Tragedia zakończona śmiercią Piotra Święcha rozegrała się w nocy 7 na 8 lipca ub.r. w domu w Lubaszu koło Dąbrowy Tarnowskiej. Jej podłożem był małżeński konflikt między 44-letnim Piotrem a jego żoną Małgorzatą, która przyznała się mężowi, że zdradziła go z młodszym mężczyzną.
- To był jednorazowy skok w bok - potwierdza Małgorzata C., wdowa. O swoim życiu z Piotrem opowiada, że nie było usłane różami. Małżeństwem byli 18 lat, mieli trzech synów, własny sklep. Powodziło się im nie najgorzej, jednak od pewnego czasu relacje małżeńskie się pogorszyły.
- Piotr stawał się coraz bardziej przykry. Były awantury, nie chciał pracować, bo wolał spać. Wulgarny wobec mnie i mamy. Wiedział, że mam problemy zdrowotne, kłopoty z tarczycą i tyję, ale dogryzał mi, że się nadmiernie objadam i nazywał "słonicą" - mówi wdowa. Relacje teściowej z zięciem były napięte.
- Bałam się go, bo stawał się agresywny po alkoholu - potwierdza 76-latka. To było przyczyną wezwania policji w noc tragedii. Piotr był rozjuszony informacją o zdradzie żony, miał pretensje, krzyczał, był ordynarny. Gdy jednak funkcjonariusze zjawili się na miejscu, Piotra i jego żony nie było. Święch wrócił około 5.00 rano, gdy policjanci już odjechali. Z relacji teściowej wynikało, że wściekły zaczął kopać w drzwi, gdy je otworzyła, zobaczyła, że trzyma nóż. Przypadkowo wytrąciła mu go z ręki. Podniosła go i wtedy zadała mu jeden cios w brzuch.
Święch trafił do szpitala, zmarł po 7 dniach, dokładnie w swoje urodziny. Okazało się ostrze noża dokonało rozległych spustoszeń - mężczyzna miał uszkodzony pęcherzyk żółciowy, przeciętą tętnicę nerkową, przebite jelito i rozległy krwotok wewnętrzny. Teściowa trafiła na cztery miesiące do aresztu. Potem wyszła za kaucją 5 tys. zł.
Rodzina Piotra Święcha jest przekonana, że nie zginął przez przypadek. Wcześniej synowa z teściową miały dręczyć Piotra, by sam targnął się na życie. - I w ten sposób obie panie miałyby czyste ręce - mówi rodzina Święcha. Jolanta i Franciszek Święchowie, rodzice zmarłego, uważają, że udział w śmierci 44-latka mógł mieć nowy partner wdowy, który już się do niej wprowadził po śmierci Piotra.
- Wszystko zaplanowali i wykonali, a po zranieniu syna zwlekano z wezwaniem pogotowia, by się wykrwawił - sugerują.
Zbuntowany jezuita. Przed Natankiem był ksiądz Kiersztyn
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!