Wiesław Czerwień trochę się denerwuje, gdy o jego „pracowni” mówię warsztat. Bo pierwsze brzmi dumnie, bardziej naukowo, a warsztat to tak trochę pospolicie. Tyle że pracownia kojarzy się może nie ze sterylnością, ale względnym porządkiem, gdzie wszystko jest poukładane i ma swoje miejsce. Tymczasem na jego twórczym zapleczu to tak naprawdę tylko dziada z babą nie ma. I wszystko jest potrzebne. Koniecznie na wyciągnięcie ręki. Bo jak nie zbroja, to działo, armata, albo jeszcze jaka inna broń jest w akcie tworzenia. Taki historyczny kociołek różności, bo przecież nigdy nie wiadomo, co przyniesie dzień, albo na jaką rekonstrukcję trzeba jechać i co na ów wyjazd będzie potrzebne.
Dlaczego ze zbroją jest jak z dziewczyną?
Najbardziej jednak kręcą go zbroje. Obojętnie, czy grunwaldzka, czy husarska. Rzymska też niczego sobie.
- Napisz, że husarska jest dla mnie najcenniejsza. Bo tak naprawdę jest - mówi wprost. - Z tymi piórami, taka strojna i dostojna jest - tłumaczy.
Z rozbrajającą szczerością przyznaje, że nie wszystko w jego zbrojach jest doskonałe. Przecież u płatnerza nie praktykował, wszystkiego uczył się sam. Podpatrywał u kolegów-rycerzy, w internecie, w książkach historycznych.
- Autorzy to czasem mieli fantazję, że ho-ho - komentuje. - Gdyby było tak, jak piszą, to ten rycerz musiałby być Herkulesem czy innym olbrzymem. A to w większości małe chłopki były - dodaje.
W dobie internetu rycerski strój można zamówić w dziesięć minut. Jest dość takich, którzy to robią, rzecz można, zawodowo, ale za nową zbroję z takiej pracowni trzeba zapłacić majątek. Na to go zwyczajnie Czerwienia nie stać. A jemu tak się ci średniowieczni wojowie podobali - błyszczeli z daleka, na pokazach koło obozów rycerskich zawsze pełno ludzi. Oczami wyobraźni widział się w takim obozie albo na koniu w pełnym rynsztunku. Myślał i myślał. Czas mijał, a on dalej to samo - myślał. Coś tam projektował, czegoś dopytywał. I znowu myślał. - Co za problem?! Ze zbroją, jak z dziewczyną - niby obrusza się na sugestię, że trochę za dużo tego myślenia. - Popatrzysz, pomyślisz, a kiedy i co z tego myślenia wyjdzie, tego nikt nie wie - mędrkuje ze śmiechem.
Zbroja jak garnitur czy suknia ślubna. Musi być dopasowana
Ostatecznie na analizach i rozpatrywaniu płatnerskich dylematów zeszło mu dobrych parę lat. Za robotę zabrał się trochę jak od tyłu. Żeby nie powiedzieć dosadniej. Miarę brał sam z siebie, potem odrysowywał ją na kawałkach sklejki, przykładał blachę i wycinał. Żeby mieć jakieś pojęcie o składaniu całości, ze szkółki jeździeckiej prowadzonej przez Bogusława Lindę, pożyczył jeden kompletny egzemplarz husarskiej zbroi. Popatrywał na pierwowzór, a w swoim dopieszczał każdy kawałek, ile mógł.
- Tak żem patrzył na te kawałki blachy i sobie myślał: żeby mi tylko wyszło choć trochę podobnie i błędów historycznych czy konstrukcyjnych nie było wielkich. Idealnie być nie musiało - dodaje.
Polerował i szlifował. Znowu wyklepywał i na nowo polerował. Zeszło mu parę miesięcy.
- Była taka, że och! - zawiesza głos. - Kanciasta, nie do założenia, bo wrzynała się w ciało. W zasadzie w całości do przerobienia - dodaje już szczerze.
Dopiero wtedy dotarło do niego, co mają na myśli płatnerze, gdy mówią, że ze zbroją jest jak z suknią ślubną albo garniturem przedniej jakości. Z człowieka na człowieka pasowała nie będzie. Każdy element musi mieć kształt posiadacza, bo tylko wtedy zbroja, która przecież waży swoje - nawet do 30 kilogramów - jest funkcjonalna, nie krępuje ruchów.
Załamywać rąk nie było sensu. Zbroję rozebrał - tu coś przygiął, tam kawałek odgiął. Poklepał tu i ówdzie. I jakoś wyszło, w całość się złożyło. I nawet ubrać się dało.
- Z piórami do skrzydeł to też była cała heca - przyznaje się. - Pasowałoby, żeby chociaż gęsie, jak już nie orle były. No, tylko znajdź człowieku kogoś, co by w tych czasach gęsi hodował. Ze świecą szukać, a jak już znajdziesz, to zapłacić trzeba słono - dodaje.
Stroni od szczegółów, gdzie ostatecznie pióra znalazł i jaka była rekompensata za odbiór pożądanego towaru. Podobno zakupy, zarówno sprzedający i kupujący, czuli jeszcze następnego dnia.
Na szablę husarską najlepsza sprężyna z dostawczaka
Zbroja to tak naprawdę początek. Potrzebna jest jeszcze broń. Różna, w zależności od epoki. Do zasadniczej grupy należy nadziak, czyli swego rodzaju młotek z ostrym dziobem, koncerz - długi miecz. Rycerzowi przydałyby się też bandolety, czyli krótka strzelba oraz najbardziej pokazowa, sześciometrowa kopia. - Można było na nią nadziać nawet dwóch przeciwników - przywołuje. - Historycy zaś twierdzą, że w bitwie pod Płonką, husarz litewski „naciągnął” na nią pięciu rosyjskich piechurów - dodaje z pewnością w głosie.
Ile sam byłby w stanie w ten sposób pokonać, pewnie nigdy się nie dowie, za to na własnej skórze przekonał się, ile czasu trzeba poświęcić na szablę husarską. Swoją zrobił w przydomowej kuźni. Wyjściowym materiałem była sprężyna od żuka. Tak, tak! Od żuka, popularnego dostawczaka! Nie topił jej bynajmniej, tylko rozgrzewał.
- Najlepiej do jasnoczerwonego koloru - mówi stanowczo. - Jak przegrzejesz, to tyłek zbity. Posypie się - stwierdza z pewnością w głosie.
W pożądanym stadium rozgrzania, po prostu się ją prostuje i rozciąga. A potem przekuwa. Trwa to trochę, bo wszystko trzeba jeszcze zahartować, osadzić w rękojeści, dopracować szczegóły. - Myli się ten, kto uważa, że takie szable jak na pokazach, to krzywdy nie robią - mówi. - Nie raz udowodniłem, że po dobrym wyostrzeniu, można jej jak brzytwy używać - chwali się.
Zbroja musi mieć też podkładkę - kontusz, kołpak, czyli charakterystyczne nakrycie głowy, czerpaki pod siodło no i pas szlachecki. Ich przygotowaniem zajęła się Anna Wędrychowicz. - Jakoś mi z igłą nie po drodze - mówi szczerze. - Wolę kawał blachy i młotek - śmieje się.
Kobiecym dłoniom igła nie jest obca, pani Anna z powierzonego zadania wywiązała się wzorowo. I co ważne, nie używała przy tym żadnej maszyny do szycia!
WIDEO: Zbawienie dla pieszych, rowerzystów i niewidomych. Bezgłośne samochody elektryczne i hybrydowe będą wydawać dźwięki
Źródło: TVN Turbo/x-news
- Małopolskie Wianki w skansenie w Szymbarku
- Gorlice. Bobowa ma nową atrakcję, park edukacyjny
- Na Joannę Niemiec, projektantkę z Gorlic czeka Paryż!
- Dzisiaj o godz. 20 w TVN premiera MasterChef w pałacu Długoszów
- Koncert na Przystanku Szymbark na 20-lecie powiatu
- Stróżowianie przywitali prymicjanta - rodaka na granicy wsi
