
Na koniec ubiegłego roku Wisła SA miała podpisane umowy, że 16 mln zł zadłużenia będzie spłacać z wpływów, głównie z tytułu sprzedaży praw telewizyjnych. W 2018 r. dochód z transmisji meczów wyniósł 9,7 mln zł. Wspomniane umowy dotyczą głównie spłaty czynszu za ośrodek treningowy w Myślenicach, długu do Tele-Foniki oraz czynszu wobec miasta za stadion przy ul. Reymonta oraz innych pożyczek.
W Wiśle przygotowują się więc na różne warianty dalszego ratowania klubu. Biorą tam pod uwagę również to, że w najbliższym czasie inwestor się nie znajdzie.
- W takiej sytuacji jest potrzeba zwiększenia przychodów i ograniczenia kosztów - mówi Piotr Obidziński, pełnomocnik zarządu ds. restrukturyzacji w Wiśle.
Przyznaje, że przy obecnych kosztach drużyny piłkarskiej i klubu budżet można zamknąć na zero. Aby spokojnie funkcjonować wpływy Wisły muszą rocznie być jednak większe o ok. 10 mln zł, a żeby mieć zespół na europejskie puchary to potrzeba więcej o 20-30 mln zł. - Można to zrobić, jeżeli w przyszłym sezonie będziemy mieć silny zespół, walczący o miejsca w pierwszej czwórce ekstraklasy. To sezon, w którym znacznie wzrosną wpływy z transmisji telewizyjnych. W takiej sytuacji można byłoby też liczyć na dużo większe zarobki z biletów i dnia meczowego - mówi Piotr Obidziński. - Do tego konieczne jest liczenie każdej złotówki, dbanie o to, by pieniądze były rozsądnie gospodarowane - dodaje.