Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W którą stronę pójdzie Europa? Trzy scenariusze dla Unii Europejskiej

Krzysztof Misiewski
TheDigitalWay / CC0 Creative Commons
Do 2020 r. musimy wybrać przywódcę Unii Europejskiej, który będzie miał mandat do tego, żeby mówić na tych samych zasadach co prezydent USA czy przewodniczący Chin” - pisał w 2006 r. Hans-Gert Pöttering, późniejszy (w latach 2007-2009) przewodniczący Parlamentu Europejskiego. Zaraz po tym zdaniu dodał jeszcze, że do 2020 r. UE powinna posiadać takie same możliwości kreowania nowoczesnych rozwiązań technologicznych jak Stany Zjednoczone.

Mamy rok 2018 i już widać wyraźnie, że do 2020 r. nie ma najmniejszych szans na to, żeby ambitne plany Pötteringa zrealizować. Wprawdzie zostało utworzone nowe stanowisko „prezydenta Europy”, czyli przewodniczącego Rady Europejskiej, ale w żaden sposób nie da się pozycji politycznej osoby to stanowisko piastujące porównać z pozycją przywódcy Stanów Zjednoczonych czy Państwa Środka. Także porównywanie amerykańskiego sektora hi-tech z europejskim to jak zestawianie lwa amerykańskiego z łasiczką. Generalnie, USA czy Chiny są (albo przynajmniej próbują być) w ofensywie na różnych odcinkach. Natomiast szczyt możliwości UE dziś to nie pogrążyć się w autodestrukcji, Bruksela całą energię skupia na zatrzymywaniu procesów wewnętrznej inercji, samorozpadu.

Nie trzeba wybitnych talentów profetycznych, by przewidzieć, że taki scenariusz nie rokuje dobrze na przyszłość. Jeśli instytucja nieustannie zajmuje się tylko walką z kryzysami, ciągle jedynie koncentruje się na tym, by utrzymać głowę na powierzchni, to nie ma siły, by w końcu nie pojawiła się fala, która ją całą przykryje. Dlatego potrzebna jest reakcja, ruch, rozwiązanie. Dziś dla UE najbardziej prawdopodobne wydają się trzy scenariusze.

CZYTAJ TAKŻE: George Friedman: Po 2020 roku dojdzie do rozpadu Rosji. Zyska na tym m.in. Polska

Scenariusz pierwszy: Unia jak meble IKEA
To scenariusz pesymistyczno-optymistyczny. Pesymistyczny w tym sensie, że Unia nie będzie umiała się wyrwać z chocholego tańca gaszenia kolejnych kryzysów, który wykonuje teraz. Optymistyczny, bo jednak żaden z tych kryzysów nie doprowadzi do jej rozpadu. W skrócie: Europa przetrwa kolejne dekady, może w składzie trochę okrojonym (bo odpadną na przykład Włochy), może trochę poszerzonym (tu w grę wchodzą przede wszystkim kraje bałkańskie). Nie zrobi znaczącego kroku do przodu, ale zachowa w sobie na tyle dużo sił witalnych, by nie dopuścić do tego, by trzeba było wyprowadzić jej sztandar.

Bo też warto pamiętać, że to, co odczytujemy jako słabość UE, jest tak naprawdę jej cechą charakterystyczną. Czymś w rodzaju pieprzyka na twarzy Cindy Crawford, pieprzyk niby urody nie dodaje, ale bez niego twarz supermodelki wyglądałaby mniej atrakcyjnie. Zgrabną metaforą współczesną Wspólnotę opisał, już kilka lat temu, Daniel Korski, były doradca specjalny premiera Davida Camerona ds. UE. „Generalnie Unia działa jak meble ze sklepów IKEA. W teorii takie meble są wygodne i dobrze zaprojektowane. Ale nie uda się ich złożyć bez skomplikowanej instrukcji. Jakikolwiek błąd czy zaniedbanie i całość się rozpada. A nawet po złożeniu nie wszystkie elementy do siebie pasują. Tak samo Unia Europejska ciągle stara się składać wszystkie elementy” - mówił Korski w jednym z wywiadów.

Unia jak meble z IKEA? W sumie każdy, kto kiedyś musiał się zmierzyć z wyrobami ze szwedzkiej sieci meblarskiej, przyzna, że coś jest na rzeczy. Zresztą w Brukseli jest na to nawet specjalny termin. To „metoda Monneta”. Jean Monnet (jeden z ojców założycieli Wspólnoty Europejskiej) uznał, że najłatwiej będzie rozwijać Unię w czasie kryzysu - w tym sensie, że każdy kryzys to najlepszy moment do zrobienia integracyjnego kroku do przodu. Ducha tej jak najbardziej politycznej koncepcji czuć w Brukseli do dziś, odzywa się za każdym razem, gdy któryś polityk krzyczy „więcej Europy” jako antidotum na kolejny problem.

Metoda Monneta działała do czasu wprowadzenia euro na początku wieku. Po tym zdarzeniu procesy politycznej integracji zostały zahamowane. W ostatnich latach znów próbowano reanimować tę doktrynę. Ostatni kryzys bankowy wymusił na Unii serię reform finansowych i gospodarczych wzmacniających pozycję Brukseli, na to jeszcze nałożyły się kryzys na Ukrainie oraz kryzys migracyjny.

CZYTAJ TAKŻE: Jarosław Gowin: Europa. Nowe otwarcie. Polska w UE jako współgospodarz, nie klient

To nie jest więc tak, że te kryzysy świadczą o słabości Unii. Ona nigdy kryzysów się nie bała, patrzyła na nie w kategoriach szansy, nie zagrożenia. Obecne problemy są pokłosiem nie tyle problemów jako takich, co ich zbytniego spiętrzenia. Unia przedawkowała metodę Monneta i stąd teraz wrażenie tego chocholego tańca, w którym ona utkwiła.

Teraz pytanie, czy będzie umiała z tego przedawkowania wyjść - bo też rozpad Unii chyba nigdy w historii europejskiej integracji nie był bardziej prawdopodobny niż teraz. Nawet jeśli uda się opanować kolejne pożary, trudno zakładać, by udało się wykonać duży integracyjny krok do przodu. W grę wchodzą co najwyżej drobne unijne „robótki ręczne”, a więc dokończenie unii bankowej czy stworzenie Europejskiego Funduszu Walutowego. Później Bruksela będzie musiała wyhamować swoje działania, dać Europejczykom odpocząć, zapomnieć o ostatnich zdarzeniach.

Aż do kolejnego kryzysu, a wtedy znowu w Brukseli zaczną się plany kolejnego kroku naprzód, podczas gdy Europejczycy będą się zastanawiać, czy jednak nie lepiej zrobić kroku wstecz.

Cztery Strony Świata: Agaton Koziński o mirażach Unii i jej próbie ucieczki do przodu

vivi24/x-news

Scenariusz drugi: nie lekceważ serca mistrza
Dziś ten scenariusz wydaje się najmniej prawdopodobny - przede wszystkim dlatego, że Europa nie jest w stanie przełamać swoich strukturalnych słabości, a więc niskiej konkurencyjności oraz słabej innowacyjności, co czyni ją trwale niezdolną do rywalizacji na płaszczyźnie globalnej. Ale bokserskie powiedzenie mówi: nigdy nie lekceważ serca mistrza. Nawet jeśli czempion danej kategorii wagowej wydaje się być w gorszej formie, nie znaczy, że nie będzie umiał wyprowadzić decydującego ciosu. A to, że Europa przez kilka stuleci była mistrzem świata, to fakt. Wcale nie można więc wykluczyć, że jednak po raz kolejny uda się znaleźć sposób na wygenerowanie impulsu rozwojowego.

W sukurs przyjść może geopolityka - na przykład dojdzie do potężnego konfliktu na Bliskim Wschodzie, w który uwikłają się Rosja, Chiny i USA. Wtedy Europie wystarczyłoby stać z boku, trochę jak Amerykanom w czasie I wojny światowej - i pewnie to by mogło znów jej pomóc odzyskać utracone wpływy.

Jakie atuty pozostały Europie? Na pewno doświadczenie. Na pewno dostatek - przecież Europejczycy to cały czas najbogatsi ludzie świata, w tym sensie, że mieszkańcy żadnego innego kontynentu nie zdołali skumulować w swoich rękach większego majątku. Na naszym kontynencie cały czas są silne gałęzie przemysłu, które mogą się stać gospodarczym kołem zamachowym, m.in. branże motoryzacyjna czy chemiczna.

CZYTAJ TAKŻE: Europejczycy chcą Unii. Polacy też widzą płynące z niej korzyści

Ale Europa, aby odnieść realny sukces, musi wreszcie znaleźć sposób na to, by wykorzystywać swoje szanse. Przykład? Zielona energetyka. To na naszym kontynencie najszybciej zdefiniowano problem, to tu zaczęto mówić o konieczności przestawiania sposobu produkcji prądu ze spalania kopalin na metody alternatywne. Świetne wyczucie, ale dziś głównymi producentami paneli słonecznych są Chińczycy i Amerykanie, nie Europejczycy. W Pekinie i Waszyngtonie zauważono tę niszę później, a mimo to udało im się odebrać rynek Europie. To właśnie takie niewykorzystane sytuacje sprawiają, że Unia jest w tym miejscu, w którym jest. Ale też ta sytuacja pokazuje, że potencjał na naszym kontynencie cały czas istnieje. Jeśli komuś uda się go uruchomić, to Europa znów może być wielka.

W którym obszarze Europa ma szanse na sukces? Przypominając, że są to tylko rozważania różnych potencjalnych scenariuszy przyszłości, warto wskazać dziedzinę, która jest dziś jednym z najsłabszych punktów UE: polityka migracyjna. Tak, ta sama polityka, która doprowadziła do ogromnego kryzysu społeczno-politycznego w 2015 r., której efektem są serie zamachów terrorystycznych w Europie Zachodniej.

Ale warto też zauważyć inny problem: ogromne problemy demograficzne Europy. Już niedługo brak rąk do pracy będzie potężną blokadą w dalszym rozwoju gospodarczym. Jednocześnie kraje naszego kontynentu eksperymentują od lat 60. poprzedniego stulecia ze sprowadzaniem migrantów do pracy. Na razie te eksperymenty okazują się źródłem wielu problemów. W wielu zachodnich miastach powyrastały całe getta zdominowane przez muzułmanów, dzieci i wnuki migrantów zarobkowych mają duże problemy z asymilacją. To są problemy, które dzisiaj mogą nawet rozsadzić Europę od środka. Nie można wykluczyć, że być może to wyzwanie nie do okiełznania bez działań naprawdę radykalnych, typu odsyłanie tych osób do kraju pochodzenia przodków.

Ale rozważmy ten scenariusz w kategoriach szans, nie zagrożeń. Decydenci europejscy mają mnóstwo materiału do analizy z ostatnich dekad. A gdyby na tej podstawie udało im się opracować właściwy dla Europy program sprowadzania i asymilacji obcokrajowców? To mogłaby być europejska wunderwaffe, projekt, który nadałby naszemu kontynentowi nowy impuls rozwojowy. Migranci, zamiast brać pieniądze z pomocy społecznej, sami by je zarabiali, przy okazji napędzając gospodarkę.

CZYTAJ TAKŻE: Jacek Pałkiewicz: Włosi się wkurzyli na Unię Europejską

Nie ma się co łudzić, że ten scenariusz jest łatwy do zrealizowania. Dużo bardziej prawdopodobne jest, że przez kolejnych sto lat Europa będzie musiała walczyć z próbującymi się odnaleźć na naszym kontynencie imigrantami z Bliskiego Wschodu i Afryki. Ale pokazuje kierunek, w którym Europa musi szukać swoich szans. Tylko wychodząc z utartych kolein, którymi jedzie teraz, ma szansę odzyskać konkurencyjność i nawiązać równą rywalizację z USA i Chinami.

Cztery Strony Świata: Agaton Koziński o mirażach Unii i jej próbie ucieczki do przodu

vivi24/x-news

Scenariusz trzeci: upadki są po to, by wstać jeszcze wyżej
Faktem jest, że w ostatnich dwudziestu stuleciach Europa wiele razy wpadała w poważne zawirowania, ale jednak za każdym razem wychodziła z nich mocniejsza. Upadło Imperium Rzymskie, rozpadło się państwo Karola Wielkiego, Europę zdemolowały wojna stuletnia, a po niej trzydziestoletnia. Europa przetrwała Napoleona, Hitlera, Stalina (zestawienie tych trzech nazwisk w jednym zdaniu nie oznacza, że autor w ten sam sposób ocenia ich wkład w dzieje kontynentu) i za każdym razem robiła krok do przodu. Gdyby to nie był tak bardzo wyświechtany zwrot, można by teraz napisać coś o Feniksie odradzającym się z popiołu.

Bo też dziś argumentów na to, że Unia zmierza ku końcowi, jest coraz więcej. Masa krytyczna jeszcze nie została przekroczona, ten brukselski samolot cały czas jeszcze można wyciągnąć z korkociągu, w który wpadł, ale czasu jest na to coraz mniej. Każde napięcie w poszczególnych krajach członkowskich (teraz najbardziej je widać we Włoszech i w Hiszpanii, ale utajone konflikty polityczne drzemią we Francji, w Holandii, Grecji, a nawet Niemczech) tempo obracania się w tym korkociągu przyspiesza. Ziemia jest coraz bliżej, komunikaty „Pull up, terrain ahead” w kabinie pilotów stają się coraz bardziej natarczywe.

Konsekwencje paraliżu politycznego, w który wpada UE, oraz spadku konkurencyjności gospodarczej z każdym rokiem będą coraz bardziej odczuwalne. Od kilku lat nie ma roku, by cała Europa nie żyła problemami, w które wpada jeden z krajów członkowskich. I liczba tych problemów ciągle rośnie, a nie spada. Dlatego właśnie teza, że brexit był początkiem procesu, a nie jedynie angielską ekstrawagancją, wydaje się coraz bardziej prawdopodobna. Nie dlatego, że Unia nie ma możliwości odwrócenia tego procesu. Przede wszystkim dlatego, że Bruksela cały czas uważa, że nie można mówić o żadnym procesie, a jedynie o serii pojedynczych, niezależnych od siebie sytuacji.

CZYTAJ TAKŻE: Terry Gilliam: Żyjemy w czasach rewolucji LGBT, a "gender" to idiotyczne słowo. Polityczna poprawność to mój największy wróg

Konkluzje
Analizując te trzy scenariusze, dziś niestety najbardziej prawdopodobny wydaje się ten trzeci - właśnie dlatego, że Bruksela cały czas nie nazywa rzeczy po imieniu. Gdyby zaczęła, możliwy wydaje się drugi. Na pierwszy - i tu znów trzeba powtórzyć słowo „niestety” - szanse są najmniejsze.

Ale trzeba też pamiętać, że Europa to termin daleko szerszy niż Unia Europejska, zawężanie go tylko do Brukseli będzie ogromnym nadużyciem. I nawet jeśli UE upadnie, to po jakimś czasie się odrodzi, choć w innej konfiguracji i formule. Taka jest po prostu natura Europy, od samego jej początku, od antycznych Aten i Rzymu. „Barbarzyńska Północ najpierw idzie na cywilizacyjne Południe, by je zniszczyć. Dopiero później okazuje się, że Południe staje się zasadniczą inspiracją dla Północy. W ten sposób powstała kultura europejska. I to jest najważniejszy punkt odniesienia dla Europy, w tym Polski. Rzym, Wenecja, całe południe przez wieki były podstawowym schematem, do którego się odwoływała polska kultura” - tłumaczył w wywiadzie prof. Marek Cichocki, europeista z Collegium Civitas.

Bo jedno w Europie jest niezmienne: fazy dążenia do stworzenia uniwersalistycznej formuły obejmującej cały kontynent stale przeplatają się z okresami nawrotu do rozwiązań bardziej regionalnych.

Dlatego nawet gdyby Unia Europejska jednak się rozpadła, to za jakiś czas ona powróci - w innej formie, oparta na innym pomyśle, ale w gruncie rzeczy podobna, odwołująca się do tej samej uniwersalistycznej koncepcji, która jest teraz. Bo Europejczyków zawsze będzie więcej łączyć, niż dzielić. To się pewnie nigdy nie zmieni.

Cztery Strony Świata: Agaton Koziński o mirażach Unii i jej próbie ucieczki do przodu

vivi24/x-news

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: W którą stronę pójdzie Europa? Trzy scenariusze dla Unii Europejskiej - Portal i.pl

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska