Krakowski sąd wczoraj przesłuchiwał pierwszych świadków w sprawie. Z Czech przyjechał na rozprawę 49-letni Boris L., właściciel wypożyczalni samolotów w Zabrehu koło Opawy. Opowiadał, że Alfred S. był jego klientem od 2009 r. Zdał egzamin, do czasu nieszczęśliwego zdarzenia wykonał w sumie 219 lotów rekreacyjnych.
- Tamtego dnia pan Alfred odbył jeden lot rano. Potem pogorszyły się warunki atmosferyczne, wiał silny wiatr, więc zrobiliśmy przerwę. Drugi raz wyleciał po południu, miał wrócić na pół godziny przed zmrokiem - zeznawał świadek, obywatel Czech.
Gdy Polak nie wrócił, pracownicy lotniska w Zabrehu podnieśli alarm. Zawiadomili porty w Ostrawie i Pradze, służby ratunkowe. Liczono, że może Alfred S. wylądował gdzieś bezpiecznie na polu, ale nie było z nim kontaktu, bo komórkę zostawił w aucie koło lotniska.
Informacja o zaginięciu mężczyzny dotarła do Polski. Nie pomogło jednak sprawdzanie przestrzeni powietrznej radarami ani alarmy drogą radiową. Alfred S. odnalazł się trzy godziny później... ponad 150 km od miejsca startu, na północ od Krakowa.
Wylądował na kępie drzew w środku wsi Wielmoża. Cudem uniknął śmierci, odniósł tylko uraz kręgosłupa. Leczy się do dziś.
- Mógł lecieć nawet 9-10 godzin. Na tyle starczał mu zapas 90 litrów paliwa - mówił Boris L. Dodał, że taki samolot może rozwijać prędkość do 200 km na godzinę, waży 288 kg, kosztuje 60 tys. euro. Poinformował, że Alfred S. miał ważne uprawnienia pilota, ale nie do latania w nocy.
Jak podkreślał kolejny świadek - Ryszard Rutkowski, członek Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych, Alfred S. powinien bezwzględnie podjąć manewr lądowania zapobiegawczego w dowolnym terenie przed zapadnięciem zmroku.
- Bo nie miał uprawnień do lotów nocnych i samolot nie był do tego przeznaczony. Kontynuując lot, stanowił istotne zagrożenie dla bezpieczeństwa - nie krył świadek. Wiedział, że Alfred S. miał olbrzymie doświadczenie jako pilot wojskowy. Pewnie tylko dlatego nie doszło wcześniej tamego dnia do wypadku.
- Latałem od 1958 r. na samolotach ponaddźwiękowych - potwierdzał oskarżony. Przed sądem mówił, że podczas feralnego lotu stracił orientację nad Raciborzem, zszedł z kursu, potem noc go zaskoczyła.
Rutkowski dziwił się, dlaczego pilot nie skorzystał wtedy ze sprawnej radiostacji, by powiadomić służby ratunkowe o swojej sytuacji. Wskazywał, że Alfred S., pewnie na skutek stresu, przestał się zachowywać racjonalnie. Gdy zobaczył, że pogarsza się widoczność, powinien zawrócić i szukać lepszych warunków pogodowych i miejsca do bezpiecznego lądowania.
Ryszard Rutkowski dodał też, że oskarżony, wybierając miejsce do lądowania w Wielmoży, nie powinien wykonywać manewru 50 m od drogi, bo wiadomo, że w polskich realiach mogą się tam znajdować domy. Mówił, że pilot powinien lądować równolegle 200 m od oświetlonej drogi, bo tam mogły być pola.
Alfred S. od czasu wypadku ma prokuratorski zakaz pilotowania samolotów i musiał wpłacić poręczenie majątkowe. Zniszczony samolot Borisa L. znajduje się w depozycie sądowym.
Krakowski szybki tramwaj na pięciu nowych trasach - sprawdź!
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!