Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W polityce pogróżki stały się trendy

Przemek Franczak
Do niedawna rangę polskiego polityka określała nie liczba zgłoszonych przezeń interpelacji i przygotowanych ustaw (bo kto by się takimi duperelami przejmował), jeno liczba godzin spędzonych w telewizjach różnej maści.

Im więcej czasu strawionego na ustawionym przed kamerami zydlu, tym znaczniejszą, mądrzejszą i ważniejszą personą każdy polityk się zdawał. Jednak dziś to się zmieniło.

Do utrzymania popularności i wysokiego miejsca w partyjnej hierarchii nie wystarczy już kłapanie dziobem u Lisa i Olejnik. Parlamentarna moda narzuciła nowy styl lansowania się. Teraz trendy jest posiadanie swojego własnego, osobistego zamachowca, a przynajmniej regularne otrzymywanie listów z pogróżkami. Wybrańcom trafia się absolutny hit jesieni: telefon od szefa Biura Ochrony Rządu z ofertą przysłania funkcjonariuszy, którzy własnym ciałem od zła tego świata pana/panią oddzielą.

Do zmian w regułach marketingu politycznego mimowolnie doprowadził Ryszard C., zabójca z Łodzi. Szaleniec, jak chcą jedni, nasłany cyngiel, jak mówią inni. Nie mam zamiaru w tym miejscu roztrząsać, kto ma rację, ale widzieliście kiedyś "nasłanego cyngla" opróżniającego na oślep cały magazynek? No właśnie, ja też nie. W każdym razie stała się tragedia, choć sposób, w jaki rezonowała ona w głowach polityków zadziwił mnie jeszcze bardziej niż informacja, że moja siedmioletnia córka dostała we wtorek w szkole na obiad kaszankę z bigosem i ziemniakami. Oba przypadki mają za to wspólny mianownik: rzygać się chce. I trochę śmiać równocześnie.

Już dawno przestałem się zastanawiać, czy politycy są infantylni, cyniczni, czy po prostu głupi, więc nie byłem zaskoczony, gdy wywołano niszczącą system nerwowy inteligentnych ludzi bzdurną dyskusję o sianiu nienawiści. Prowadzoną oczywiście w pokojowym duchu jeszcze skuteczniejszego - wybaczcie niezręczne wyrażenie - dorżnięcia konkurencji. Kiedy jednak zaczęło się podnoszenie palców i licytacja, kogo chciał odstrzelić Ryszard C. ("Ja byłem na pierwszym miejscu na liście", "Był u mnie w biurze, aż mnie zmroziło, jak się o tym dowiedziałem") i kto dostał w poselskiej karierze więcej pogróżek, trochę byłem zbity z tropu. Rozważałem nawet możliwość, że to nieznany skecz Monty Pythona, aż w końcu zrozumiałem, że nie istnieją granice w robieniu nas w wała. Myślicie, że politycy naprawdę się boją? Nie wierzę. Oni po prostu nie przestają pracować nad wizerunkiem.

Ludzie z pierwszych stron gazet zawsze byli na celowniku rozmaitych wariatów (John Lennon może powiedzieć coś na ten temat) i osoby pełniące funkcje publiczne dobrze zdają sobie z tego sprawę. Nie trzeba być jednak ekspertem od terroryzmu, by wiedzieć, że Ryszardy C. nie czają się za każdym rogiem. Tymczasem kabaret z BOR-em, otaczającym opieką znane gęby, pozwala domniemywać, że w Polsce działa siatka szalonych emerytów-zamachowców, dybiących na życie przedstawicieli tak zwanych elit. Ochranianym to ganz egal, muszą tylko parzyć więcej herbaty, a prestiż rośnie. Resztę polityków zżera zazdrość i tęsknie spoglądają w stronę skrzynki pocztowej. Kiedy przyjdzie do mnie jakaś pogróżka, nawet taka mała, malutka? No kiedy?

Lepiej, żeby rozejrzeli się dookoła siebie. Ludzie już im grożą. Palcem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska