Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Antoni Koszyk, gorliczanin jako Niewidzialna Ręka nr 13 128 był autorem akcji, o której mówił cały kraj. Teraz powstała książka

Halina Gajda
Halina Gajda
fot.halina gajda
Dzisiaj o takim eksperymencie pisaliby doktoraty, jeśli nie habilitacje. Wtedy, w 1972 roku fakt, iż jedenastolatek namówił blisko 40 rodzin, by przyjęły pod swój dach sieroty z domu dziecka, uznano za pożądany efekt jedynie słusznego nurtu wychowania.

Bohatera zamieszania Antoniego Koszyka, gorliczanina, niewiele obchodziła jakakolwiek ideologia, tym bardziej polityczna. Był Niewidzialną Ręką, a to zobowiązywało do bezinteresownej i anonimowej pomocy innym. Nie chciał, jak wszyscy rąbać drwa, przynosić wody pod drzwi, odśnieżać schodów czy naprawiać połamanych płotów. Znalazł inny plan, który wtedy wstrząsnął krajem. Choć minęło ponad cztery dekady, nie będzie przesadą powiedzieć, że to był i nadal jest fenomen socjologiczny i psychologiczny.

Niewidzialny nr 13 128

Antoni Koszyk, Tosiek zwykli o nim mówić przyjaciele i znajomi, szum, który na nowo się wokół niego zrobił, traktuje trochę z przymrużeniem oka. Macha ręką: ja nic wielkiego nie zrobiłem. To „nic” oznacza, że jest jednym z głównych bohaterów książki, która będzie miała swoją premierę już jutro. Zacznijmy jednak, od początku, bo współczesnym trzeba wyjaśnić czym, kim była Niewidzialna Ręka. To nic innego, jak tytuł programu telewizyjnego, autorstwa nieżyjącego już Macieja Zimińskiego. Formuła zakładała wyrabianie prospołecznych postaw wśród młodych. Mieli się przy tym czuć, jak członkowie wywiadu: nie było widać twarzy prowadzącego, tylko jego sylwetkę. Oszczędność słów miała sprawiać wrażenie wyjątkowości, tajemniczości.- Z ekranu dobiegały słowa: niewidzialna ręka to także ty - wspomina.

Założenie było nad wyraz proste: trzeba było się najpierw zarejestrować w Bractwie Niewidzialnej Ręki i dostać numer.
- Pomagało się innym, ale w taki sposób, by nie dać się zobaczyć. Zdekonspirować, jak nam się wtedy wydawało - wspomina ze śmiechem. - Na miejscu wykonanego zadania zostawiało się kartkę ze znakiem odbitej dłoni - dodaje.
Uczestnicy przesyłali potem swego rodzaju raporty z wykonanej pracy, a Zimiński, wybiórczo je czytał podczas programu. Antek wysłał zgłoszenie, że też chce być Niewidzialną. W odpowiedzi dostał potwierdzenie z nadanym numerem - 13 128.

Baza w blokowej piwnicy

Miał tylko mamę, bo tata odszedł wcześnie. Dyscyplina wisiała na ścianie, niespieszno mu było do wygłupów, ale nikt też nie sprawdzał specjalnie, czy zadania są odrobione, lekcje wyuczone. Sam się dzisiaj zastanawia, jak to w ogóle możliwe, że nie pokiereszował sobie życia na starcie. Gdy zostali bez ojca, tułali się po różnych kątach. Jakimś cudem dostali przydział na mieszkanie w Gorlicach - 30 metrów kwadratowych. Wieść niesie, że lokum załatwiła mama, która pojechała do samego Cyrankiewicza i tak długo stukała i pukała do jego drzwi, aż w końcu ją przyjął, wydał przydział. Poza czterema ścianami, w nowym domu była jeszcze bieda z nędzą i koledzy, którzy śmiali się, że nie ma ojca. - Gdy już formalnie zostałem Niewidzialną Ręką, wiedziałem, że muszę zrobić coś kompletnie innego - wspomina. - Takiego zaskakującego, czego nikt jeszcze przede mną nie wymyślił. Fakt, trochę chciałem pokazać kolegom, że półsieroctwo nie sprawia, że jest się gorszym - przyznaje.

Dzisiaj nie pamięta, jak trafił do Zagórzan, do Państwowego Domu Dziecka. Po co tam jeździł? Do kogo? Dzisiaj już nie wie. Pamięta, że dom dziecka mieścił się w Pałacu Skrzyńskich. Przytłaczające gmaszysko było pełne podobnych jemu półsierot, sierot.- Ja przynajmniej miałem mamę - opowiada. - Wielu z n ich, nie miało nikogo - dodaje.

Blokowa piwnica stała się jego tajemną bazą. Zaszywał się w niej. Pisał listy. Do mieszkańców Szymbarku, bo stamtąd pochodziła jego rodzina. Znał wielu z szymbarczan. Za pieniądze z makulatury i złomu kupował papier, kredki, koperty i znaczki. Przy świeczce rysował kartki z sielskim obrazkiem z życia wsi. Na drugiej stronie były wierszyki. Jak ten: „nie znam ojca, nie znam matki, nie mam swej rodzinnej chatki. Jestem wesoła, znalazłam matkę, dobrego ojca i małą chatkę”. Był i inne, choćby w stylu: „znalazłam nie róże, nie bratki, lecz serce dobrej matki”. Dopisywał prośbę, by adresaci wzięli na wakacje któreś z sierot. - Wcześniej zadzwoniłem do dyrektora Jana Bochenka, by spytać, czy to w ogóle możliwe - opisuje. - Gdy mi potwierdził, że tak, byłem pewien swojego - dodaje.

Napisał: daj chatę, daj matkę

Jak to wyglądało z drugiej strony, owych adresatów, można sobie tylko wyobrazić. Koperta zapisana dziecięcym pismem, w środku rysunki, wierszyki i dziwna prośba. Wrzucić do pieca? Potraktować poważnie? Nie wiadomo. Wieść o listach rozeszła się po Szymbarku. Pewnie gospodarze machnęli ręką, ale co bardziej miękkie serca gospodyń tak łatwo się nie poddały. Traf i pewnie ta dziecięca żałość, którą razem z listem przesłał Antek, sprowadziły we wskazanym dniu do Zagórzan ponad 40 osób. Wszystkie chciały wziąć dzieci na wiosenne ferie. Chętnych było więcej, niż miała pod opieką placówka. Sytuacja powtórzyła się na święta, ferie, a nawet soboty i niedziele.
- Jeden z listów wysłałem do własnej mamy - wspomina z uśmiechem. - Pewnie tak samo, jak inni na początku potraktowała to, jak głupi żart, ale w końcu do Zagórzan pojechała - dodaje.

Do domu wróciła z Janinką, która stała się ich przyszywaną siostrą, córką. Dzisiaj to już dorosła kobieta z dziećmi i własną rodziną. Utrzymują kontakt nadal. - Niedawno, zadzwonił telefon - opowiada jeszcze. - Odebrałem. Mężczyzna przedstawił mi się, ale szczerze mówiąc, niewiele mi jego nazwisko mówiło. Dopiero po chwili przyznał, że był jednym z tej czterdziestki, która trafiła do mieszkańców Szymbarku. Okazało się, że ludzie, którzy zajęli się nim w ferie i wakacje, dali też szansę na naukę, rozwój. Dzisiaj jest wykładowcą z tytułem profesorskim na jednym z uniwersytetów. Dziękował za Niewidzialną Rękę - dodaje.

Niewidzialny odtajniony

Antek długo pozostawał anonimowy. Do czasu, gdy do Macieja Zimińskiego i programu telewizyjnego, napisał ówczesny dyrektor domu dziecka w Zagórzanach. Opisał Antkową akcję, podziękował, wielokrotnie podkreślał przy tym, jak ważne było to, co wydarzyło się w Gorlicach i Szymbarku. Tosiek został „odtajniony” - pozostaje jedynym z bractwa, którego tożsamość poznała cała Polska. - Gdy prawda wyszła na jaw, mama usiadła w kuchni i przez godzinę płakała - uśmiecha się. - Sam wtedy nie wiedziałem, czy bardziej z dumy, czy ze złości na mnie - dodaje.

Do domu zaczęli pukać dziennikarze, telewizja. Wszyscy chcieli poznać jedenastolatka. Nad fenomenem przedsięwzięcia rozpływali się socjologowie. Wszyscy zastanawiali, co wtedy kierowało ludźmi: altruizm, kalkulacja, czy jeszcze coś innego. Okazało się, że nic. Kompletnie nic, poza chęcią dania komuś odrobiny ciepła. Akcja, ale jednocześnie program Niewidzialna Ręka zakończyły się wraz z wybuchem stanu wojennego. Pierwszy raz, właśnie wtedy Maciej Zimiński stanął przed kamerą, pokazał twarz. Nigdy wcześnie, ale też nigdy później, nie udała się taka sztuka. O tym właśnie jest książka, która jutro trafi na księgarskie półki. Jej autorem jest Maciej Wasilewski, tytuł - „Niewidzialna Ręka”, czyli rzecz o tym, jak dwa miliony dzieci zrobiło dziesięć milionów dobrych uczynków. Jednym z nich jest Tosiek Koszyk. I ta historia wydarzyła się w Polsce. Naprawdę.

WIDEO: Jakie hasła zabezpieczają nas w sieci?

Źródło: Dzień Dobry TVN/x-news

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska