Pierwsza była Baska i nie miała fajnego biustu. Żyła cztery lata. Czasem zastygała w bezruchu i przyglądała się badawczo otoczeniu. Najczęściej jednak pływała. W tę i z powrotem. Czasem w górę, czasem w dół. Bo Baśka to welonka była.
- Moja pierwsza rybka – mówi czule Maciek Zimowski, gorliczanin. - Pływała sobie w kuli. I chyba mnie lubiła, choć nigdy mi tego nie powiedziała. Nie wiem dlaczego, bo ja z kolei, gadałem czasem do niej, jak najęty. Opowiadałem, że wodę jej wymienię, że roślinkę nową posadzę. Ona zaś milcząco mi się przyglądała, i czasem, niejako w odpowiedzi, wypuszczała bańkę powietrza. Może to był dowód miłości – opowiada z udawaną powagą.
Szklisty sumik, humorzasta paletka i rozpustne molinezje
Kuliste mieszkanko Baśki znalazło inną funkcję. Doskonale sprawdza się, jako osłonka do doniczki z palmą, czy inną roślinką na jej podobieństwo. Za to w jego miejscu stanęło akwarium z prawdziwego zdarzenia – liczące pond dwieście litrów pojemności z całą ławicą rozmaitych ryb.
- Dokładnie szesnaście gatunków – wylicza precyzyjnie.
Cała ta rybia menażeria żyje nadzwyczaj zgodnie, bo tak są dobra charakterologicznie. Tylko czasem dochodzi między nimi do nieporozumień. Głównie wtedy, gdy coś nadzwyczaj smakowitego wpada do akwarium albo gdy po prostu są głodne.
- Najczęściej humorki pokazują paletki, które potrafią zmieniać kolory – opowiada. - Z kolei na sumikach szklistych to można się uczyć anatomii ryb. Bo one są dosłownie i na wskroś przezroczyste. Widać cały szkielet, wszystkie narządy. Czasem wydaje mi się, że zobaczę, jak przechodzi przez nią jedzenie – przyznaje.
Akwarium, jak melodramat. Albo film przygodowy
Choć w akwarium nie ma formalnego dowództwa, to królem w Maciejowym jest skalar. Dumny, piękny, z płetwą przypominającą żaglowiec i charakterkiem – potrafi pokazać pazur, a gdy walczy o samicę, może być w swoich poczynaniach bardzo zasadniczy. Likwidacja przeciwnika nie jest dla niego żadnym kłopotem. Nasz hodowca na szczęście nie musiał jeszcze rozdzielać dwóch walczących samców, bo – co zresztą przyznaje – nie bardzo wiedziałby, jak zainterweniować.
- Za to molinezje to prawdziwi rozpustnicy. Samce będą się wdzięczyć do samic, przymilać, dopóki nie dostaną, czego chcą. W efekcie tarła na świat przychodzi nawet 30 małych rybek. Zważywszy na to, że one „tak” mogą kilka razy w roku, można błyskawicznie zapełnić akwarium – opowiada obrazowo.
I podkreśla jeszcze, że nawet najmniejsze akwarium to niekończący się film. Czasem to melodramat, czasem przygodowy. Nie ma dwóch takich samych sytuacji, zawsze toczy się kilka wątków, więc można oglądać bez końca i nigdy się nie znudzić.
- Gdy mam wyjątkowo zły dzień, to siadam sobie na sofie i zaczynam oglądać. I zawsze, ale to zawsze na tym wygram, bo albo zapomnę o tym, co złe albo wpadnę na pomysł rozwiązania problemu, który mnie trafi albo się po prostu uspokoję – mówi z powagą.
Terapeutyczna moc akwarium
Robert Lauks, psycholog, specjalista w zakresie wspomagania rozwoju, pracownik naukowo-dydaktyczny Instytutu Nauk Społecznych Wyższej Szkoły Gospodarki w Bydgoszczy podjął się zadania udowodnienia terapeutycznej mocy akwarium. Opublikował nawet swoje spostrzeżenia na ten temat. Przywołał przy tym eksperyment Mary DeSchriver i Carol Cutler Riddick, które na początku lat dziewięćdziesiątych badały pensjonariuszy domów seniora.
- Zaproponowały one badanie, w którym członkowie grupy eksperymentalnej obserwowali akwarium, podczas gdy grupa kontrolna oglądała kasetę wideo – przywołuje naukowiec we wspomnianym materiale. - Trzy ośmiominutowe sesje powtarzane co tydzień pozwoliły stwierdzić, że obie grupy oglądające akwarium - zarówno to prawdziwe, jak i odtwarzane z filmu - postrzegały to zajęcie jako relaksujące – przytacza dalej.
Maćkowi marzy się większy domowy akwen. Tak na pół tysiąca litrów. Tylko meble musi zmienić, żeby mieć pewność, że wytrzymają ciężar.
- Wtedy to pewnie zrezygnuję nawet z platform filmowych, bo po co mi one będą – komentuje.
