecjalnie szukał z nimi kontaktu, skupiał się na życiu najbliższej rodziny - mówi pani Teresa z Iwkowej.

- Mam najczarniejsze myśli - przyznaje pan Szymon, mąż zaginionej. - Minęło za dużo czasu. Gdyby wszystko było w porządku, pewno już by wróciła, albo dała jakiś znak. Nie jest mi łatwo, ale trzymam się, bo przecież nie będę płakał.

Stanisław Kita w dniu swego zaginięcia pojechał do Brzeska, żeby kupić lekarstwa dla matki. Wiadomo tylko, że wsiadł do busa i najprawdopodobniej dotarł do miasta. Potem ślad się urywa. Policja przeszukała szpitale, placówki pogotowia, szukała u znajomych i dalszych krewnych. Zdarza się, że ludzie znikają, bo całkowicie tracą pamięć. Mogą wtedy trafić np. między bezdomnych.

- W tym przypadku tak się nie stało, sprawdziliśmy to - mówi Michał Kondzior z zespołu prasowego małopolskiej policji.

I choć od tego czasu minął ponad rok, sprawa odżyła. Blisko rok po zaginięciu, policja pobrała
od bliskich materiał do badań DNA, aby porównać go z próbkami pobranymi ze znalezionego ciała. Ale badania nie wykazały pokrewieństwa, to nie były zwłoki Stanisława.

- To mała miejscowość - tłumaczy mieszkanka Iwkowej, spotkana w centrum wsi. - Takie wydarzenia zawsze nas omijały, działy się w wielkim świecie. Tu było spokojnie. I nagle w ciągu jednego roku giną bez śladu ludzie, których dobrze znamy, i o których, jak nam się wydaje, wiemy wszystko, a naprawdę nie wiemy nic. Pozostają domysły.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska