Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wybiórcze abecadło podhalańskie

Marek Lubaś-Harny
Kościół na Olczy nosi za patrona Matkę Boską Objawiającą Cudowny Medalik. Jego wnętrze mieści salę modlitw na 1500 wiernych oraz bibliotekę i salkę teatralną wraz z widownią
Kościół na Olczy nosi za patrona Matkę Boską Objawiającą Cudowny Medalik. Jego wnętrze mieści salę modlitw na 1500 wiernych oraz bibliotekę i salkę teatralną wraz z widownią Marcin Makówka

M
MAKUSZYŃSKI, KORNEL
- Wyróżniony honorowym obywatelstwem Zakopanego pisarz, który zakopianom bynajmniej nie kadził. Jako ojciec Koziołka Matołka i Małpki Fiki-Miki postrzegany jest zazwyczaj jako nieszkodliwy poczciwina. Nic bardziej błędnego. Był także autorem powieści całkiem, jak na tamte czasy, śmiałych obyczajowo i przeznaczonych dla czytelników bardzo dorosłych.

Kiedy zechciał, potrafił ostrzem satyry kłuć boleśnie. Z natury prześmiewca i szyderca, także stolicy Tatr i jej mieszkańców nie głaskał swym piórem, ale dźgał. To on był autorem słynnego powiedzenia, że "Zakopane to z lewej strony Giewont, z prawej Gubałówka, a w środku deszcz". W innym miejscu pisał: "Zakopane, jak to niektórym wiadomo, jest to wieś leżąca na wiejskiej drodze od Trzaski do Karpowicza. Leży ona w rowie, do którego spływają wszystkie paskudztwa z okolicznych pagórków i dlatego Zakopane zostało nazwane Perłą Tatr". Trzeba przyznać, że autor znał temat doskonale z własnego doświadczenia, bo sam wielokrotnie przedeptał "wiejską drogę" między restauracjami Trzaski (później w tym miejscu powstał hotel Giewont) i Karpowicza (późniejszy słynny Coctail-Bar przy Krupówkach, który w latach 90. minionego stulecia padł ofiarą transformacji ustrojowej).

Natrząsał się też Makuszyński bez litości z zakopiańskich bywalców: "Najpierw wszyscy ludzie bardzo się nudzą, odliczywszy dwie godziny na obiad, jedną zaś na kolację i na śniadanie, zostaje jeszcze 12 godzin na siedzenie w kawiarni. Wariaci chodzą po górach, ludzie roztropni nudzą się jak mopsy, bardzo roztropni grają w brydża, zrezygnowani plombują sobie zęby, lekkomyślni czytają powieści wypożyczone z czytelni, panny mówią o tym, o czym się nie mówi, panowie o tym, czego się nie robi, poza tym wszyscy łażą jak muchy po miodzie". Napisał te słowa wiele dziesiątków lat temu, ale czy nie są one dojmująco aktualne także dzisiaj?

Jednak dla dzieci miał Kornel Makuszyński wyjątkowo dobre serce. Kupował biednym dzieciakom narty (pod warunkiem że będą się dobrze uczyły), a w roku 1930 ufundował puchar w zawodach narciarskich swego imienia, których powojenną kontynuacją są do dziś zawody Koziołka Matołka. Czynem wyjątkowo haniebnym była więc dokonana parę lat temu sprzed muzeum pisarza w Zakopanem kradzież pomnika Koziołka Matołka (dziś w tym miejscu stoi kopia), któremu w dodatku brutalny złomiarz ułamał nogę. Choć istnieje podejrzenie, że nie był to zbieracz surowców wtórnych, tylko fanatyk, który chciał mieć rzeźbę dla siebie. W ten sposób potwierdziło się ukryte przesłanie Makuszyńskiego, że najwięcej matołków jest wśród ludzi.

N
NIEDŹWIEDZIE
- Wyglądają jak duże pluszaki, ale gospodarze Tatrzańskiego Parku Narodowego z naciskiem ostrzegają, żeby ich tak nie traktować. Jak przyjdzie co do czego, nie ma przed nimi ucieczki. Poczciwa wiara wieszcza Mickiewicza z bajki o Mieszku i jego kumie Leszku, co uciekając przed niedźwiedziem "po pniu skakał jak dzięciołek", była oparta na naiwnych mitach. Niedźwiedź dogania w biegu sarnę, a na drzewo też potrafi się wspiąć, kiedy mu się bardzo chce. Dawni mieszkańcy Podhala, żyjący bliżej natury, dobrze o tym wiedzieli. Jeszcze przed stu laty górale bali się nawet wymawiać jego imienia. Mówili o niedźwiedziu "on", przejęci lękiem, że może usłyszeć i zemścić się przy najbliższej okazji. Trzeba przyznać, że miałby za co. Były to bowiem czasy bezwzględnego tępienia tych drapieżników. "Panowie" uznawali łowy na niedźwiedzia za szczególnie męską rozrywkę. Na przykład nieduży i wątły pan Henryk Sienkiewicz, polując na niedźwiedzie, mógł się poczuć Skrzetuskim, Kmicicem i Longinusem Podbipiętą w jednej osobie. Dla górali też było to "honorne" zajęcie, ale przede wszystkim upolowanie "onego" oznaczało dużo mięsa, co na głodnym Podhalu nie było bez znaczenia. Najsławniejszy z górali Sabała zabił ich ponoć równo trzynaście. W tych dawnych czasach zresztą także miśki polowały na ludzi. Dawne kroniki zanotowały, że w roku 1927 na Spiszu poraniona przez żelazne "oklepce" niedźwiedzica zabiła dwie osoby, najpierw Bogu ducha winną dziewczynę zbierającą jagody, a kilka dni później juhasa. Były to ostatnie udokumentowane przypadki śmiertelnego poturbowania ludzi przez niedźwiedzie w rejonie Tatr.

Dziś, na szczęście, obyczaje niedźwiedzi złagodniały. Ostatnio to raczej one padają ofiarą ludzi, choć już w roku 1938 zostały objęte w Polsce ochroną gatunkową. Paradoksalnie, tatrzańskim niedźwiedziom najbardziej obecnie zagraża… ludzka miłość. Na początku lat 80. ubiegłego wieku ówczesne media obwołały mordercą strażnika TPN, który ze strachu zastrzelił na Hali Kondratowej miśka ze służbowego pistoletu. A prawda była taka, że misiek został rozzuchwalony wcześniej przez turystów, którzy jesienią poprzedniego roku karmili go słodyczami w pobliżu schroniska. Kiedy wiosną obudził się głodny, właśnie tam poszedł szukać jedzenia. Teraz już był agresywny. Kiedy nie dostał nic po dobroci, bebeszył turystom plecaki. Strażnik został zaskoczony właśnie w chwili, kiedy ustawiał przy ścieżce tablice informujące o zamknięciu szlaku z powodu grasującego w okolicy niedźwiedzia. Nerwy nie wytrzymały, zaczął strzelać. Trafiony "na miękkie" drapieżnik poszedł w dolinę i prawdopodobnie męczył się parę godzin, zanim skonał.

Podobnie smutny los spotkał najsłynniejszą chyba tatrzańską niedźwiedzicę Magdę, która już w dzieciństwie została zepsuta poczęstunkami przez turystów ze schroniska w Roztoce, dla których była żywą zabawką. Po latach wyrosła na wielką i groźną niedźwiedzicę, która nachodziła schronisko już z własnymi dziećmi. W końcu stało się to zbyt niebezpieczne, w roku 1991 miśki odłowiono i wywieziono do wrocławskiego zoo. Magda próbowała uciec z niewoli. Pewnego dnia przesadziła fosę przy wybiegu, co przez 30 lat nie udało się żadnemu niedźwiedziowi, budząc tym panikę ekipy telewizyjnej programu "Z kamerą wśród zwierząt".

Trafiona pociskiem usypiającym, dostała zawału serca i padła. Jakiś czas później jej syn Mago zaatakował pracownika zoo i został zamknięty w betonowym bunkrze. Dopiero po dziesięciu latach zamknięcia i nagłośnieniu sprawy przez gazety wypuszczono go z powrotem na wybieg. Z kolei przed kilku laty głośnym echem odbił się proces kilkorga młodych głuptasów, bo trudno ich nazwać inaczej, którzy w Dolinie Chochołowskiej zabili młodego, niewielkiego jeszcze niedźwiadka. I znów powtórzył się ten sam scenariusz. Najpierw rzucali mu kanapki i słodycze, a kiedy agresywnie domagał się więcej, zatłukli go kamieniami i utopili w potoku. Może precedensowy wyrok w tej sprawie stanie się jakimś ostrzeżeniem. Chociaż wątpię, bo na głupią miłość nie ma lekarstwa.

O
OLCZA
- Jeszcze niedawno była to w istocie duża podmiejska wieś z jedną ulicą, zwaną Drogą do Olczy. Ostatnio zabudowuje się coraz intensywniej. Może nawet zbyt intensywnie. Na jej rozległe puste przestrzenie od dawna łakomym okiem spoglądali deweloperzy. Dziś, obok góralskich domów i pensjonatów coraz liczniej powstają tu zwykłe "apartamentowce", choć nieco wystylizowane na góralskość. To nie znaczy, że Olcza nie ma własnego charakteru. A nadają go jej głównie pierwsi mieszkańcy, górale honorni i znani z poczucia odrębności. O tutejszych mieszkańcach wiele może powiedzieć historia olczańskiej parafii. W połowie XIX wieku, kiedy utworzono pierwszą parafię w Zakopanem, włączono do niej także Olczę. Jednak tutejszym gazdom wcale się to nie podobało. Legendarny zakopiański proboszcz ksiądz Józef Stolarczyk skarżył się, że olczanie wcale się nie kwapią do prac na rzecz kościoła i gminy, a datków skąpią. Mimo to Stolarczyk wiele uczynił dla "podniesienia obyczajów" mieszkańców Olczy.

Założył tu filię szkoły parafialnej, a nauczycielowi wypłacał pensję z własnej kieszeni, bo "Olczanie nie jeno nic dać nie chcieli, ale się szkoły obawiali". Pomału jednak zaczęli się przekonywać do korzyści płynących z oświaty. Jak podają parafialne kroniki, szczególnie dla olczańskiej oświaty zasłużył się Stanisław Rożek, który był tu nauczycielem, a później kierownikiem szkoły przez czterdzieści lat, aż do swej śmierci w roku 1929. W roku 1913 osiedli na Olczy ojcowie misjonarze, a rok później powstała tu odrębna parafia.

Kościoła z prawdziwego znaczenia doczekali się olczanie dopiero w roku 1987. Ale za to jakiego! Jego architektura może się podobać albo nie, to rzecz gustu, jednak trudno jej odmówić śmiałości. Nawiązująca formą do góralskiej tradycji bryła mieści przy tym w sobie istny dwupiętrowy kombinat. Kościół górny, służący liturgii, może jednorazowo pomieścić 1500 wiernych. W kościele dolnym toczy się wielowątkowe życie parafii. Sala parafialna mieści scenę i widownię na 150 osób. Występuje tu m.in. Parafialny Zespół Góralski "Giewont", działa szkoła muzyczna i biblioteka. Olczańska parafia pod wezwaniem Matki Bożej Objawiającej Cudowny Medalik dba o wszechstronny rozwój swoich wiernych, bo i tutejszy Parafialny Klub Sportowy im. św. Judy Tadeusza znany jest na całym Podhalu. To dobrze rokuje na przyszłość, bo jak pokazały ostatnie dni, góralska pobożność owocuje olimpijskimi medalami.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska