https://gazetakrakowska.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Za kilka dni wraca do Bimbo

Marek Podraza
Archiwum misjonarza
Nasz misjonarz ksiądz Marek Muszyński z Gorlic w Republice Centralnej Afryki jest już 26 lat. Sytuacja jest tam bardzo niebezpieczna. Od dwóch lat kraj znajduje się w stanie wojny domowej.

We wrześniu 1989 roku trafiłem do Bimbo do parafii św. Antoniego. To nie daleko od stolicy Republiki Centralnej Afryki - Bangui. RCA przywitała mnie wówczas wysoką 40-stopniową temperaturą. Tam spędziłem osiem lat i ponownie trafiłem w to miejsce w ubiegłym roku, gdy było bardzo niespokojnie - zaczyna swoją opowieść ks. Muszyński, nasz misjonarz, który w sercu Afryki jest już 26 rok.

Językiem narodowym jest tam sango i nim posługują się wszystkie plemiona. W języku sango RCA oznacza właśnie Serce Afryki - Be Afrika. - Dzięki niemu można się porozumieć w całym kraju, a także poza nim. Jest tam ponad dwadzieścia plemion, które dodatkowo posługują się swoimi językami. To trudny język. Dopiero po dwóch lata udało mi się go częściowo opanować, a wcześniej musiałem nauczyć się jeszcze języka francuskiego - opowiada.

Jest niewątpliwie misjonarzem - rekordzistą w diecezji tarnowskiej. Nie ma drugiego, który spędziłby więcej niż ćwierć wieku w misyjnej pracy. - Sytuacja w kraju od dwóch lat jest bardzo trudna. Kraj jest w zasadzie w stanie wojny domowej, która niszczy ludzi i sieje wiele zła. Rok temu w nocy z 12 na 13 października w Baboua rebelianci uprowadzili mojego kolegę, również misjonarza księdza Mateusza Dziedzica. Przebywał w niewoli i został zakładnikiem. Na szczęście został uwolniony. Jest teraz w Polsce i razem za kilka dni będziemy wracać do Afryki - mówi nasz misjonarz.

Gdy rok temu powrócił z urlopu, na który co roku przyjeżdża do rodzinnych Gorlic trafił ponownie do parafii św. Antoniego w Bimbo. Został proboszczem. Misjonarze z diecezji tarnowskiej są tam od 1987 roku, a ksiądz Marek był trzecim misjonarzem, który podjął się tego trudnego zadania. Parafia św. Antoniego z Padwy w Bimbo jest największą placówką tarnowskich misjonarzy.

- Do pomocy mam jeszcze trzech księży misjonarzy z diecezji tarnowskiej ks. Michała Rachwalskiego, ks. Mateusza Gondka i ks. Jacka Kwieka. Teren ten zamieszkuje ponad 50 tysięcy Afrykańczyków. Około 20 tysięcy to chrześcijanie. Pod opieką mamy ponad 40 wiosek z 45 kaplicami. Jest jeszcze sześć domów zakonnych prowadzonych przez braci. Panuje tam bieda jak w całym kraju. Brakuje wody pitnej, żywności, a najgorsza jest obecna sytuacja - dodaje misjonarz.

Cały czas w kraju stacjonują wojska ONZ. - W tym roku było dużo raźniej bo pojawili się także polscy żołnierze, ale jest cały czas niebezpiecznie. Modlimy się cały czas o pokój i opiekę Bożą nad całym krajem - mówi.

Misjonarze mają pod opieką bardzo rozległy teren. Do niektórych docierają nawet… łodzią. - Mamy na stanie łódź. Najczęściej korzysta z niej ksiądz Jacek. Ma pod opieką 16 kaplic, żeby dotrzeć do położonej najdalej musi pokonać łodzią 60 km. Podróż do bezpiecznych nie należy, bo w rzece pływają kajmany, a na drzewach przy brzegu nie brakuje węży boa. Rzeka w najgłębszym miejscu ma nawet 50 metrów - opowiada ks. Marek.

Są i takie miejsca, gdzie trzeba dotrzeć pieszo do wioski. Kaplica to często skromna wiata na balach pokryta dachem z trzciny, a ołtarz stanowi kamienny głaz. Inaczej też wyglądają sakramenty chrztu, komunii czy małżeństwa. - Tutaj chrzest jest dopiero po odpowiednim przygotowaniu, gdy człowiek ma 15 lat, a nawet i więcej. Ochrzczeni mają już swoje imiona, które im nadano po narodzeniu. Podczas chrztu przyjmują imiona świętych - opowiada misjonarz.

Według tamtejszej tradycji ślub jest udzielany dopiero jeżeli przyszli małżonkowie mają dziecko. Ono według tradycji gwarantuje że związek będzie pewny i trwały. To nie jedyna ciekawostka, przyszli małżonkowie muszą też dłuższy czas mieszkać razem. - Przyszły mąż musi też zapłacić za żonę np. pieniędzmi, materiałem, jakimś sprzętem. Nowożeńcy z reguły nie dostają prezentów - mówi dalej.

Zmarłych chowa się w skromnych trumnach, często zbitych ze zwykłych desek. - Kiedyś chowano ich tuż przy ich lepiankach, tam gdzie mieszkali, ale od dłuższego czasu jest wyznaczony cmentarz. Groby są kopane na głębokość dwóch metrów i dodatkowo w skos. Nie wolno, aby na trumnę lub ciało zmarłego spadała ziemia - wyjaśnia. Jako misjonarz ks. Marek uczy miejscową ludność rolnictwa, uprawiania kukurydzy, ryżu czy racjonalnego polowania. Dla Afrykańczyków jest także nauczycielem, lekarzem i przyjacielem, na którego zawsze można liczyć.

Gazeta Gorlicka

Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska