- Został właśnie aresztowany - potwierdza Paweł Dunikowski, zastępca szefa Prokuratury Rejonowej w Limanowej. Czy to oznacza, że zabójca wróci za kratki, by odbyć resztę kary? Taką wielką nadzieję mają pokrzywdzeni.
Przeczyta także: Bracia z Podhala posiedzą 4 lata za handel kobietami
W drewnianym domu w Rupniowie koło Limanowej mieszkali Barbara i Jan Fryzowie z rodziną. Jeden z pokoi zajmował syn Marek, drugi córka z mężem Zdzisławem Ł. i czworgiem ich dzieci. Dzielił ich korytarz, mieli wspólną kuchnię.
Zdzisław Ł. stale szukał zaczepki z teściem. Były awantury, raz zdarzyło się, że gonił Jana Fryza z siekierą. Gdy żona wyjechała do pracy do Włoch, relacje teścia z zięciem jeszcze się pogorszyły. Padały groźby i wyzwiska. Zdzisław Ł. kupił w pobliskim sklepie kilka noży, pokazywał je swoim dzieciom i mówił, którym pozbawi życia Jana Fryza, a którymi pozostałych członków rodziny. Informacje o sytuacji w domu na tyle zaniepokoiły żonę Zdzisława Ł., że zdecydowała się szybciej wrócić do kraju. Gdy w marcu 2004 r. zjawiła się w Rupniowie, powiedziała mężowi, że planuje rozwód.
11 marca podchmielony Zdzisław Ł. wszczął awanturę z żoną. Złapał noże i pobiegł do kuchni, gdzie był teść. Zaatakował Jana Fryza, zadawał mu ciosy.
- Usłyszałem huk, złapałem pojemnik z gazem i wybiegłem z pokoju. Do dziś pamiętam wszystko, co się wydarzyło tamtego tragicznego dnia - opowiada 36-letni Marek Fryz, szwagier Zdzisława Ł. Użył wobec niego gazu łzawiącego, ale efektu nie było.
- Wyrwałem mu nóż, złapałem za samo ostrze i zacząłem na oślep zadawać mu ciosy, bo krew zalewała mi oczy. Zdzisław Ł. atakował mnie głową, złamał nos, a gdy upadłem na podłogę, wbił mi nóż w bok - relacjonuje.
Gdy Zdzisław Ł. wychodził z kuchni, zdmuchnął jeszcze płomień gazu na kuchence. - Traciłem przytomność, z trudem oddychałem, ale jeszcze ostatnim wysiłkiem zdołałem zakręcić gaz - wspomina Fryz.
Pozostali członkowie rodziny ze strachu wyskoczyli z domu przez okna. Wezwano policję. - Nareszcie zrobiłem porządek po17 latach, tylko teściowa uciekła - Zdzisław Ł.
rzucił funkcjonariuszomktórzy przyjechali z interwencją.
- A mnie się jeszcze odgrażał w limanowskim szpitalu, gdzie obaj trafiliśmy. Obiecywał, że mnie załatwi - dodaje Marek Fryz.
Zdzisław Ł. stanął przed sądem, częściowo przyznał się do winy. Usłyszał wyrok dziewięciu lat więzienia, ale na wolność wyszedł już w 2009 r. po pięciu latach za kratkami. Sąd zwolnił go na wniosek dyrekcji zakładu karnego w krakowskiej Ruszczy. W więzieniu Zdzisław Ł. był nagradzany 74 razy, nie grypsował, miał krytyczny stosunek do popełnionych przestępstw. Sąd, darując mu resztę kary, podkreślał, że wobec Zdzisława Ł. można wysnuć "pozytywną prognozę kryminologiczną".
- Wszyscy dali się nabrać na jego sztuczki, a on dalej uważa, że to co się stało w 2004 roku, to nasza wina. Żadnej skruchy, słowa przepraszam - opowiada Marek Fryz. Z trudem wymeldował zabójcę. - Wyszedł z paki, ale relacje nie wróciły do normy. Z mężem dokończyliśmy budowę domu zaczętego przez Zdzisława Ł., ale nie usłyszeliśmy za to od niego słowa dziękuję. Kąta tam nie znaleźliśmy, więc mieszkamy tu, w starym budynku, w którym doszło do zbrodni - opowiada Arleta Ł., synowa zabójcy, żona jego najstarszego syna Rafała.
Chwilowo jest spokój, bo Zdzisław Ł. przebywa za kratkami. Sprawa o groźby karalne jest w biegu. Mężczyźnie grozi do dwóch lat więzienia. Ma też sprawę za jazdę po pijanemu na rowerze. Gdy zostanie skazany, odsiedzi też darowane cztery lata za zabójstwo.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?