Boję się mądrości, która nie uznaje sprzeciwu, mądrości absolutnej, która dialog przemienia w monolog bez dyskusji. Mądrości despotycznej, autorytarnej, apodyktycznej. Mądrości zapiętej w białą koszulę na ostatni guziczek tak ciasno, że głowy nie pozwala niżej opuścić, więc do niektórych domów w ogóle nie wchodzi, bo drzwi za niskie, a głowy skłonić nie sposób. I to nie progi są za wysokie, tylko stropy za niskie. Trzeba by się pochylić, a co jeśli wtedy korona z głowy spadnie?
Cieszę się ze słabości, które pokazują mi, ile jeszcze mam do poprawy. Cieszę się z błędów, które mnie czegoś uczą i kreślą, ile jeszcze pracy przede mną.
Boję się bogactwa. Takiego dobrobytu, który niszczy radość z rzeczy drobnych, prowizorycznych, banalnych. Odbiera przyjemność z kawy pitej w jednorazowym kubeczku, apaszki z wyprzedaży, słoika pełnego ,,zaskórniaków na czarną godzinę”, odpoczynku w domkach letniskowych znajomych i wakacji last minute.
Pewien miliarder złapał złotą rybkę na wędkę i po chwili, zupełnie bez namysłu, wyrzucił ją ponownie do wody. Złota rybka zdziwiła się zachowaniem miliardera i zapytała. – Wypuszczasz mnie? A trzy życzenia? Miliarder odpowiedział. No dobra. Mów te życzenia. Co tam chcesz?
Daj Boże, bym nigdy nie wygrała w totolotka, nie odziedziczyła wielkiego spadku, nie wygrała kroci na loterii, a jeśli bym złapała złotą rybkę, zawsze będę ją miała o co poprosić.
Biedni są ludzie bogaci, którzy mają już wszystko, bo niby o czym mogą jeszcze marzyć?
