Sprzęt znajduje się w pokoju dziennika podawczego obok wejścia do budynku przy ul. Narutowicza 38, a o jego istnieniu tutaj informuje jedynie niewielka, naklejona na szybę karteczka z informacją napisaną drobnym drukiem.
- Dlaczego nie ma widocznej tabliczki na zewnątrz budynku, aby ludzie wiedzieli, że taki sprzęt jest w środku. Tak, to defibrylator wprawdzie jest, ale jakby go nie było - irytuje się Władysław Koralik, tarnowski emeryt, który sam choruje na serce . Dodaje, że naprzeciwko starostwa znajdują się dwa duże przystanki, przez które codziennie przewija się mnóstwo ludzi. - W każdej chwili ktoś może mieć zawał i zamiast czekać na przyjazd pogotowia można byłoby przy pomocy tego sprzętu niemal od razu podjąć akcję ratunkową - przekonuje. Potwierdza to Witold Duda, tarnowski ratownik.
- Kiedy dochodzi do zaburzenia rytmu serca i migotania komór, trzeba działać jak najszybciej. Czas odgrywa w tym przypadku decydującą rolę, a użycie prostego w obsłudze defibrylatora może komuś uratować życie - mówi.
Defibrylator jest w tarnowskim starostwie od ponad sześciu lat. W tym czasie sięgano po niego jedynie dwukrotnie. Za pierwszym razem na pomoc petentowi, który zasłabł w urzędzie, było jednak już za późno i mężczyzna zmarł. W drugim przypadku miał być użyty do ratowania innej osoby, która przewróciła się na przystanku autobusowym. Zanim jednak sprzęt przyniesiono do chorego, zjawili się ratownicy i nie było potrzeby go uruchamiać.
- Sprzęt jest naładowany i gotowy do użycia w każdej chwili, a pracownicy odpowiednio przeszkoleni. Niby jest to proste urządzenie, ale o niektórych wymogach trzeba pamiętać. Nie można używać go na przykład w przypadku chorego, który leży na mokrym podłożu, aby nie doszło do porażenia prądem - tłumaczy Wanda Zając, jedna z urzędniczek starostwa.
Po naszej interwencji starosta Roman Łucarz obiecał, że miejsce przechowywania defibrylatora w starostwie zostanie lepiej oznakowane.
- Nie chodzi przecież o to, aby chlubić się tym, że jako jedyni mamy sprzęt, ale by ludzie wiedzieli, że można z niego skorzystać - przyznaje.
Defibrylatora nie ma w budynku tarnowskiego sądu ani w żadnym z dwóch urzędów skarbowych i ZUS-ie, mimo że codziennie przewijają się przez nie setki osób. Ani jednego urządzenia tego typu nie kupił też do swoich urzędów tarnowski magistrat.
Próżno szukać go także na dworcu PKP i autobusowym. Z tarnowskich centrów i galerii handlowych może pochwalić się nim jedynie Gemini (znajduje się w punkcie obsługi sklepu Media Markt, ul. Nowodąbrowska 127).
Pomysły, aby wzorem Krakowa, ogólnodostępne defibrylatory rozmieścić w różnych miejscach Tarnowa pojawiły się podczas zorganizowanych dwukrotnie edycji budżetu obywatelskiego. Jednak za każdym razem projekty nie otrzymały wystarczającej liczby podpisów z poparciem, aby je można było zrealizować.
Defibrylatory obowiązkowo znajdowały się do tej pory na wyposażeniu nie tylko karetek pogotowia, ale także wozów bojowych tarnowskich strażaków zawodowych.
Teraz, zgodnie z nowymi wytycznymi, muszą kupić je także wszystkie jednostki ochotnicze włączone do Krajowego Systemu Ratowniczo-Gaśniczego. Wymóg spełniło do tej pory jedynie kilka z 35 jednostek w powiecie tarnowskim.
- To nie jest tanie urządzenie. Nas kosztowało ponad siedem tysięcy złotych, ale nikt z mieszkańców, których odwiedziliśmy podczas zbiórki pieniędzy na ten cel, nie podważał sensu jego zakupu - mówi Robert Ługowski, prezes OSP w Lubczy.
To jedna z najbardziej wysuniętych na wschód miejscowości w powiecie tarnowskim i województwie małopolskim, gdzie czas dojazdu karetki do chorego wynosi minimum kilkanaście minut.
- Wielu ludzi zmarło u nas przedwcześnie przez kłopoty z sercem, bo pomoc nadeszła za późno. Defibrylator stwarza szansę na to, aby uratować innych. To uzupełnienie umiejętności z kursów pierwszej pomocy, które wszyscy w straży przechodzimy - dodaje.
Jak to działa?
Defibrylacja dosłownie oznacza zakończenie migotania komór. Jest jedyną, a zarazem skuteczną metodą zwiększającą szanse przeżycia podczas określonych zaburzeń pracy serca. Wykonana w ciągu trzech minut od utraty przytomności pozwala na przeżycie w 75 proc. przypadków.
Defibrylatory AED (z ang. - Automated External Defibrillator) to niewielkie urządzenie, bardzo zaawansowane technologicznie, a zarazem proste w obsłudze nawet dla osób, które nie mają zawodowo nic wspólnego z medycyną. Po przyklejeniu elektrod do klatki piersiowej, urządzenie samo diagnozuje stan chorego i za pomocą komend głosowych instruuje jak należy postępować, by uratować czyjeś życie.
Pomysł umieszczania AED w miejscach ogólnodostępnych przywędrował do nas ze Stanów Zjednoczonych. Tam urządzenia te są w powszechnym wyposażeniu, jak sprzęt przeciwpożarowy.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+