Siedzę obok i czujnie chwytam za ukrytą w plecaku butelkę wiśniówki, by w sytuacji kryzysowej - jak prąd wyłączą, monitory zgasną i któreś zombie wyrwane z telewizyjnego transu spróbuje w złości wgryźć się w moją aortę - na odlew przywalić. W tym nerwowym oczekiwaniu na najgorsze zrozumiałem, że intelektualna apokalipsa jest blisko, a świat z książki Bradbury'ego i filmu Truffaut "Fahrenheit 451", w których ludzkość wegetuje wpatrując się wielkie ekrany, mamy za rogiem. I to nie tylko w MPK.
Intencje pewnie były dobre. Pasażerowie mają problem z zabiciem nudy, więc postanowiono zabić ją za nich i uwolnić od jałowych rozmyślań na temat własnego życia ("co dzisiaj: mielone czy schabowe?"). Tramwajowa telewizja idealnie trafia w potrzeby Polaków, którzy w domach z rozdzierającą, wewnętrzną pustką radzą sobie z reguły w ten sam sposób.
Włączają telewizor, patrzą na Magdę Mołek i od razu im lepiej. Byle coś grało, mówiło - oto najkrótsza droga do szczęścia. Jakżesz więc lekką zdaje się być dziś podróż, gdy można popatrzeć na ruchome obrazki, jak cudownie jechać, gdy z czerwonego paska można dowiedzieć się, że Waldemar Pawlak skończył 51 lat. To tramwaj zwany pożądaniem. Pożądaniem nieużywania rozumu i oglądania dla oglądania. Czegokolwiek.
Skoro uznajemy, że telewizja głównie ogłupia - a jest to chyba wiedza powszechna - to pomysł umieszczenia jej w komunikacji miejskiej proces ogłupiania pogłębia jeszcze bardziej. Mówiąc wprost, wyobcowani, wyłączeni z rzeczywistości ludzie ze spojrzeniem zawieszonym na tramwajowym monitorze wyglądają strasznie. No, mówię wam, jak zombie.
Wprawdzie w jakimś stopniu ich rozumiem, bo gdy patrzę na bicie piany w sześciu stacjach na temat krzyża słynniejszego już dzisiaj od tego Chrystusowego, to sam mam ochotę zmienić się w krwawą bestię i napadać na ulicach na przechodniów (bez względu na wyznanie, żeby była jasność), ale to byłby jednak dalece inny przypadek przepoczwarzenia. Tamte zombie pochodzą bowiem ze świata, w którym telewizja jest absolutem. A świat ten coraz szerszy jest, niestety.
Być może zauważyliście, być może nie, ale płaskie telewizory wiszące na ścianach w wielu domach, pełnią dziś rolę obrazów. Sztuki jednak na nich raczej nie uświadczysz i można jedynie rzewnie zapłakać, że współczesną wrażliwość kreują telenowele, a nie dzieła Botticellego, Rembrandta, a od biedy Matejki. Bo chyba nikt, a przynajmniej ja o nikim takim nie słyszałem, nie wyświetla na swoich 60 calach zdjęć zbiorów wielkich galerii (przed obiadem Uffizi, po Luwr), a w każdym razie jest to równie prawdopodobne jak decyzja, że MPK zrezygnuje z wewnętrznej telewizji i w zamian zacznie rozdawać pasażerom książki.
A szkoda, bo teraz w tramwajach już nawet nie ma komu czytać przez ramię.