Czytaj także:
Dramat malutkiej Darii, który opisaliśmy wczoraj, jest dowodem na to, że ministrowi zdrowia nie wolno godzić się z nadmierną swobodą w transporcie międzyszpitalnym. Dowolność rodzi bowiem chaos, którego efektem może być śmierć.
Zdaniem ratowników medycznych, określenie czasu transportu między szpitalami zdyscyplinowałoby lekarzy i zapobiegłoby nieszczęściom. Aktualnie karetka pogotowia ratunkowego zgodnie z prawem powinna dojechać do pacjenta w 5 minut w mieście i w 8 minut poza miastem. Jeśli zdarzy sie poślizg, ratownicy są rozliczani i karani.
W transporcie międzyszpitalnym nie obowiązują żadne zasady i limity czasu. - Dyrektor szpitala podpisując umowę z prywatną firmą na przewiezienie pacjentów do specjalistycznych klinik może określić ramy czasowe, w jakich ma zjawić się karetka - wyjaśnia Marcin Mikos z Polskiego Towarzystwa Prawa Medycznego. - Ale nie każdy to robi. Ponadto firmy dość często nie wywiązują się z ustalonych limitów. W rezultacie chorzy z zawałem czy udarem nawet po kilka godzin czekają na oddziałach ratunkowych w małych miejsowościach na przewiezienie do specjalistycznych placówek medycznych.
Ratownicy w maju zeszłego roku wysłali swoje propozycje do ministra zdrowia. Do dziś nie otrzymali odpowiedzi. Mają dwie propozycje ram czasowych.
- W przypadku pacjentów z bezpośrednim zagrożeniem życia, jakim była ta dziewczynka z Zakopanego, karetka transportowa powinna pojawić się w maksymalnie 20 minut - mówi Adrian Stanisz ze Społecznego Komitetu Ratowników Medycznych w Krakowie. - Natomiast do pacjentów stabilnych, czyli takich, których stan pozwala na czekanie, karetka mogłaby jechać do godziny.
Powinien też być określony skład załogi i wyposażenie karetek transportowych. - Często bywa, że karetka jest w fatalnym stanie i sprzętu w niej brakuje - zauważa Andrzej Kopta, wiceszef Społecznego Komitetu Ratowników Medycznych.
Szpital w Zakopanem, gdzie leżała Daria, transport do innych placówek medycznych organizuje we własnym zakresie.
- Mamy karetki, wyposażenie i pracowników - zapewnia wicedyrektor Marian Papież.
A jednak umierająca dziewczynka czekała na karetkę prawie godzinę. Dlaczego tak się stało, ma wyjaśnić postępowanie wewnętrzne dyrekcji szpitala.
Adam Bugaj, ojciec Darii, nie może zrozumieć, dlaczego lekarze nie wezwali śmigłowca. Był gotów sam zapłacić za jego zamówienie. Usłyszał jednak, że w Małopolsce w nocy Lotnicze Pogotowie Ratunkowe (LPR) nie lata. I to prawda. Smutna i paradoksalna, ponieważ, jak przyznaje Robert Gałązkowski, dyrektor LPR, nasze województwo jest jednym z nielicznych w kraju, gdzie śmigłowce mogłyby startować i lądować całodobowo. Większość szpitalnych lądowisk jest przygotowana na przyjęcie helikoptera o każdej porze dnia i nocy.
- Żeby pracować całodobowo, musiałbym zwiększyć obsadę pilotów, ratowników, lekarzy - nadmienia Robert Gałązkowski. - To spore koszty, na które nas nie stać. W najbliższych 2-3 latach planujemy utworzyć kilka baz całodobowych, w tym w Krakowie. Ale najpierw musimy dostać pieniądze z Ministerstwa Zdrowia. Mamy obiecane. A tymczasem - co robić?!
Tomasz Filarski z małopolskiego oddziału NFZ przyznaje, że w środku nocy właściwie nie można zrobić nic. - Pogotowie nie przyjedzie. Policję można wezwać, ale co zrobią? Nakażą lekarzowi wykonanie czynności?
W dzień rodzice mogą zwrócić się do ordynatora, dyrektora. - Jeśli widzą, że ich dziecko umiera, muszą podjąć wszelkie możliwe działania. Rozmowa często przynosi natychmiastowy efekt - dodaje Filarski.
współpr. (kj)
Adam Sandauer, prezes Stowarzyszenia Pacjentów "Primum Non Nocere"
Mała Daria 55 minut czekała, aż karetka zawiezie ją ze szpitala w Zakopanem do Krakowa.
A dlaczego szpital w Zakopanem nie potrafił się zająć sepsą? Pierwsze, co trzeba zrobić, to podać antybiotyk, leki przeciwwstrząsowe i podtrzymujące życie. Wożenie dziecka w takiej sytuacji to szaleństwo.
Podobna sytuacja zdarzyła się w Łodzi. Dziewczynka czekała trzy godziny na karetkę.
To pytanie do ministra zdrowia i rzecznika praw pacjenta, dlaczego nie walczą z tym.
Rodzice są zostawieni sami sobie. Może powinni chwycić za fartuch i potrząsnąć lekarzem?
Była już sytuacja, że ojciec chwycił za siekierę. Ale awantury rodziców kończą się tym, że są ciągani po sądach, a środowisko lekarskie głośno utyskuje, że pacjenci są agresywni.
Problem to brak regulacji ws. transportu szpitalnego?
Nie wiem, czy regulacja by coś zmieniła. Istnieje przecież najważniejsza regulacja, taka, że lekarz nie może zostawić pacjenta bez pomocy i zajmować się papierami. A jednak tak się stało.
Rozmawiała Katarzyna Janiszewska
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+