Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ucieczka na Południe

Jan Poprawa
Najświetniejszy polski felietonista Daniel Passent podjął przed tygodniem temat całkiem dziś zaniedbany, albo przynajmniej niemodny. Zwrócił mianowicie uwagę na obowiązujący obecnie w Polsce (nie tylko w mediach) kult młodości.

Tymczasem - jak trafnie przypomina - bywają kraje, czy nawet całe cywilizacje, w których wiek dojrzały jest ceniony lub przynajmniej szanowany, gdzie senior jest nie tylko potrzebny, ale i niezbędny. Doświadczenie osobiste nie da się bowiem zastąpić książkową wiedzą. Kto osobiście przeżył Grunwald, nie da sobie wmówić żadnemu młodzieńcowi z ipeenu, że Von Jungingen był kobietą. Chyba że słabuje na głowę. Ale mózg jest tym organem człowieka - przypomina Passent - który starzeje się najpóźniej z wszystkich jego fizycznych składników. Jeśli, co oczywiste, bywa stale i odpowiednio używany i konserwowany.

Słówko "senior" brzmi dumnie. Nie ma tego specyficznie polskiego podtekstu, jaki wyczuć można w używanych u nas najczęściej etykietach. W "emerycie" słyszę przecież lekceważące przekonanie, że posiadacz tej etykiety nażył się już dosyć, że należy do czasu minionego. "Rencista" to w niejednym skojarzeniu pasożyt, którego utrzymuje zdrowy (bo młody) trzon społeczeństwa. Dla młodych są mody i "iwenty", młodym najczęściej dudni scena na Rynku Głównym mego kraju. Seniorowi u nas niełatwo, choć jego nazwa tak dumnie brzmi.

Całkiem niedawno i niedaleko (w słowackich Tatrach) widziałem szczupłe, siwowłose staruszki z plecakami, przemierzające strome szlaki z niewielką pomocą rozkładanych kijaszków. Takich samych, jakie stosuję do codziennych spacerów po parku Lotników, by i dla siebie podtrzymać złudzenie fizycznej tężyzny. A dosłownie parę dni temu przekonałem się też (zresztą nie po raz pierwszy), że w Austrii czy Czechach obecność człowieka dojrzałego nie budzi zdziwienia także na winobraniu czy święcie burczaka. Wiejskie babcie tańcujące na ryneczku Mikulowa, wytworne damy podśpiewujące pod zielonymi wiechami Grinzigu - to widok tyleż zwykły, co słodki.

Być może ma to jakiś związek z przynależnością wspomnianych tu miejsc do terytorium i kultury wina. Wiedeń, choć miasto duże, jest przecież także wielką winnicą. Jakże się pięknie zielenią stoki Leopoldsbergu czy Kahlenbergu… Południe Czech, a właściwie Morawy to zieloność niekończących się zagonów starannie uprawianej winnej latorośli. Valtice, wspomniany Mikulov, Znojmo, Lachowice i inne miejsca morawsko-austriackiego pogranicza to też dla wielu synonimy całkiem innego niż polski obyczaju. Pod znojemski Loucky klasztor, czy do strojnych piwnic w Szatowie przychodzą głównie tłumy ludzi dojrzałych. Wychodzą tłumy ludzi szczęśliwych.
Od lat kultywuję wrześniowe wyjazdy w te strony. Dawniej robiłem to z przyczyn, że tak powiem, poznawczych. Potem coraz bardziej z potrzeb kulturowych. A że z czasem pewien wielki krakowski kardiolog (pozdrawiam, Panie Profesorze!) zalecił mi był z właściwą sobie żartobliwą powagą, bym "nie przesadzał z abstynencją alkoholową" i w niewielkich ilościach pijał dobre wino, uczyniłem z tych wrześniowych ucieczek na niedalekie Południe trwały zwyczaj, niemal rytuał.

Oczywiście moja fascynacja słowackimi, morawskimi czy austriackimi winobraniami nie ogranicza się do degustacji Frankowki czy Zweigelta. Niejako przy okazji, jako premię za niesłabnącą ciekawość świata, wciąż przeżywam nieoczekiwane olśnienia. W ostatnie dni tradycyjnie pięknego września raz jeszcze przekonałem się więc o tym, że znacznie mniej wiemy o pięknie przyrody i urodzie zabytków naszych sąsiadów, niż na przykład o odleglejszych urokach Egiptu, Grecji, Italii czy Kastylii. To na te terytoria nastawiony jest głównie polski przemysł turystyczny.

A przecież podróż w moje ulubione okolice to ledwie trzygodzinny samochodowy spacer od cieszyńskiej granicy, dobrymi drogami. Warto go odbyć i powtarzać, choćby po to, by w dolinie arcymorawskiej rzeki Dyi zobaczyć zachwycające zamki we Vranovie czy Bitovie. By pozazdrościć tym, którzy miesiąc wcześniej w przepięknym pałacu w Jaromierzycach nad Rokitną mogli posłuchać Montserrat Caballe i Petera Dworskiego oraz innych gości międzynarodowego festiwalu muzycznego. Jaromierzyce właśnie w ten sposób utrwalają pamięć o mało u nas znanym fakcie, że w tamtejszym zamku powstała niegdyś pierwsza czeska opera…

O tym wszystkim mogę teraz wspominać, nie tylko w słotną jesień i lutą zimę małopolską. Zawsze wtedy, gdy mnie znuży bełkot rodzimych "polityków" od siedmiu boleści. Gdy mnie rozwścieczy jazgot apostołów nienawiści, nieudolnie szykujących się do kolejnego partyjniackiego puczu. Albo gdy się natknę na jakiegoś młodocianego "historyka", co to "wie lepiej" jak żyłem ja i moi rówieśnicy, seniorzy.
Na szczęście dobrze utrzymany senior nie ma czasu na głupstwa.

Brutalne zbrodnie, zuchwałe kradzieże, tragiczne wypadki. Zobacz, jak wygląda prawda o kryminalnej Małopolsce
60 tysięcy złotych do wygrania. Sprawdź jak. Wejdź na www.szumowski.eu

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska