
ANDRAŻ KIRM
Reprezentant Słowenii miał podbić ekstraklasę. Fakt, że utrzymał się w niej przez kolejne trzy lata, wskazuje, że nie był to zły transfer, choć z pewnością nadzieje z nim związane, były większe. Kirm miał w Krakowie wzloty i upadki, ale były momenty, kiedy jego gra przyczyniała się w znacznym stopniu do sukcesów „Białej Gwiazdy”. Miał m.in. duży udział w wywalczeniu mistrzostwa Polski w 2011 roku. W sumie rozegrał w Wiśle 111 meczów, strzelił 18 bramek.

ISSA BA
Senegalski pomocnik miał wzmocnić Wisłę wiosną 2010 roku. CV miał całkiem, całkiem, ale nie potwierdził swoich możliwości w Krakowie. Mówiąc wprost - okazał się transferowym niewypałem. Zagrał w 11 meczach i po sezonie pożegnano się z nim bez większego żalu.

GEORGI CHRISTOW
Kolejny z tych piłkarzy, który miał być dla Wisły wzmocnieniem, a w zespole „Białej Gwiazdy” zupełnie sobie nie poradzili. Decyzję o tym, żeby sprowadzić Bułgara w 2010 roku można było jednak zrozumieć, bo miał w dorobku m.in. tytuł króla strzelców w swoim kraju. Oczekiwania to jedno, a boisko drugie. Na nim Christow nie pokazał nic dobrego. Zagrał w raptem czterech meczach i odszedł z Wisły. Co ciekawe, później radził sobie całkiem dobrze zarówno w swojej ojczyźnie, jak i w amerykańskiej MLS.

MILAN JOVANIĆ
W 2010 roku Wisła szukała bramkarza. Była bardzo bliska sprowadzenia Keylora Navasa. Z obecnym piłkarzem PSG, a wcześniej Realu Madryt, wszystko było już ustalone, ale był problem z jego przynależnością klubową. Żeby nie ryzykować sprawy w sądzie, przy ul. Reymonta zrezygnowali z usług kostarykańskiego golkipera i wybrano Milana Jovanicia. Tak został zrealizowany jeden z najdroższych transferów w historii klubu, a może inaczej - taki, w którym Wisła musiała zapłacić bardzo dużo pieniędzy piłkarzowi, który na boisku nie dał jej przesadnie dużo. Jovanić podpisał z Wisłą pięcioletni kontrakt. Przez dwa lata zagrał jednak tylko trzynaście razy. W dodatku przy ul. Reymonta przekombinowano, bo zamiast dogadać się z Serbem, który był gotów pójść na duże ustępstwa, zaczęto z nim dziwną grę. Skończyło się tak, że w 2012 roku Jovanić rozwiązał kontrakt z winy klubu, żądając jednocześnie wypłaty całości umowy. Sprawę oczywiście wygrał i trzeba się było mocno później gimnastykować, żeby zgodził się rozłożyć spłatę zaległości na raty.