Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

[TYLKO U NAS] Terapia Frankensteina. Złudna jest nadzieja, że Rosja w końcu się ucywilizuje

Mirosław Kuleba
PAP/EPA/ALEXEI NIKOLSKY/SPUTNIK/KREMLIN POOL
Podstawowy problem jest następujący: jak zmienić Rosję, która w obecnej postaci zagraża dalszemu istnieniu świata. Rosję, z której prędzej czy później wyjdzie zagłada całej ludzkości.

Paradoksalnie, to najbardziej pożądane i szczęśliwe dla wszystkich, łącznie z Rosjanami, rozwiązanie wielkiego jak Rosja problemu, już się wydarzyło, i to całkiem niedawno.

Nastąpiło jednakże tak nieoczekiwanie, że zaskoczony świat nie zdążył nawet zareagować. Przegapiliśmy ten moment, kiedy Rosja przez chwilę wróciła do świata normalności.

Stało się tak po pamiętnych słowach Jelcyna skierowanych do narodów upadającego imperium sowieckiego: bierzcie tyle niezawisłości, ile zdołacie udźwignąć. Dokładnie: „bieritie stolko suwierenitieta, skolko osilitie”. To właśnie wtedy Federacja Rosyjska rozpadła się, na krótko, na szereg „suwerennych” państw.

Proces, nazwany „paradą suwerenności”, doprowadził najpierw do rozpadu Związku Sowieckiego. Najwcześniej, 16 listopada 1988 roku, ogłosiła się niepodległym państwem Estonia. Kilka miesięcy później zrobiła to Litwa, która jednak jako pierwsza, 11 marca 1990 r., zadeklarowała secesję ze składu ZSSR. W efekcie tych przemian wszystkie republiki związkowe stały się odrębnymi państwami.

Rozkładowe procesy objęły także latem i jesienią 1990 roku samą federację rosyjską. Zachęta ze strony Jelcyna skutkowała ogłoszeniem suwerenności republik autonomicznych i regionów RSFSR. Niezawisłość zadeklarowała Osetia Północna, Karelia, Republika Komi, Buriacja, Baszkiria itd. Jakuci powołali do życia jedno z największych państw świata – Republikę Sachá. Nawet Nieńców, pasterzy reniferów zamieszkujących polarne krańce Rosji, demokratyczny budzik natchnął do proklamowania suwerenności autonomii Jamało-Nienieckiej, razem z jej złożami gazu i ropy naftowej.

Największy problem dla Kremla stworzyły dwie republiki: Tatarstan i Czeczenia. W deklaracji o suwerenności państwowej Tatarstanu nie wskazano wprost, że republika jest częścią federacji rosyjskiej. Co więcej, zadeklarowano nadrzędność własnej konstytucji. Natomiast Czeczenia otwarcie wystąpiła ze składu federacji. Wnet okazało się, że tylko Czeczeńcy gotowi są bronić swojej niepodległości za cenę życia.

Knut – pierwsza poprawka konstytucji

Był to unikalny w dziejach moment, kiedy demontaż rosyjskiego imperium można było, być może, przeprowadzić pokojową drogą do samego końca. Chociaż równie dobrze proces mógł przerodzić się w wojnę domową, niebezpieczną w państwie, które na całym swoim terytorium rozmieściło silosy rakiet balistycznych. Nie wiemy jaki byłby przebieg wydarzeń, gdyby zainteresowane mocarstwa podtrzymały politycznie i ekonomicznie separatystyczne dążenia Tatarów, Jakutów czy Mongołów zamieszkujących Buriację i Tuwę. Po prostu skala i gwałtowność zachodzących procesów przerosła gotowość Stanów Zjednoczonych i Chin do ryzykownej gry geopolitycznej. W efekcie tylko Turcja zaangażowała się we wspieranie separatyzmu kaukaskiego, udzielając zakamuflowanej pomocy Czeczenii-Iczkerii w wojnie o niepodległość. Amerykanie, wręcz przeciwnie, postawili wtedy na Rosję i jej integralność. Tragicznym tego symbolem było ujawnienie Rosjanom kodów telefonu satelitarnego generała Dżochara Dudajewa, co umożliwiło zgładzenie czeczeńskiego prezydenta.

Władze na Kremlu szybko zorientowały się, do czego prowadzi nieokiełznana emancypacja prowincji: Rosja stanęła przed groźbą rozpadu państwa. Starano się temu zapobiec poprzez gorączkową aktywność ustawodawczą. Już w marcu 1992 r. wszystkie podmioty Federacji Rosyjskiej, z wyjątkiem Tatarstanu i Czeczenii-Iczkerii, zostały zmuszone do podpisania nowego traktatu federalnego. Przyjęta w „referendum” konstytucja stanowiła, że na całe terytorium Federacji Rosyjskiej rozciąga się tylko jedna suwerenność – federacyjna, a ustawy federalne mają na tym terenie nadrzędność. W tym duchu orzekał również sąd konstytucyjny Federacji Rosyjskiej. Obowiązująca stała się wykładnia, że konstytucja Federacji Rosyjskiej nie dopuszcza żadnego innego nośnika suwerenności i źródła władzy, poza wieloetnicznym narodem Rosji. Całą konstrukcję oparto zatem na absurdalnym i fikcyjnym założeniu, iż istnieje coś takiego jak „wielonarodowy naród” (mnogonacjonalnyj narod) Rosji. Podmioty Federacji Rosyjskiej nie posiadają suwerenności, która przynależy tylko federacji jako całości, a poszczególne republiki jako podmioty federacji nie mają statusu suwerennego państwa i inaczej rozstrzygać tej kwestii w swoich konstytucjach nie mogą.

Stało się jasne, że Kreml nie zezwoli na żadne ekscesy wolnościowe w federacyjnych autonomiach. Zastosowano odwieczne prawo rosyjskiego knuta, tej najważniejszej poprawki do rosyjskiej konstytucji, z wiadomym skutkiem. Tam, gdzie nie wystarczyła groźba, jak w Czeczenii, wysłano czołgi i bombowce szturmowe.

Pamięć o wolności

Znamienne, jak skwapliwie narody zamieszkujące Federację Rosyjską podchwyciły ideę „suwerenności”. Z jakim entuzjazmem pośpieszono poddać rewizji kilkaset lat rosyjskiej imperialnej konkwisty. Otóż hasło, nieopatrznie, może po kilku głębszych, rzucone w telewizji przez Jelcyna, padło na podatny grunt. Wystarczy sięgnąć do historii.

Zostawiając na boku problematyczne ambicje narodowe niemal doszczętnie zrusyfikowanych etnosów, zamieszkujących europejską część terytorium Rosji, skupmy uwagę na narodach Syberii. Podbijano je dwukrotnie. Pierwszy raz, kiedy kozackie watahy zakładały na krańcach Syberii stanice, obejmując cały przemierzony szmat ziemi w carskie władanie. Odbywało się to na ogół w znany nam z całej historii Rosji, także tej najbardziej współczesnej, sposób: ogniem i szablą, gwałtem, oszustwem i zbrodnią.

Wacław Sieroszewski pisał o podboju Jakucji, zamieszkanej przez żyjące w nieprzyjaźni ludy Tunguzów (Ewenków) i Jakutów. Otóż zajadłe walki między rdzennymi Tunguzami, bitnymi myśliwymi i hodowcami renów z górzystej Północy, a napływającymi z Południa Jakutami-pasterzami, trwały aż do przybycia oddziałów rosyjskich kozaków. „Nowi zdobywcy umiejętnie korzystali z plemiennych zatargów, z nienawiści i obowiązku krwawej zemsty rodowej za dokonane przedtem morderstwa. Łącząc się naprzemian to z Tunguzami, to z Jakutami, ujarzmili kozacy z łatwością oba narody, stokroć od nich liczniejsze i nie ustępujące im bynajmniej w waleczności”.

Epoka podboju Syberii przebiegała od końca XVI wieku, trwała przez cały wiek XVII i zakończyła się pod koniec wieku XIX. Po raz drugi Rosja musiała podbijać Syberię po ustanowieniu władzy sowieckiej, kiedy poszczególne narody buntowały się przeciwko kolektywizacji i eksterminacji, wzniecając powstania.

Kolonizacja czy ludobójstwo?

Rosja, która w każdej epoce pisała swoje własne dzieje wedle zamówienia aktualnej władzy, początkowo chełpiła się w historiografii „podbojem” (pokorienijem) Syberii. Tak też nazywany był proces kolonizacji Syberii w oficjalnych dokumentach urzędowych, np. w 1727 roku senat Imperium Rosyjskiego polecił syberyjskich cudzoziemców „ujarzmić pod rosyjskie władanie i włączyć do poboru daniny”. Stawiających zaś zbrojny opór Czukczów „wybić do nogi” (iskorienit’ wowsie). W czasach sowieckich, kiedy kremlowskim wytrychem do panowania nad światem stał się leninowski internacjonalizm, zmieniono retorykę. Pojawił się termin „przyłączenie” (prisojedinienije). Prominentny historyk i działacz państwowy Michaił Pokrowskij (1868-1932) uznał nawet za imperialny i szowinistyczny stereotyp, pogląd o niesamodzielności i kulturowym zacofaniu narodów uciśnionych przez Rosję. O podboju Syberii stwierdził, że przyłączenie nierosyjskich narodów do Rosji było „absolutnym złem”. To nie mogło podobać się na Kremlu, Pokrowskij zdążył jednak szczęśliwie umrzeć na raka, zanim przyboczni historycy Stalina odkryli w jego pracach pseudonaukowy wulgarny socjologizm, antymarksizm, antypatriotyzm i oczernianie historii Rosji.

