Sypią się „pokuty”
- Słowacka policja to prawdziwy postrach polskich kierowców - mówi Maciej Deresz, mieszkaniec Zakopanego. - Często wyjeżdżam w interesach na Słowację i wiem, że ich drogówka zasadza się na naszych rodaków już kilka kilometrów za przejściem granicznym w Jabłonce lub Łysej Polanie czy Jurgowie. - Sprawdzają w autach dosłownie wszystko. Od dokumentów, po wyposażenie samochodu. Jeśli czegoś nie mamy ze sobą, sypią się słone „pokuty” - bo tak na Słowacji nazywa się mandat.
Co musimy mieć z sobą?
Zgodnie z prawem, wjeżdżając na Słowację, kierowcy powinni mieć kamizelkę odblaskową, komplet żarówek samochodowych na wymianę, a także trójkąt awaryjny, apteczkę, koc gaśniczy i sprawną gaśnicę. Już za sam ich brak dostaniemy 50 euro kary, ale słowacka policja kontroluje też zawartość spalin czy stan opon.
- O tym trzeba pomyśleć jeszcze przed wyjazdem i ja to zrobiłem - mówi Marian Litwor, turysta z Brzeźnicy. - Mimo to jadąc z Zakopanego do Poprad i tak dostałem mandat. Przekroczyłem bowiem prędkość. Byłem zdziwiony, bo w miejscu, gdzie można jechać 70 km/h, miałem na liczniku tylko o pięć kilometrów więcej.
- U nas w kraju, przeciwnie niż w Polsce, nie ma marginesu tolerancji - mówią słowaccy policjanci. - Przekroczenie ograniczenia od razu będzie karane.
Dokumenty dla dziecka
Turyści powinni pamiętać jeszcze o jednym fakcie. Jeśli chcesz wziąć na Słowację dziecko, ale nie ma ono paszportu, to od razu zapomnij o wycieczce. Zgodnie z prawem dotyczącym strefy Schengen wymagane jest, by za granicą każdy podróżny miał ze sobą dokument tożsamości i dotyczy to nawet niemowlaków. Przypadki, gdy Słowacy karali naszych rodaków, bo ci nie mieli dokumentów swoich dzieci, też nie są więc rzadkością.