Laurel Hubbard, 43-letnia Nowozelandka, stała się pierwszą transpłciową osobą w historii, która wystartowała na igrzyskach. Olimpijską furtkę dla takich jak ona sportowców MKOl uchylił w 2015 roku, w przypadku kobiet warunkiem dopuszczenia do rywalizacji jest poziom testosteronu poniżej określonego progu. Hubbard, która na co dzień unika mediów i wzbrania się przed rolą rzecznika praw osób trans, warunki spełniła i przyjechała do Japonii. Sprawa wywołała olbrzymie kontrowersje. Protestowały rywalki, protestowały organizacje feministyczne, wskazujące na nierówność szans.
Odwrotny przypadek nie budziłby raczej wielkich sporów. Bardziej ciekawość, jak zawodnik po tranzycji poradzi sobie w rywalizacji mężczyzn, choć zapewne musiałaby to być dyscyplina inna od ciężarów. W wypadku Hubbard trudno jednak kwestionować przewagi wynikające z wieloletniego treningu w męskim ciele. To trochę tak, jakby brała udział w długoterminowym programie dopingowym. Sam fakt, że na igrzyska zakwalifikowała się w wieku 43 lat jest tutaj dość wymowny (do sportu wróciła w 2017 roku po 15 latach przerwy). Kontrargumenty? Brak dowodów na supremację transpłciowych sportowców.
Występ Hubbard nie zakończy dyskusji. W rwaniu nie zaliczyła żadnej próby i nie została w ogóle sklasyfikowana. Złoto zdobyła Chinka Li Wenwen. W sumie podrzuciła nad głowę 320 kilogramów i pobiła olimpijski rekord.