Naiwna wiara, że semantyka kształtuje rzeczywistość, łącznie z tą dawno minioną, nie pozwoliła rosyjskim historykom zatrzymać się na koncepcji aneksji Syberii. Wypracowano zatem nowy termin, jak się zdaje, na dzisiaj obowiązujący: dobrowolne wejście (wchożdienije) Syberii w skład imperium. A jak proces ten przebiegał w rzeczywistości?

Podobnie jak na terytorium Jakucji, ziemie zamieszkane przez wojowniczych Czukczów podbijano przy pomocy skonfliktowanych z nimi Jukagirów i Koriaków. 9 kwietnia 1731 r. liczący 435 zbrojnych oddział z twierdzy Anadyr, pod dowództwem kapitana Dmitrija Pawłuckiego, zaatakował obozowisko Czukczów, zabijając 30 mężczyzn, którzy wcześniej zdążyli zakłuć swoje kobiety i dzieci. Zagarnięto 2000 reniferów. 23 maja ci sami kozacy Pawłuckiego pokonali duże zgrupowanie Czukczów, którzy stracili około 700 zabitych. Tym razem to zrozpaczone czukockie kobiety pozbawiły swoje dzieci życia. Wzięto 150 jeńców i 4000 reniferów. 29 czerwca w górach środkowej Czukotki kozaków Pawłuckiego zaatakował oddział czukocki, który stracił około 500 zabitych i 10 jeńców. 14 lipca odbyła się jeszcze jedna bitwa między oddziałem Pawłuckiego a 500-osobową grupą Czukczów i Eskimosów, w wyniku której zginęło 200 aborygenów. Rosjanie stracili jednego zabitego. Łącznie w kampanii wybili około połowy miejscowej męskiej populacji Czukczów i zagrabili 40.630 reniferów. Dysproporcje w stratach obu stron łatwo wytłumaczyć: Rosjanie strzelali z muszkietów, Czukcze z łuków, a ich strzały posiadały kościane ostrza.

Czyje są jakuckie diamenty?

Współczesna Rosja, państwo pozszywane z podbitych, skolonizowanych i zrusyfikowanych, a zatem okaleczonych, narodów, jest w istocie politycznym Frankensteinem. Czasem jego organizm wręcz tworzyły już trupy narodów, które doszczętnie wytępiono, jak Omokowie na Kołymie czy kaukascy Ubychowie. Próby naprawy monstrum spełzają na niczym; ciągle jest to ta sama Rosja zdziczałej epoki Iwana Groźnego, czy to w Afganistanie, w Syrii, czy dzisiaj na Ukrainie. Złudna jest nadzieja, że Rosja w końcu się ucywilizuje i włączy do wspólnoty wolnych narodów. Nie – Rosja jest już ucywilizowana, nieodwracalnie, tylko że jest to cywilizacja turańska, określona przez Feliksa Konecznego jako obozowa, czyli wojenna. Celnie ujął ten stan Custine: Rosjanie to wymusztrowani Tatarzy.

Czy w ogóle można pomóc choremu na wodogłowie i akromegalię Frankensteinowi?

Pisarz i podróżnik Witold Michałowski, budowniczy rurociągów dalekiego zasięgu i bezkompromisowy przeciwnik tranzytowego przekrętu stulecia, jak ochrzcił biegnącą przez Polskę jamalską rurę gazową, opowiadał mi o mapach, z których chińskie dzieci uczą się w szkołach geografii. Zachodnia granica Chin sięga na nich Uralu. Już dzisiaj Rosjanie nie radzą sobie z niekontrolowaną migracją ludności chińskiej na Dalekim Wschodzie.

Można przypuścić, że w dalszej perspektywie Chiny będą zainteresowane objęciem części Syberii, którą uważają za swoje cesarskie dziedzictwo. Aby uniknąć bezpośredniej konfrontacji z Kremlem, mogą to osiągnąć poprzez wykreowanie nowych tworów państwowych na mapie Syberii, przede wszystkim Jakucji. To know-how zastosowane już przez Rosję na obszarze tzw. ługańskiej i donieckiej republiki ludowej na Ukrainie. Karma wraca.

Gigantyczny obszar 3 milionów kilometrów zamieszkuje około miliona Jakutów. Ich ziemia kryje nieprzebrane bogactwa, ale jedno ma szczególne znaczenie. To złoża diamentów w kimberlitowych kominach, być może największe na świecie. Gdyby Jakuci stali się właścicielami swoich kopalń diamentów, każdy z nich mógłby konkurować zamożnością z naftowymi szejkami. To dość kusząca motywacja do rewindykacji historycznych praw do swego narodowego terytorium.

To samo dotyczy np. zachodniosyberyjskich Chantów, Mansi i Nieńców. Ich plemienne ziemie kryją w swoim wnętrzu olbrzymie złoża gazu i ropy naftowej, które Rosja po prostu rabuje. Coraz więcej uznania znajduje jednak pogląd, że Rosjanie powinni surowce energetyczne kupować od ich prawowitych właścicieli.

Wymierające narody, kultury i języki

Polowałem z Chantami w ich lasach, strzelałem głuszce na tokach, niedźwiedzia w dorzeczu Nazymu i renifery w tundrze nad Kondą. Każdy potok w tajdze ma własną nazwę i gospodarza, którego ród siedział tam od niepamiętnych czasów. Żyłem wśród rybołowców Mansi, którzy od niezliczonych pokoleń przegradzają bagienne rzeki i czerpią rybę z jesiennych, martwych wód.

Widziałem prostacką pogardę, z jaką Rosjanie odnosili się do tych Indian Północy. Do ich wierzeń, nieokrzesania, alkoholowej słabości. A przede wszystkim do ich dumnych uroszczeń, że są jedynymi właścicielami tej ziemi. Jednego Rosjanie się obawiali: celnej kuli myśliwego Chanta, którego skrzywdzili, któremu skradli renifera. Bali się wchodzić do opuszczonych osad, dokąd spędzono Chantów w latach kolektywizacji i gdzie wymarli w epidemii ospy czy dżumy. Nie wchodzili też na ich cmentarzyska, ukryte w sercu nieprzebytych bagien, ani do drewnianych gontyn, gdzie stoją ciągle chantyjskie drewniane idole – mąż, kobieta i kilkoro dzieci, gdzie widziałem ich smukłe łuki i długie strzały z ręcznie kutymi ostrzami, ofiarne monety, carskie i sowieckie kopiejki, ostatnie z 1961 roku.

Wymierająca kultura tajgi, wzgardzona przez najeźdźców unikalna wiedza i mistrzowskie łowieckie rzemiosło. Kostkowa ornamentyka ryta w brzozowej korze kołczanów, myśliwskiego ekwipunku, nosideł. Noże oprawne w brzozowy kap. Czaga, święty grzyb tajgi, który uratował mi życie.

Ich dawne łowiska, objęte nazwą Chanty-Masyjskiego Okręgu Narodowego, to obszar równy powierzchni Francji. Na tym wielkim terenie pozostało rdzennych Chantów zaledwie 30 tysięcy. Nacja wymiera.

Wyzuci z własności przodków, pozbawieni piędzi własnej ziemi pod stopami, skazani na rozpłynięcie się w ruskim morzu. Rosjanie dobrze wiedzieli, co robią, kiedy spędzili do kołchozów tych samotnych łowców, koczujących w jurtach ze stadami swoich reniferów. Kiedy podsunęli im wódkę. Podobnie jak amerykańscy Indianie, aborygeni Północy nie mają żadnej odporności na alkohol. Podanie im szklanki wódki to zbrodnia.

Przemilczane ludobójstwo

Czy to przemilczane ludobójstwo można zatrzymać? Wydaje się, że jedynym na to sposobem jest droga, jaką przebyli już Indianie kanadyjscy. W nieodległej przeszłości traktowani jak ludzie drugiej kategorii, dzisiaj wytaczają władzom procesy sądowe, żądając zwrotu swych ziem plemiennych i domagając się politycznej samorządności. Np. w 1993 roku Indianie Dene wytoczyli w sądzie federalnym sprawę sądową rządowi kanadyjskiemu. Domagali się prawa do ziem na północ od 60. równoleżnika, co po kilku latach uzyskali.

Aborygeni Syberii nie zawierali, jak Indianie amerykańscy i kanadyjscy, pisemnych umów z władzami, które dzisiaj stanowią podstawę tytułów tubylczego prawa do ziemi. Od czasu podboju Syberii byli jednak płatnikami tzw. jasaku, podatku pobieranego w postaci skór zwierząt futerkowych. Jest to dobrze udokumentowane w rosyjskiej historiografii i archiwaliach. Carskie władze pobierały ten podatek, uznając tym samym prawa tubylców jako właścicieli ziemskich. To nigdy nie zostało prawnie zniesione, nawet w czasach sowieckich. Oczywiście, trudno liczyć na sprawiedliwość w rosyjskich sądach, ale gdy takie sprawy staną przed Europejskim Trybunałem Praw Człowieka? A rosyjska ropa naftowa i gaz, rabowane ludom Syberii, zostaną objęte sankcjami za niewykonanie wyroków Trybunału?

Rdzenne narody Syberii od kilkuset lat opierają się asymilacji. Jeśli mają uzyskać podmiotowość, muszą posiadać wykształconych przedstawicieli, którzy będą walczyć o ich interesy. Międzynarodowa społeczność winna zająć się losem skolonizowanych narodów Syberii. Tundrowi pasterze renów, rybacy znad Obu, Irtysza czy Leny, myśliwi z tajgi i wybrzeży Oceanu Lodowatego – to prawowici właściciele tych ziem. Jeśli mają przetrwać i zachować swoją unikalną kulturę, konieczne jest objęcie ich międzynarodowymi programami edukacyjnymi i socjalnymi. Rosja zainteresowana jest w najlepszym razie ich przyspieszoną asymilacją, o ile nie wprost eksterminacją, dlatego inicjatywa musi pochodzić z zewnątrz. W Anchorage na Alasce, a może gdzieś w Kanadzie, powinien powstać Uniwersytet Narodów Północy.

Jest sprawdzony wzorzec do naśladowania: moskiewski Uniwersytet Przyjaźni Narodów im. Patrice’a Lumumby.

Imperialne post-imperium

Dzisiejsza sytuacja Rosji przypomina tę z XV-XVI stulecia, kiedy raczkujący moskiewski imperializm zderzył się z państwem Jagiellonów, które położyło kres marzeniom carów o bogactwach Zachodu. Nastąpiło wtedy historyczne przeorientowanie wektorów ekspansji imperium: Rosja zwróciła oczy na Wschód.

Taki też będzie prawdopodobnie skutek wojny na Ukrainie. Współczesna Rosja uderzyła głową w betonową ścianę w postaci jednolitego, skonsolidowanego w obliczu agresji na Ukrainę, frontu państw należących do NATO. Już słychać głosy rosyjskich politologów o konieczności odejścia od obsesyjnej polityki imperialnej. Taki pogląd sformułował ostatnio np. Andriej Cygankow, prominentna postać Klubu Wałdajskiego, słynnego forum kremlowskich strategów i zagranicznej agentury wpływu. Co jednak proponuje się w zamian?

Otóż jako główne zadanie dla Rosji po odrzuceniu „szkodliwej” i „fatalnej dla samych Rosjan” idei imperialnej, Cygankow widzi dążenie państwa do sprawiedliwości społecznej, dobrobytu i wolności obywateli. Drogą do tego celu ma być natomiast zagospodarowanie ogromnych rosyjskich przestrzeni, zwłaszcza pustoszejących obszarów za Uralem, na Syberii i Dalekim Wschodzie.

Można zapytać, dla kogo zatem ma być ta wolność i dobrobyt: dla Chantów, którzy są na Syberii rdzennym etnosem, czy dla Rosjan, którzy podbitym niegdyś Chantom kradną ropę naftową i gaz? I jak chcą to nadal robić, jeśli zrezygnują z imperium?

Jeśli ktoś ma jeszcze nadzieję, że Rosjanie kiedyś się zmienią, niech posłucha 92-letniego Michaiła Gorbaczowa, ostatnio złożonego niemocą. W obliczu tej, która stanęła przy jego szpitalnym łóżku, nie trzeba już kłamać. Demiurg rosyjskiej demokracji raczył wyznać, że zrobiłby na Ukrainie to samo, co Putin.

Custine zasmucił się przed dwustu laty, że Rosjanie zgnili, zanim dojrzeli.

Mirosław Kuleba (ur. 1958) – prozaik, reportażysta, niezależny dziennikarz. Absolwent Politechniki Zielonogórskiej, inżynier budownictwa lądowego. Korespondent prasowy na wojnach w Abchazji (1992, 1993), Jugosławii (1993) i Czeczenii (1994–96). Autor książek, min: "Czeczenia. Miecz Proroka", "Imperium na kolanach. Wojna w Czeczeni 1994-1996", "Moskwa koczowników"

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Wielki Piątek u Ewangelików. Opowiada bp Marcin Hintz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska