Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Upadek antyterrorysty z Krakowa

Artur Drożdżak
Oskarżony Ryszard P. odpowiada przed krakowskim sądem za pobicie i uszkodzenie ciała gościa klubu Base. Grozi mu teraz do 5 lat więzienia.
Oskarżony Ryszard P. odpowiada przed krakowskim sądem za pobicie i uszkodzenie ciała gościa klubu Base. Grozi mu teraz do 5 lat więzienia. fot. Artur Drożdżak
Były policjant Ryszard P. w sądzie tłumaczy się, czy to on pobił gościa klubu Base w Krakowie. Mężczyzna przed laty był bohaterem głośnej afery w krakowskiej komendzie. Teraz znowu dał o sobie znać - pisze Artur Drożdżak

Wysoki, potężnie zbudowany, lat 43. Ryszard P. był przed laty czołowym zawodnikiem sekcji piłki ręcznej w Hutniku, potem trenował różne dyscypliny sportu, skończył AWF, by w końcu znaleźć swoje miejsce w policji.

W 1990 r. trafił do oddziałów Prewencji Komendy Wojewódzkiej Policji w Krakowie. Dostrzeżono jego warunki fizyczne, spryt i siłę. Szybko awansował do kompanii antyterrorystycznej. Przez 14 lat uchodził za dobrego policjanta, brał udział w akcjach przeciwko niebezpiecznym przestępcom i w rozbrajaniu ładunków wybuchowych. Miał opinię spokojnego i sumiennego.

Gdy w lutym 2003 roku dotarło do prokuratury doniesienie, że Ryszard P. stosuje niedozwolone metody egzekucji długów i grozi mieszkańcom Krakowa, to powątpiewano w te doniesienia.

Nieliczni wiedzieli jednak, że już od dawna sprawą funkcjonariusza zajmowało się po cichu Biuro Spraw Wewnętrznych, czyli policja w policji. Antyterroryście założono dyskretnie podsłuchy telefoniczne w domu i w pracy, zaczęto badać środowisko, w jakim się obraca, co robi po służbie i z czego czerpie dodatkowe dochody.

Lichwiarz
Stan jego majątku wskazywał, że z pensji nie mógł sobie pozwolić na tak wystawny styl życia. Wyszło na jaw, że mężczyzna prowadzi działalność parabankową bez zgody Narodowego Banku Polskiego i swoich szefów. Udzielał pożyczek na wysoki procent, 10-15 w skali miesiąca i z jego usług korzystali koledzy z pracy, znajomi, dalsza rodzina. Wszystkie umowy zawierał ustnie.

- Oferuję gotówkę, z rączki do rączki, bo mnie można ufać. W końcu jestem policjantem - zapewniał z uśmiechem klientów. Nigdy nie negocjował warunków udzielania pożyczek.

- Albo ktoś w to wchodzi, albo nie. Ja nie mam czasu i ochoty kłócić się o forsę - rzucał.

W rozmowach z pożyczkobiorcami nie krył, że jest tylko pośrednikiem między nimi, a faktycznymi właścicielami pieniędzy. Tajemniczo wyrażał się o nich "ludzie z miasta", "ludzie z kasyna", "goście", "nadziani bankierzy". Tymi określeniami stwarzał wrażenie, że stoją za nim potężni mocodawcy. W rzeczywistości działał sam, bez wspólników. Na początku 2000 r. poznał w siłowni w Nowej Hucie Pawła K., który pożalił mu się, że potrzebuje gotówki na zakup auta.

- Ile ? - zapytał rzeczowo Ryszard P. i wysupłał bez dalszych zbędnych pytań 7 tys. zł na 10 proc.

Paweł K. spłacił dług w terminie, z procentem i gratis dorzucił markową butelkę alkoholu. Pod koniec 2001 r. znów był w potrzebie i w tej samej siłowni zaczepił policjanta.

- Muszę mieć do jutra 62 tys. złotych. Da się załatwić? - zapytał. Dało się. Pieniądze spłacał prawie rok, do jesieni 2002 r.
Z odsetkami dał antyterroryście 120 tys. zł. Był zadowolony ze współpracy ze stróżem prawa, dlatego zdziwił się, gdy w grudniu 2002 r. Ryszard P. upomniał się o kolejne sumy.

Teraz groźby
Dłużnik nie protestował, ale po kilku dniach jeszcze raz podliczył swoje zobowiązania, stwierdził, że dług już został spłacony i odmówił przekazania kolejnych partii gotówki.

- Nie mam więcej i nie dam więcej - rzucił w twarz policjantowi. - Goście się niecierpliwią - tajemniczo odparł na to Ryszard P. i zapowiedział kolejną wizytę.

Wystraszony Paweł K. ograniczył kontakty z funkcjonariuszem. Telefony z pogróżkami zaczęła otrzymywać jego matka.

- Pani syn jest mi winien 25 tys. zł, jak się nie pospieszy, to pewni ludzie go znajdą, zrobią wjazd do mieszkania i odbiorą kasę - ostrzegał kobietę Ryszard P. Wydzwaniał też do dziewczyny rzekomego dłużnika i jego rodziny.

- Zabiję go, połamię mu nogi, zrobię z niego kalekę! - obiecywał. I wyglądało na to, że nie żartuje.

Nie żartował także wobec kolejnego dłużnika Sławomira K., mieszkańca Krzeszowic. Pożyczył mu w lipcu 2001 r. 7 tys. zł, kwotę odebrał z procentem. Potem wręczył mężczyźnie 100 tys. zł, a gdy nie mógł na czas odzyskać części sumy, czyli 56 tys. zł, to wrócił do swoich metod. Straszył Sławomira K. zabiciem z broni służbowej, zakopaniem żywcem w ziemi, zrzuceniem z dziesiątego piętra wieżowca, rozszarpaniem jego małoletnich dzieci przez wściekłe psy. Dzwonił całymi dniami i nocami, nękał głuchymi telefonami, podjeżdżał pod blok, gdzie mieszkał dłużnik i krzyczał na cały głos na klatce schodowej, że nie daruje, jeśli pieniądze się nie znajdą. Dobijał się do mieszkania, słał SMS-y. W sierpniu 2001 r. umęczonemu Sławomirowi K. nakazał zgłoszenie się u wskazanego notariusza.

- Podpisuj wszystkie dokumenty. Jak to zrobisz będziesz miał spokój - obiecał dłużnikowi.

Oddał mu wszystko
Ten nawet nie spojrzał na treść pliku pism, złożył tam swoje podpisy i wybiegł z kancelarii notarialnej. Nie wiedział, że z dokumentów wynikało, że jest winien Ryszardowi P. 230 tys. zł, a w razie ich nieoddania wierzyciel przejmuje jego majątek, dom, samochód.

Wydawało się, że po wizycie u notariusza koszmar Sławomira K. się skończył. We wrześniu 2001 r. ponownie zjawił się u niego policjant i znów zaczął straszyć, wymusił 2 tys. zł gotówki. Przed wyjściem powiedział, że jeszcze wróci.

Sławomir K. był w matni. Poprosił ojca o pomoc, a ten skontaktował się z funkcjonariuszem i obiecał mu 15 tys. zł, byle tylko się odczepił do ich rodziny. Doszło do przekazania pieniędzy, ugody z obu stron, popartej zapewnieniami o dokonaniu wszystkich rozliczeń.

Ale dwa miesiące później Ryszard P. ponownie zaczął nękać rzekomych dłużników. Sławomir K. nie wytrzymał napięcia. Napisał list pożegnalny, wsadził go do koperty i nie mówiąc co jest w środku, przekazał ją swojemu ojcu. Dołączył tam także akt notarialny, który podpisał pod przymusem.

- Oddaj to wszystko organom ścigania, gdyby coś mi się stało - poprosił i próbował popełnić samobójstwo. Połknął znaczne ilości lekarstw i chciał się powiesić. Z trudem go odratowano, w szpitalu spędził kilka tygodni. Kiedy wychodził, przed bramą czekał na niego Ryszard P.

- I po co te demonstracje, pieniądze i tak mi musisz oddać - zapowiedział. Zgodził się nie zabierać 230 tys. zł, a jedynie 100 tys. zł.

Odpracujesz
- Resztę odpracujesz dla mnie odbierając pieniądze od innych dłużników - zapowiedział funkcjonariusz.

- I dorzuć jeszcze swojego nowiutkiego peugeota 406 - powiedział. Zmusił mężczyznę do sporządzenia i podpisania umowy kupna-sprzedaży tego auta, bez wpisywania danych osoby kupującej. Zdesperowany Sławomir K. wyprowadził się z domu, zostawił żonę, dzieci i zaczął się ukrywać. Jego rodzina także wyniosła się z Krzeszowic.

- Załatw sprawę z tym policjantem, to dopiero wtedy do ciebie wrócimy - zapowiedziała żona prześladowanego biznesmena.
W tym samym czasie Ryszard P. musiał się dowiedzieć, że depczą mu po piętach funkcjonariusze z BSW, bo zaczął likwidować swój interes. Sprawdzano też informacje, według których miał kontrolować, proponując "ochronę" za pieniądze, sześć lokali gastronomicznych w Krakowie i dwa poza miastem.

Zatrzymano Ryszarda P. 7 maja 2003 r.
Miał notatnik, w którym szyfrem odnotowywał transakcje, rozliczenia z dłużnikami. Tylko część nazwisk udało się rozszyfrować. Większość z 25 osób, których dane osobowe były możliwe do identyfikacji, zaprzeczyła, by prowadziła interesy z policjantem. Nie chcieli zeznawać, choć Ryszard P. był za kratkami. - On ma dużo znajomości i długie ręce. Kiedyś wyjdzie, a ja się boję o swoje życie i moich dzieci - nie kryli.

Wyszło na jaw, że przed zatrzymaniem Ryszard P. zabrał opla Wojciechowi O., swojemu kolejnemu dłużnikowi, który ponoć zwlekał z zapłatą 125 tys. zł gotówki.

- Samochód się znajdzie, jak znajdą się pieniążki - obiecał mężczyźnie. Nie zdążył już jednak nic zrobić, bo trafił za kratki.
W sumie postawiono mu zarzuty za groźby, próby wymuszenia pieniędzy, zmuszenie pokrzywdzonego do targnięcia się na życie, nieuiszczenie 17 tys. zł opłat skarbowych i podatków od udzielanych pożyczek na niebagatelną sumę 877 tys. zł. Nie przyznał się do winy, został skazany na trzy i pół roku więzienia. Odsiedział dwa lata i został warunkowo zwolniony.

Teraz ponownie dał o sobie znać. Jest oskarżony o pobicie gościa klubu Base. Przed krakowskim sądem nie przyznaje się do winy i twierdzi, że w maju ub.r., gdy doszło do ataku na 38-letniego Marcina R., on był w Niemczech. Na co dzień jest ochroniarzem w jednym z krakowskich hoteli. Pobity, który doznał złamania kości oczodołu, domaga się 10 tys. zł zadośćuczynienia od oskarżonego. Na okazaniu on i jego dziewczyna bez wahania rozpoznali Ryszarda P. jako tę osobę, która była agresywna w klubie.
Byłemu policjantowi grozi teraz do 5 lat więzienia.

Moda w przedwojennym Krakowie [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska