Pierwsze informacje o powstaniu nowych pucharowych rozgrywek europejskich w Polsce przyjęto z dużą dozą optymizmu. Po systematycznym odbijaniu się przez kluby ekstraklasy od poważnego grania w Lidze Mistrzów i Lidze Europy uznano, że wreszcie powstanie format, w którym nasi ligowcy pograją nieco dłużej niż w rundach preeliminacyjnych. Okazuje się jednak, że sprawa nie będzie taka prosta. UEFA tworząc Europa Conference League przyjęła bowiem zasady, które mogą stanowić dla polskich klubów progi nie do pokonania.
Nie przegapcie
W fazie grupowej Ligi Europy będzie miejsce tylko dla 32, a nie 48 zespołów, czyli pod tym względem nastąpi wyrównanie z Ligą Mistrzów. Do systemu kwalifikacji Europa League wejdą tylko drużyny „spadające” z eliminacji Champions League oraz przedstawiciele lig zajmujących w rankingu europejskim miejsca od 1 do 15, a Polska zajmuje w nim dopiero 28 lokatę, co właściwie skreśla ją z tej drugiej ligi Starego Kontynentu.
W praktyce oznacza to, że mistrz kraju znajdzie się w eliminacjach LM z szansami na grę w LE, ale kolejne dwa zespoły plus zdobywca Pucharu Polski od razu wylądują w kwalifikacjach Europa Conference League. I to od ich drugiej rundy, co oznacza, że aby osiągnąć grupową fazę będą musiały wyeliminować trzech rywali. Tymczasem w tej samej fazie pojawiają się już kluby z silnych lig, m.in. holenderskiej, portugalskiej i turreckiej, a w ostatniej czekać będą - pojedyncze - zespoły z Niemiec, Anglii, Włoch, Francji i Hiszpanii, a to oznacza, że ścieżka awansu będzie równie wąska co obecnie w LE i przedstawiciele Ekstraklasy nie będą na niej głównymi graczami.
Cała zabawa rozpocznie się od sezonu 2021/22. Mecze nowego pucharu będą się odbywać w czwartki o godzinie 18.45 i 21, a zdobywca trofeum oprócz premii finansowej awansuje do fazy grupowej kolejnej edycji Ligi Europy.
