WISŁA KRAKÓW. Najbogatszy serwis w Polsce o piłkarskiej drużynie "Białej Gwiazdy"
W ostatnim czasie Wisła zagrała dwa mecze z głównymi kandydatami do mistrzowskiego tytułu (z Rakowem „Biała Gwiazda” grała oczywiście już wcześniej, przyp. red.). Zanim do konfrontacji z Lechem Poznań i Pogonią Szczecin doszło, mało kto dawał wiślakom jakiekolwiek szanse na powiększenie dorobku punktowego. A jednak w pierwszym z tych meczów podopieczni trenera Jerzego Brzeczka pokazali, że przy odpowiednim nastawieniu mentalnym, koncentracji i planie taktycznym, są w stanie postawić się nawet najlepszym. Wisła tak naprawdę powinna ten mecz wygrać i pewnie wygrałaby, gdyby nie skandaliczny błąd sędziego Tomasza Kwiatkowskiego, który nie uznał „Białej Gwieździe” prawidłowej bramki na 2:0. Skończyło się na remisie 1:1, czyli powiększeniu dorobku o jeden punkt.
Po takim spotkaniu kibice Wisły mogli liczyć, że w Szczecinie krakowianie przynajmniej postawią się kolejnemu kandydatowi to tytułu, spróbują powalczyć choćby o remis. Nic takiego miejsca nie miało. Pogoń była wyraźnie lepsza, a krakowskich fanów mogło wręcz zastanawiać jak to możliwe, że niektórzy zawodnicy w tydzień zanotowali aż tak duży „zjazd” formy? A to w końcowym rozrachunku okazało się kluczowe dla losów spotkania.
Najlepiej widać to na przykładzie Josepha Colleya. Obrońca Wisły zagrał świetne spotkanie z Lechem, był jak skała, o którą rozbijały się kolejne ataki „Kolejorza”. Wygrywał praktycznie wszystkie powietrzne pojedynki. Co zatem stało się z Gambijczykiem ze szwedzkim paszportem, że pod Wałami Chrobrego popełniał tak proste i niewymuszone błędy? Czy to tylko problem koncentracji na boiskowych obowiązkach? Jakby nie było, fakty dla Colleya są brutalne. Wisła przegrywała w Szczecinie 1:2 do przerwy głównie przez niego. Sekwencja zdarzeń była bowiem następująca. Najpierw nieodpowiedzialna strata, która doprowadziła do sytuacji sam na sam Sebastiana Kowalczyka z Mikołajem Biegańskim. Tutaj bramkarz Wisły jeszcze zażegnał niebezpieczeństwa, ale gdy po chwili po dośrodkowaniu Mariusza Fornalczyka Colley zaskoczył Biegańskiego strzałem do własnej bramki, ten nie był już nic w stanie zrobić. I był to kolejny błąd stopera Wisły, bo piłka leciała na jego lewą nogę. On zdecydował się jednak wybijać futbolówkę prawą, co w efekcie skończyło się kiksem i samobójczym trafieniem.
Również drugi gol dla Pogoni idzie w znacznym stopniu na konto Colleya, który źle obliczył lot dośrodkowanej w pole karne piłki i dał się kompletnie zaskoczyć Kamilowi Drygasowi, który miał wyjątkowo dużo miejsca i czasu na oddanie precyzyjnego strzału głową.
Nie chodzi o to, żeby w tym miejscu za całe zło, jakie spotkało w Szczecinie Wisłę obwiniać tylko Colleya. Zastanawiające są jednak te jego wahania formy. No i nie można zapominać, że jego błędy bywają bardzo brzemienne w skutkach, jeśli przypomnieć sobie co wydarzyło się w meczu ze Stalą Mielec.
Zostawmy jednak stopera Wisły, bo również inni zagrali w Szczecinie słabiej. Generalnie „Biała Gwiazda” cofnęła się zbyt głęboko, prezentowała się zbyt bojaźliwie. Tak, mamy świadomość, że Pogoń ma dużą siłę ofensywną, jedną z największych w Polsce. Tylko, że podobnie jest z Lechem Poznań, a jednak w konfrontacji z tą ostatnią ekipą Wisła prezentowała się dużo lepiej i potrafiła stworzyć o wiele więcej sytuacji. I szkoda, że krakowianie nie grali odważniej w Szczecinie, bo gdy kilka razy na to się zdecydowali, to okazywało się np., że Momo Cisse jest w stanie wygrywać pojedynki z Jakubem Bartkowskim, a Luis Fernandez - jeśli dostarczy się mu dobre podanie w pole karne - potrafi dostawić nogę i strzelić gola. Takich szans jednak ani Hiszpan, ani Zdenek Ondrasek za dużo nie mieli, bo druga linia była zbyt mocno nastawiona przede wszystkim na defensywę.
W podobnym duchu grę swojej drużyny ocenił też jej trener Jerzy Brzęczek, który po końcowym gwizdku powiedział: - Nie do końca zaprezentowaliśmy taki poziom jak to miało miejsce w naszym ostatnim meczu z Lechem Poznań. Zbyt dużo było indywidualnych błędów technicznych, które od razu zostały wykorzystane przez piłkarzy Pogoni, którzy mają dużą jakość indywidualną.
W przerwie na mecze reprezentacji wiślacy mają mocno popracować nad przygotowaniem fizycznym. Gdy wrócą do gry w lidze mają już „fruwać” po boisku, bo też czeka krakowian osiem finałów w walce o utrzymanie. Brzęczek i jego sztab muszą jednak popracować również bardzo mocno nad stroną mentalną swoich piłkarzy. Bo sytuacja choć w tabeli jest w tym momencie ekstremalnie trudna, to nie jest ona jeszcze beznadziejna. Wszystko można jeszcze uratować, ale warunek jest jeden - Wisła nie może prezentować się w czekających ją meczach tak jak w Szczecinie, a wręcz musi grać tak jak z Lechem. Tylko w ten sposób będzie mogła zwiększyć szanse na kolejne wygrane, na kolejne punkty i na pozostanie w ekstraklasie. Musi sobie również ten zespół przypomnieć jak się wygrywa mecze. Jerzy Brzęczek prowadził bowiem Wisłę już w pięciu spotkaniach ligowych i jednym w Pucharze Polski. Smaku zwycięstwa jednak jeszcze ze swoją nową drużyną nie zaznał.
- Głośne śluby w Polsce. Robert i Anna Lewandowscy odnowili przysięgę małżeńską
- Marta Kubacka i jej udana walka o zdrowie. Sama też miała kiedyś sportowe marzenia
- Tak wygląda w kuchni Anny Lewandowskiej. Oto zakątek domu Roberta i Anny w Monachium
- Kolejna wielka przebudowa Wisły. Aż 10 piłkarzom wygasają w czerwcu kontrakty
- Nowe wyceny piłkarzy i całej drużyny Wisły. Czyja wartość wzrosła, a czyja spadła?
- Transfery byłych piłkarzy Wisły
