Ta pierwsza powstała 70 lat temu. Była oryginalna i wyjątkowa. I tak jest do dziś. Każda kobieta w krakowskiej pracowni de Mehlem dostanie taką torebkę, jaką tylko sobie wymarzy. Wybiera wzór, materiał, kolor, podszewkę, dodatki, a nawet może zaprojektować całą od początku, do końca. Dla mistrzów kaletnictwa nie ma rzeczy niemożliwych. Z pracowni wychodzą prawdziwe dzieła sztuki.
Włoskie inspiracje
Pracownię prowadzi Filip de Mehlem, który, jak sam mówi, kaletnictwo ma już w genach. Firmę prowadzili dziadkowie, rodzice, pięć lat temu przeszła w jego ręce.
- Wpuszczam w nią nowego ducha, bo choć lubię klasykę, nie gardzę nowoczesnością - podkreśla młody właściciel, który również zajmuje się projektowaniem.
Inspiracji do nowych kolekcji i wzorów szuka w Mediolanie i w Paryżu, obserwując pokazy mody największych projektantów. - Trendy ze światowych wybiegów przychodzą do Polski z rocznym opóźnieniem, ale moje kolekcje są zawsze na czasie - zaznacza.
Jak powstaje torebka
W pracowni przy ulicy Filareckiej na półkach leżą poukładane dziesiątki różnych skór. Prawie wszystkie przywiezione z Włoch. Filip de Mehlem rozkłada na stole rolkę ze złotą skórą. Przykłada szablon do powierzchni materiału, dociska ciężarkiem.
- Nóż musi być bardzo ostry, tak ostry, żeby można byłoby sobie palca odciąć - opowiada miękko przeciągając narzędziem po skórze. Gdy boki i dno naszej torebki są już gotowe, przychodzi czas na wycięcie jej wnętrza czyli usztywniającej pianki i podszewki. To właśnie pianka nadaje jej kształt i trzyma formę.
Przed szyciem skórę trzeba jeszcze pocienić, czyli pozbawić jej spodniej, niepotrzebnej warstwy. Robi to w pracowni maszyna zwana dwojarką.
Tu każdy zna się świetnie na swojej robocie. Ale wiedza to nie wszystko. By robić takie cacka trzeba prawdziwej pasji i precyzji.
Ma ją Aneta, mistrz kaletnictwa z 21-letnim stażem, która pokazuje nam kolejne etapy narodzin torebki. - Tu listewka idzie - mówi pani Aneta, zręcznie zawijając i klejąc model.
Chociaż ma na swoim koncie już tysiące torebek w domowej szafie ma ich tylko pięć. - Moją ulubioną zrobiłam podczas egzaminu na mistrza kaletnictwa - pokazuje dużą, czerwoną torbę.
"Demelemek" na koniec
Teraz szycie. Pani Aneta wyciąga szpulkę z czarnymi nićmi i zakręca w maszynie. Po kilkunastu minutach torebka jest już przeszyta. Jeszcze tylko trzeba wstawić zapięcia, magnesy i uchwyt.
- Na koniec "demelemek" nazywany też "mehlemkiem", czyli znak firmowy - dodaje właściciel odciskając złoty znak na skórze. Po ponad trzech godzinach pracy na naszych oczach powstaje mała, wieczorowa torebka, jedyna w swoim w rodzaju.
SPA dla... torebek
To nietypowa oferta. Gdy torebka trochę się już znosi, można oddać ją do SPA prowadzonego przez firmę.
Doktor Anna Chrapusta: Nie poddaję się. Mam wsparcie
- To tak jak odnowa biologiczna dla kobiet, tyle, że naszymi klientami są rzeczy- porównuje Filip de Mehlem. Torebka wróci do właścicielki odświeżona, z nową podszewką, wypastowana.
Jeśli ktoś chce sam zabrać się do czyszczenia, lepiej posłuchać rad specjalisty.
- Nie można stosować do tego zabiegu kolorowych past, bo po prostu zafarbują nam ubranie - przestrzega projektant.
Firma z tradycjami
Takie torebki już w Polsce prawie nie powstają. Powoli też znikają szkoły kaletnicze. De Mehlem dzielnie walczą, by nie zginęła długoletnia tradycja. Na rynku są już bowiem od 1912 roku, przetrwali dwie wojny światowe i trudny okres powojenny. Ich znakiem rozpoznawczym zawsze była i jest jakość.
De Mehlem to prócz tradycji także legendy. Tak jak ta o oficerze gestapo, który zamówił u nich aktówkę. Następnego dnia w nocy zajechał samochód gestapo pod bramę kamienicy. Mieszkańcy byli przerażeni, że to łapanka. Okazało się jednak, że oficer był tak zadowolony z zakupu, że wysłał żandarmów z królikiem na pasztet w prezencie dla pani domu.
Z tamtych czasów pochodzą torebki prezentowane w gablocie pracowni. Wśród nich uwagę przyciąga niewielka, brązowa z głową krokodyla.
Pod koniec lat 80. firma robiła też oprawę na Biblię dla Jana Pawła II, którą otrzymał w prezencie. Przez lata wiele sławnych osób zamawiało wyroby z pracowni. Wśród klientek pracowni są znane aktorki, piosenkarki, a także kobiety ceniące piękne dodatki.
Każda ma swoje imię
To niewielka firma. Pracuje w niej dziś pięć osób. W ciągu miesiąca spod ich rąk wychodzi 60-70 torebek.
Czas wykonania jednej zależy od stopnia skomplikowania modelu. Niekiedy wystarczy kilka godzin, czasem potrzeba nawet kilku dni. Ceny też są różne i wahają się od 300 zł do kilku tysięcy.
Każdy model ma własne imię, z reguły kobiece jak Meggi, Megan, Laura czy Elżbieta. Z czasem każde imie dostaje swój numerek, który symbolizuje kolejne unowocześnienia.
Teraz w planach młodego projektanta jest kolekcja dla panów. Już teraz mogą zamówić torby podróżne, aktówki i portfele. - Największą radością jest dla mnie, gdy idę ulicą i widzę kobietę z torebką z mojej pracowni - uśmiecha się Filip de Mehlem. Łatwo je rozpoznać, bo są niepowtarzalne i ciężkie do podrobienia.
Polecamy w serwisie kryminalnamalopolska.pl: Były ubek podejrzany o podpalanie kobiety
Sportowetempo.pl. Najlepszy serwis sportowy