Diablę z Mokotowa
Urodził się w stolicy tuż przed wybuchem Powstania Warszawskiego. Mimo, że jego rodzice przeżyli koszmar wojny, byli radosnymi osobami. Mama pięknie się wysławiała, a ojciec był mistrzem w opowiadaniu dowcipów. Dlatego nie przekazali swym dzieciom okupacyjnej traumy. Andrzej i jego brat wychowywali się na gruzach powojennej stolicy, dokazując w ruinach starych kamienic i lejach po bombach.
Przyszły piosenkarz początkowo interesował się sportem. Uczył się w liceum Reytana i założył z kumplami drużynę piłkarską „Diablęta Mokotów”. Wygrał wraz z nią międzyszkolny turniej, strzelając w finale dwie bramki. Świetnie radził sobie też w lekkoatletyce. Był mistrzem warszawskich szkół średnich w skoku w dal i w wzwyż. Chodził też do szkoły muzycznej, ucząc się śpiewu solowego.
Śpiewający kelner
Rodzice zarazili go miłością do przedwojennej piosenki. „Jako dziecko tego słuchałem i byłem zachwycony harmonią, melodyką, brzmieniem, emisją głosu. Uwielbiałem rewelersów” – wspomina. Kiedy jednak przyszło do wyboru studiów, rodzice uznali, że najbezpieczniejszą przyszłość zapewni chłopakowi bycie inżynierem. Dlatego dostał się na geodezję, ale szybko okazało się, że nie ma serca do biegania po polach.
Kiedy więc nadarzyła się okazja, w 1968 roku wyjechał do Londynu. Pracował tam w rosyjskiej restauracji jako kelner, a ponieważ pokazał, że umie śpiewać, z czasem zaczął umilać gościom posiłki swymi występami. Jeden z nich spodobał się goszczącemu w knajpie menedżerowi z wytwórni Philipsa. Zorganizował on młodemu Polakowi i jego kolegom nagrania. Tak światło dzienne ujrzała płyta grupy Andrej And His Friends.
Piosenka czterdziestolatka
Mimo obiecującego początku wokalnej kariery, chłopak wrócił do Polski, bo tęsknił za najbliższymi. Zaczął występować w klubach studenckich i nawiązał współpracę z grupą Asocjacja Hagaw, który wykonywała „happy jazz”. Pomysł okazał się strzałem w dziesiątkę – i wesoła zgraja wystąpiła w 1972 roku na festiwalu w Opolu, zgarniając za piosenkę „Samba Wanna Blues” nagrodę od TVP.
Sukces ten sprawił, że Jerzy Gruza, przystępując do realizacji serialu „Czterdziestolatek”, powierzył zaśpiewanie utworu podłożonego pod czołówkę właśnie Andrzejowi. Wkrótce potem cała Polska nuciła wraz z nim słynne „Czterdzieści lat minęło”. Piosenkarz poszedł za ciosem i wylansował przebój „Zenek Blues”, wcielając się w zabawnego ciecia w bereciku z antenką na głowie.
Z Michaiłem na Wawelu
Kiedy w 1980 roku zaproszono go na festiwal w Opolu, przeleciał nad głowami widowni na linie i wylądował na scenie, by wykonać „Najwięcej witaminy mają polskie dziewczyny”. Jeszcze większym hitem stali się „Chłopcy-radarowcy”, dzięki której to piosence zdobył dozgonną sympatię polskiej drogówki i zaoszczędził majątek na niezapłaconych mandatach.
W 1988 roku, gdy na zamku na Wawelu gościł Michaił Gorbaczow, zaśpiewał dla niego piosenkę „Michaił”, za co ówczesny przywódca ZSRR uścisnął mu prawicę. Potem wokaliście nie wiodło się najlepiej. Prawicowe poglądy sprawiły, że został w polskim show-biznesie zepchnięty na margines. Ratował się więc śpiewając patriotyczne i religijne pieśni dla Radia Maryja.
Blondynka z Rzeszowszczyzny
W latach największej prosperity nie myślał o ożenku. Występy i nagrania pochłaniały go bez reszty. Kiedy zmarł mu tata, mama przeprowadziła się do niego i prowadziła mu dom. Dopiero kiedy i ona odeszła, zaczął się rozglądać za żoną. Będąc gościem wyborów Miss Rzeszowszczyzny, poznał młodszą od siebie o 23 lata piękną blondynkę o imieniu Iwona. Tak mu wpadła w oko, że w 1997 roku poprowadził ją do ołtarza.
W kolejnych latach na świat przyszła trójka dzieci pary: syn Jędrzej oraz bliźniacy Irena i Adam. Pociechy odziedziczyły po ojcu muzyczny talent i grają na różnych instrumentach. Jędrzej jest dziś dziennikarzem radiowej Czwórki, Irena studiuje filozofię, a Adam finanse i zarządzanie. Iwona i Andrzej Rosiewiczowie mieszkają we własnym domu w Piasecznie.
