Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W piątek pogrzeby konduktora i kierownika pociągu InterRegio

P. Korbut, T. Mateusiak
fot. archiwum
Konduktorom jadącym w sobotę w pociągu z Przemyśla do Warszawy życie uratował przypadek. W chwili zderzenia byli z tyłu składu, gdzie kasowali bilety podróżnym. Załoga pociągu jadącego do Krakowa nie miała tyle szczęścia - zginęli wszyscy: maszynista, kierownik pociągu i konduktor. W zajezdni w Krakowie-Płaszowie mówi się o nich z dumą, ale przez łzy: zeszli ze stanowiska pracy jako ostatni. Ich ciała wydobyto ze zmiażdżonych wagonów na samym końcu.

Czytaj także:Katastrofa kolejowa [NAJWAŻNIEJSZE INFORMACJE]

Zagubiona obrączka
Kierownikiem pociągu Przewozów Regionalnych, który jechał z Warszawy do Krakowa, był 50-letni Benedykt Szmidt. Mieszkał w Wieliczce. Jak opowiadają krakowscy kolejarze, kilka tygodni przed tragedią urodził mu się wnuk. Benedykt czekał na jego chrzciny.Jak zapewniają jego koledzy z pracy, był profesjonalistą w każdym calu. Na kolei pracował od kilkudziesięciu lat. Na służbę często przyjeżdżał nawet dwie godziny przed czasem. Wszystko chciał mieć przed podróżą zapięte na ostatni guzik.

- Zawsze był uśmiechnięty, uprzejmy i - co było widać na pierwszy rzut oka - zawsze idealnie ubrany, koszula wyprasowana, buty wypastowane. Wyrażał tym szacunek dla pasażerów pociągu - wspominają dyspozytorki drużyn konduktorskich ze stacji Kraków Płaszów. To tu Benedykt zazwyczaj zaczynał pracę i tu miał swoją macierzystą bazę.
- To był mężczyzna w sile wieku, bardzo postawny, przystojny... - dodają dyspozytorki.

Kiedy w sobotę media podały informację o wypadku, początkowo ani słowem nie wspominano o załodze InterRegio. Nie wiadomo było, czy zginęli, czy przeżyli. Przez całą sobotę i niedzielę pracownicy i rodzina dzwonili więc na służbową komórkę kierownika pociągu. - Wierzyliśmy, że może jednak odbierze, bo sygnał w telefonie był... - opowiadają jego koledzy z pracy.

W poniedziałek na miejsce tragedii dotarła żona kierownika pociągu. Musiała zidentyfikować zwłoki męża. Okazało się, że wśród odnalezionych rzeczy kolejarza brakuje jego obrączki ślubnej. Odnalazła się dopiero wczoraj.

Tata to mój bohater
Zginął w pracy, którą kochał. Tak mówią wszyscy, którzy znali 51-letniego Zbigniewa Rudnika, konduktora, mieszkańca Bogumiłowic (pow. tarnowski), który również jechał feralnym pociągiem z Warszawy do Krakowa. - Za dwa tygodnie mąż miał awansować na kierownika...- mówi Małgorzata Rudnik, ocierając ukradkiem łzy. - Zbyszek był bardzo pogodnym i mądrym człowiekiem. Nigdy się nie złościł. Potrafił znaleźć wyjście z każdej sytuacji - dodaje.

Zbigniew Rudnik pochodził z Rzezawy koło Bochni. Miłość do kolei zaszczepili w nim rodzice - jego ojciec był kolejarzem, matka kasjerką. - Kilkakrotnie go prosiłam, żeby zmienił zawód. Zawsze bardzo się o niego bałam - tłumaczy Malgorzata.

Zbigniew osierocił czwórkę dzieci. Troje z nich jest już dorosłych, w wieku 24-27 lat. Na co dzień mieszkają za granicą. Do pracy w Austrii wyjeżdżała także pani Małgorzata. Dlatego też konduktor często zostawał sam z najmłodszym, 7,5-letnim synkiem Maksymem. Byli bardzo ze sobą zżyci. - Czy kochałem tatę? Więcej niż kochałem... Jest moim bohaterem - mówi smutno Maksym.

Rodzina Rudników dziękuje wszystkim, którzy pomagają w trudnych chwilach. - Nie spodziewałam się, że będziemy mieć takie wsparcie. Pomagają nam wszyscy, od kolei po władze gminy - mówi pani Małgorzata. Dodaje, że nie ma pretensji do dyżurnego ruchu ze Starzyn, który - według prokuratury - doprowadził do sobotniej katastrofy, bo nie przestawił zwrotnicy. - Każdy człowiek jest omylny. Ja go nie osądzam, współczuję mu. Musi przecież żyć z tym wszystkim. Nie chciałabym, żeby trafił do więzienia.

Pogrzeb konduktora odbędzie się w piątek o godz. 11 w Bogumiłowicach.

Znał trasę jak własną kieszeń
Andrzej Mikołajczyk, maszynista pociągu InterRegio, został zidentyfikowany jako ostatni z tych, którzy zginęli w katastrofie. Miał 46 lat. Pochodził ze Szczecina. Do Krakowa przeniósł się dwa lata temu. Choć w Małopolsce pracował krótko, wszystkim dał się poznać jako świetny fachowiec. - Był spokojny i bardzo solidny. A do tego zawsze uśmiechnięty. Widać było, że lubił swoją pracę - wspomina wspomina Kazimierz Ptak, maszynista-instruktor Małopolskiego Zakładu Przewozów Regionalnych.

Trasę, na której zginął, Andrzej znał jak własną kieszeń - często nią jeździł. Niestety, w sobotę wiedza nie zdała się na nic.

Nie wiadomo, kiedy odbędzie się pogrzeb maszynisty. Pod znakiem zapytania jest także miejsce jego pochówku. Prawdopodobnie jednak wróci do rodzinnego Szczecina.

Euro 2012 coraz bliżej! Zobacz, co będzie się działo w Krakowie

Nowa lista leków refundowanych**[SPRAWDŹ!] **

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska