21 grudnia 2007 roku Polska przystąpiła do układu Schengen. Zapytaliśmy po obu stronach dawnej granicy, co się zmieniło przez ten rok.
Pogranicznicy w ciężkich wojskowych kurtkach grzeją się w służbowej terenówce. Wysiadają
co chwila i wypatrują przez lornetkę liniowego autobusu z Nicei do Krakowa. - Czekamy tylko
na niego - mówi jeden z nich. - Chcemy sprawdzić, czy nie podróżują nim osoby poszukiwane
- wyjaśnia.
Odkąd Straż Graniczna nie musi już wystawać na przejściach, jej działania wyglądają zupełnie inaczej. Ta formacja najbardzej zyskała na akcesie Polski do układu z Schengen.
Pogranicznicy, którzy wcześniej byli zajęci obsługą ruchu osobowego na przejściach granicznych, teraz przeprowadzają tylko wyrywkowe kontrole. Zdaniem majora Marka Jarosińskiego, rzecznika prasowego karpackiego oddziału Straży Granicznej, takie działania są dużo skuteczniejsze.
- Często ujawniamy przestępstwa przemytnicze w głębi Polski, nawet dość daleko od granicy - mówi major Jarosiński.
Mieszkańcy pogranicza twierdzą, że przystąpienie Polski do układu z Schengen nie spowodowało rewolucji w ich życiu. - Na pewno plusem jest brak kolejek do granicy - mówi Józef Talapka
z leżącej tuż przy granicy ze Słowacją Jabłonki.
Podobnie skutki układu z Schengen oceniają nasi południowi sąsiedzi. Miro Slovak, mieszkaniec leżącej po słowackiej stronie Trsteny, uśmiecha się szeroko. - To faktycznie duże ułatwienie, ruch jest płynny - mówi Slovak.
- Poza tym nikt nie może dzisiaj podejść do mojego samochodu i zapytać, co mam w bagażniku.
"A co ci do tego?"- tak mu odpowiem.
Anna Zbojova, która prowadzi sklep w Vitanovej, i jej syn Marek, pomagający jej w interesie, twierdzą, że po wejściu obu krajów do Schengen niewiele się zmieniło. Na ten temat zdanie ma też wyrobione Ryszard Bajo, Słowak, który niedawno otworzył sklep z alkoholem przy dawnym przejściu granicznym w Chyżnem. Całkiem nieźle mówi po polsku.
Błyskawicznie przelicza korony na złotówki czy euro. Palce szybko przeskakują po klawiszach kalkulatora.
- Schengen? - odrywa się od swoich obliczeń i pyta zdziwiony.
- Co z tego, że celnicy nie stoją na granicy? Teraz ustawiają się tuż za nią. Przetrząsają ciężarówki
i autobusy. Wasi to nawet osobówki potrafią zatrzymać. Według mnie nic się zmieniło, bo klienci jak kupowali, tak kupują. Może tylko troszkę mniej ostatnio. Pewnie dlatego, że złotówka osłabła
- wyrokuje i łobuzersko przechyla czapkę z daszkiem na bok.
Jego zdaniem, Schengen nic nie zmieniło - dzisiaj po prostu samochody nie muszą się zatrzymywać na przejściu. Co ma być w budynkach służących dawniej celnikom w Chyżnem, Bajo nie wie. I - jak szczerze wyznaje - niewiele go to obchodzi.
Budynki pograniczników w Chyżnem leżą po słowackiej stronie. Podobnie jest na byłym przejściu granicznym Chochołów - Sucha Hora. Wyglądają jak opuszczona przed co najmniej dziesięciu laty stacja benzynowa. Szyby pokryte są kurzem, a wszystko dookoła rdzą.
- Sam tutaj jestem - mówi 18-letni Rafał, który akurat sprząta wnętrze budynku. Dorabia, dojeżdżając codziennie 30 kilometrów na rowerze - Co tu ma być, nie wiem. Ja tu tylko dziury
w ścianie łatam - mówi.
W dokładnie takim samym stanie są budynki po polskiej stronie granicy. Leżą odłogiem i marnieją, bo władze nie mają żadnego pomysłu na ich sensowne wykorzystanie.
Budynki na granicy polsko-słowackiej pokrywają się kurzem i rdzą
Przed przystąpieniem do strefy Schengen za polskie budynki na słowackiej granicy odpowiadał wojewoda małopolski.
- Obecnie wojewoda nie zarządza żadnym z tych budynków - tłumaczy Małgorzata Woźniak, rzecznika prasowa wojewody. - W ciągu roku przekazał wszystkie budynki samorządom lub lokalnym władzom niższego szczebla.
Przejście w Łysej Polanie dostał w spadku po pogranicznikach Tatrzański Park Narodowy.
W budynku po pogranicznikach w Szlachtowej miał powstać oddział Muzeum Pienińskiego, jednak
na razie do tego nie doszło.
Nie wypaliły również plany utworzenia centrum informacji turystycznej w Winiarczykówce na Orawie. Na pozostałych przejściach też niewiele się dzieje. Być może zostaną wynajęte pod sklepiki. Jeden działa już w Muszynce.
- Niespecjalnie mnie interesuje, co się z tymi budynkami stanie - mówi tuż przy dawnym przejściu
w Chyżnem Łukasz Kucharski z Wrocławia. - Cieszy mnie, że mogę wjechać na narty, nie zatrzymując się na granicy - dodaje.