Szefostwo wadowickiego PKS właśnie wręcza wypowiedzenia swoim pracownikom. Około 30 osób straci tam pracę. Sam zaś PKS czeka już tylko na jedno, czyli na ogłoszenie upadłości.
Niespokojne nastroje panują w Fabryce Urządzeń Mechanicznych i Sprężyn "FUMiS-bumar" w Wadowicach, która produkuje części do czołgów. Ta spółka utraciła płynność finansową, teraz ze stanowiska prezesa zarządu zrezygnował Lucjan Widlarz. Pracownicy są zdezorientowani, boją się redukcji etatów.
- Prezesa nie ma i już nie będzie, my nie udzielamy żadnych informacji - powiedziała nam przez telefon jedna z pracownic "FUMiS-bumar".
Rzeczniczka grupy Bumar w Warszawie Monika Koniecko rozumie zdenerwowanie pracowników w Wadowicach, zapewnia jednak, że rezygnacja prezesa Widlarza była spowodowana tylko i wyłącznie jego sytuacją zdrowotną. Nikt, przynajmniej oficjalnie, nie mówi tu o zwolnieniach. - 12 marca zbierze się rada nadzorcza, która wybierze nowego prezesa zarządu. I to od nowego zarządu będą zależały dalsze plany spółki - tłumaczy Koniecko.
Gorsza atmosfera jest w PKS. Tam ludzie są zwalniani, a ci, którzy zostają, pracują za darmo. Ostatnią pensję otrzymali bowiem za grudzień.
- Pieniądze, jakie zarobimy za dowożenie uczniów do szkół czy górników do kopalni, są blokowane przez komornika na rzecz wierzycieli, więc nie mamy prawie żadnych wpływów - wyznaje Andrzej Sobieszczyk, prezes PKS w Wadowicach. Prezes spółki złożył więc do sądu wniosek o ogłoszenie upadłości.
- Wtedy przynajmniej moglibyśmy wypłacić pieniądze pracownikom z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych - wyznaje Sobieszczyk, który nie chce dopuścić do tego, by jego pracownicy na Święta Wielkanocne zostali bez wypłat.
- Gdyby żona nie pracowała, to już nie mielibyśmy za co żyć - wzdycha Tadeusz Łopatecki, kierowca PKS w Wadowicach.
Jego kolega z pracy również nie dostał wypłaty w terminie.
- W sklepie już robię zakupy na zeszyt - wyznaje Kazimierz Daniel. - Ale liczę, że jeszcze dobre czasy wrócą...