Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

2-latek maluje dla chorego Michałka. Historia Benia i Misia poruszyła serca

Katarzyna Janiszewska
Benio Bałut i Misio Tryka zostali najlepszymi przyjaciółmi. Z wystawy obrazów wychodzili, trzymając się za rączki
Benio Bałut i Misio Tryka zostali najlepszymi przyjaciółmi. Z wystawy obrazów wychodzili, trzymając się za rączki archiwum
Z tego malowania "omblaśów" powstała piękna przyjaźń. Taka na całe życie? - zastanawia się Katarzyna Janiszewska

Na początku był pomysł, zaczęły powstawać omblaśy: dedam, wewa, misia, mym. Później już wszystko potoczyło się samo.
- A dla kogo Benio maluje te obrazy, ten księżyc, drzewa, misia i dym? - pyta tata.
- Misia! - odpowiada malec.
- A jaki jest Misio?
- Ory...
- A jaki Misio duży urośnie?
- Taaaki! - wyciąga rączki wysoko ponad główkę.

To najbardziej wzruszająca historia, jaką w życiu słyszałam. O tym, jak 2-letni Benio (choć może właściwiej byłoby powiedzieć Bernard, z większym nieco respektem, bo to poważny artysta) ratował życia Misia.

Los

Bartek Bałut, wykładowca krakowskiej Akademii Sztuk Pięknych, dowiedział się o wszystkim z gazety, przypadkiem. - Nie ma przypadków - twierdzi z przekonaniem Magda Tryka. - To los tak chciał.

No więc Bartek, tata Benia czytał gazetę. I dowiedział się o 2-letnim Michałku. Pod koniec 2011 r. lekarze zdiagnozowali u niego neuroblastomę - nowotwór złośliwy z IV grupy ryzyka. Po ośmiu cyklach ciężkiej chemioterapii, megachemii i autoprzeszczepie szpiku, w Polsce możliwości leczenia się skończyły. Kurację można było kontynuować w Niemczech.

- Kiedy przeczytałem, jaką kwotę trzeba zebrać na leczenie, ręce mi trochę opadły - przyznaje Bartek. - Bardzo chciałem pomóc. Zrobiłem wpłatę, informowałem znajomych. Ale to wszystko było za mało. Ileż osób musiałoby się dowiedzieć o sprawie, żeby zebrać 147 tys. euro? Przez kilka tygodni chodziłem jak struty. Pomyślałem, że sprzedam kilka swoich prac. Ale takich akcji jest dużo, temat został wyczerpany.

Zadzwonił do Magdy, zapytał, jak mógłby pomóc. Zajmuje się grafiką komputerową, może wydrukować plakaty? Tak, plakaty byłyby super.

- Obawiałem się tego telefonu - przyznaje Bałut. - Myślałem, że będę rozmawiał z roztrzęsioną kobietą. Ale mama Michałka okazała się silna i zdeterminowana. Wszystko miała już poukładane w głowie, była nastawiona na działanie.

Misio

To było kontrolne USG nerek, Michaś miał wtedy pięć miesięcy. Zaraz po urodzeniu przechodził zapalenie dróg moczowych. W czasie badania lekarz zauważył coś niepokojącego. Diagnoza: guz w okolicy lewej nerki. Dla Tryków to było jak wyrok. - Nie mogłam w to uwierzyć - mówi Magda. - Kompletny szok. Trafiliśmy do szpitala w Prokocimiu. Kiedy zaczęłam rozmawiać z innymi rodzicami, uwierzyłam, że będzie dobrze.

Chłopczyk został zakwalifikowany do operacyjnego usunięcia guza. Nowotwór był zlokalizowany w jednym miejscu, nie było przerzutów, konieczności chemii. Trykowie odetchnęli z ulgą.

Wszystko zmieniło się w lipcu 2012 roku. Pod oczkiem Michasia pojawił się mały, pozornie niegroźny siniaczek. Długo się utrzymywał. Komputerowa tomografia głowy potwierdziła nawrót choroby. Tym razem guz ulokował się w oczodole. - Bałam się - nie kryje Magda. - Co będzie dalej? Najgorsza była bezsilność, uzależnienie od lekarzy. Wszystko podporządkowaliśmy pod chemię. Odstawiłam na bok obronę pracy magisterskiej. Długo zastanawialiśmy się z mężem, czy zbierać na leczenie. Taka kwota była dla nas nieosiągalna. Ale zadzwoniła mama dziecka, która zebrała pieniądze. To, co zostało, chciała nam przekazać. Wtedy wiedziałam, że muszę działać.

Omblaśy

Było zimowe, niedzielne przedpołudnie, kiedy w głowie Bartka zaświtał pomysł. Na podłodze rozłożył papiery. W miseczkach przygotował farby wodne w kilku kolorach. - Chodź Benio, pomalujemy - powiedział do synka.

Benia wcale nie trzeba było namawiać. Śmiało chwycił za pędzel. I zaczął tworzyć omblaśy.

- Cały pokój był w farbach, musieliśmy się przenieść do pracowni - śmieje się Bartek. - Benio nie boi się malować, jest spontaniczny. Dzieci zwykle pieczołowicie podchodzą do kształtów, pociągnięcia pędzlem są drobne, niemrawe. A Benio chce jak najszybciej, szeroko zaaranżować przestrzeń.

Na początku nic nie mówił żonie. Powodzenie akcji wydawało się niemożliwe. Nie chciał, by się angażowała emocjonalnie, jeśliby później miała się rozczarować. Obrazy syna wystawił na Allegro, aukcję umieścił na Facebooku.

- Myślałem, że obrazy będą się sprzedawały po 100 złotych - przypomina sobie Bartek. - Napisałem SMS-a do Magdy: dobry i kolejny tysiąc. To, co się stało, przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Do tej pory sądziłem, że Facebook to narzędzie autopromocji, na którym ludzie wypisują bzdury. Okazało się, że może przynieść coś dobrego.

Reakcje były niesamowite. Ludzie bili się o obrazki. Najdroższy wylicytowano za 8 tys. zł. Ze sprzedaży udało się zebrać ponad 50 tys. zł.

Historia Benia i Misia tak poruszyła serca, że tylko w ciągu jednej nocy na konto fundacji "Wyspy Szczęśliwe" wpłynęło 100 tys. zł. Na terapię zbierali strażacy, siatkarze, muzycy, uczniowie, księża i parafianie. Mieszkańcy Rzeszowa i Tarnowa, Chicago i Londynu.
Benia i Misia w telewizji zobaczył Polak mieszkający we Francji. Wpłacił brakujące 40 tys. euro. W trzy miesiące Trykowie mieli całą potrzebną kwotę!

Benio

Krótkie bio małego artysty mogłoby wyglądać tak: uwielbia kontakt z ludźmi. Zabawki mniej go zajmują. Przywiązuje się za to do przedmiotów, ostatnio do butów. Do żłobka nosi ze sobą trzy pary i domaga się, by mu je przebierać. Leżakuje w klapkach. Uwielbia Akademię Pana Kleksa, zna na pamięć "Kaczkę Dziwaczkę", którą wyśpiewuje zaraz po przebudzeniu.

- Nie ma co ukrywać, że w twórczości Benia jest dużo przypadku - mówi Bałut. - Niczym nieskrępowanej, atawistycznej zabawy. Benio jest jak szaman w amoku. Ma ogromną frajdę. Najchętniej to by malował miotłą. Chwyta za największy pędzel, wylewa farby. Kiedyś wylał całe wiadro wody. Byłem przerażony, bo mieliśmy małą powódź w pracowni. Ale wyszła z tego całkiem fajna praca, taki nastrojowy, rozmyty pejzaż.

Kiedy obrazy są suche, tata odpowiednio je kadruje, wycina i oprawia. W abstrakcyjnych plamach, które wychodzą spod pędzla, Benio dostrzega kształty, które po swojemu nazywa. Jest więc omblaś: Loda płynie! Dedam leci! O! Śonko! Wysoko wewa. Lulik skacze. O! Jeźe tatek! (O! jedzie statek). Ipcio pi (śpiący hipopotam). O! Miś, O! Rugi Miś!

- Kiedyś wszedłem do pracowni. Na podłodze leżało pełno papierowych ścinków. Pomyślałem, że strasznie dużo pieniędzy leży na podłodze. Każdy z nich - w kontekście, w jakim powstał - zyskiwał określoną wartość.

Przez dwa miesiące Bartek nie miał czasu na swoją pracę. Żona przygotowywała zaplecze. Gdy wracał do domu, Benio był już nakarmiony, gotowy do malowania. Żyli tylko tym.

- Trochę się bałem, żeby ktoś mnie nie posądzi, że fabrykuję te obrazy - śmieje się tata Benia. - Robiliśmy to, co potrafimy. Mieliśmy możliwości warsztatowe i dobrej jakości materiały.

Wrażliwość

Bałutowie z Tarnowa i Trykowie z Rzeszowa zżyli się ze sobą jak rodzina. Stale do siebie telefonują. Mama Michałka dalej nie może się nadziwić. No bo jak to jest, że obcy człowiek tak się potrafi poświecić, zaangażować?

Bałutowie sami długo starali się o dziecko. - Wcześniej nie wyobrażałem sobie, że tak mogę reagować na dzieci - podkreśla Bartek. - Były mi obojętne. Na spotkaniach nawet mi czasem przeszkadzały, że są za głośne, że rodzice powinni je zostawić. Odkąd mam dziecko, wzrosła moja wrażliwość. Kiedy Benio miał zapalenie krtani i przez cztery dni nie jadł, to była dla nas gehenna. A co dopiero, kiedy dziecko ma nowotwór, przez kilka miesięcy mieszka w szpitalu, bierze chemię. To niewyobrażalne. To, co my zrobiliśmy, to zaledwie kiwnięcie palcem w porównaniu z tym, co robią rodzice Michasia. Oni nie mogą przestać, to ich obowiązek, by walczyć.

Walka

Michałek od kilku miesięcy jest w domu. Po agresywnej terapii zaczyna na nowo żyć. Odrastają mu włoski, wraca humor i energia. Biega, dokazuje, wszystko go interesuje. Niedawno obchodził urodziny. Był tort w kształcie tik-taka (czyli zegara, które uwielbia), mnóstwo prezentów i gości.

- Dotąd synek stał z boku i obserwował życie, rówieśników, którzy się bawią - mówi Magda. - Ma wiele do nadrobienia.
W sobotę Trykowie jadą do Niemiec. Terapia potrwa do listopada. - Kiedyś opowiem wszytko Misiowi - mówi Magda. - Nie wiem, czy robić to stopniowo, ale wtedy nie będzie takiego: wow! Czy lepiej poczekać aż skończy kilka lat, by lepiej zrozumiał całą historię. Mam dużo czasu, żeby się zastanowić.

Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska