

NAJWAŻNIEJSZY BYŁ AWANS, ALE NIE TYLKO
Wisła Kraków wypełniła plan minimum na europejskie puchary z nawiązką. Tak, to nie pomyłka. Jako pierwszoligowiec jest w tym towarzystwie - jak to ładnie określił kapitan „Białej Gwiazdy” Alan Uryga - pewnego rodzaju zjawiskiem. Nikt przy zdrowych zmysłach nie oczekuje od drużyny Kazimierza Moskala cudów. No, ale też coś wymagać trzeba. I tym czymś było przejście KF Llapi. A skąd ta nawiązka. Ano stąd, że Wisła nie tylko przeszła zespół z Kosowa, ale też wygrała dwa mecze, dopisując w ten sposób sześć punktów do klubowego rankingu. Warto to docenić.

DOSTOSOWANIE DO TRUDNYCH WARUNKÓW
Wiele się mówiło o trudnych warunkach, w jakich przyszło grać wiślakom w Podujevie. I nie były to tanie wymówki. Czytelnicy mogą wierzyć, że jeszcze w środę przejście kilkudziesięciu metrów w wolnym tempie powodowało, że człowiek był w cały mokry, taki ukrop panował w Kosowie. A co dopiero mówić o grze w piłkę nożną w takich warunkach. Na szczęście w czwartek pogoda trochę pofolgowała, ale wciąż było bardzo duszno, parno. Do tego boisko z tępą trawą, po której piłka nie chciała chodzić szybko. Gospodarze polewali to boisko i polewali, ale niewiele to pomagało. No, ale wiślacy nawet jeśli trochę ponarzekali na warunki, w jakich przyszło im grać, to koniec końców się do nich dostosowali i po prostu ograli rywala.

WYRACHOWANIE, MĄDRA GRA
Miała Wisła w meczu z KF Llapi różne momenty, ale pokazała, że w tych najważniejszych potrafi zagrać mądrze, potrafi zagrać wyrachowanie. Może przeciwnik nie był z górnej półki, ale trzeba było włożyć wysiłek w ten mecz, trzeba było go rozegrać tak, żeby wybić rywalowi argumenty z ręki. I to się krakowianom udało.