Babcia Marysia, była jedynaczką. Mówi, że zawsze zazdrościła, swoim rówieśnikom z rodzeństwem, że mają się z kim bawić. A ona sama i sama. Jej mama też była jedynaczką, więc mogłoby się wydawać, że młoda Maria podtrzyma rodzinną tradycję. Tymczasem uznała, że czas ją złamać.
- Wyszłam za mąż, gdy miałam 19 lat. Dwa lata później na świecie było pierwsze dziecko, a później kolejna jedenastka – wylicza z dumą. - Lekko nie było, bo i pieniądze nam się nie przelewały, gospodarkę trzeba było utrzymać, ale nawet gdy padałam z nóg albo wydawało mi się, że nie ogarnę wszystkich obowiązków, to rozwiązanie dla wszystkich kłopotów, przychodziło podczas zabaw z nimi i jakoś dawaliśmy radę – dodaje z uśmiechem.
Z pracy do roboty
Pracowała w bieckiej Kasztelance, więc nie było zmiłuj: trzeba było wstać o godzinie 4, coś przygotować i dawaj, na pociąg. A do pociągu kawał drogi – ponad dwa kilometry w jedną stronę. W drugą – nic inaczej. Luksusów nie było, bo domek niewielki, jak na taką gromadę. Trzy niewielkie pokoje i taka sama kuchnia wielkich wygód nie dawały, ale nikt się nie skarżył.
- Choć gospodarstwo ogarniał głównie mąż, to i tak zawsze było coś do zrobienia – opowiada. - Wieczorami, jak już nie miałam na nic siły, to kładłam się na podłodze na brzuchu i pozwalałam dzieciom tupać mi po plecach. O, jaki to był przyjemny masaż – rozczula się.
Oczywiście w takiej gromadzie normalnych konfliktów nie brakowało, jak to między rodzeństwem. A to jedno drugie łupnęło, a to zrobiło mu coś na złość. Gromkie „mama, a on mnie bije”słychać było niemal każdego dnia.
- Różnymi innymi psotami, które wyczyniali, można byłoby spisać kilka książek – śmieje się.
Teraz, dzieci już dorosłe i same ogarniają swoje życie.
Babcia z ikrą
Siedemdziesiątki, którą ma na barkach absolutnie po niej nie widać. Ikry można jej pozazdrościć, krzepy w nogach też – mieszka chyba w najdalszym kącie Szalowej, ale odległość o centrum wsi rekompensują jej widoki. I faktycznie, gdy wyjdzie się przed jej dom, panorama aż po horyzont zapiera dech.
- Dla nich samych warto – mówi, gdy patrzy przed siebie.
Najmłodsza wnuczka ma dziewięć miesięcy, najstarszy wnuk 27 lat. Gdyby chcieć posadzić wszystkich – dzieci z rodzinami - przy jednym stole, musiałoby się znaleźć miejsca dla niemal pięćdziesięciu osób!
- Nie mamy takiego stołu, więc przy okazji różnych świąt, po prostu się dzielą. Jedni przyjadą pierwszego dnia, drudzy kolejnego – opowiada. - Synowe czy córki zawsze coś przygotują, przywiozą, żeby było gotowe, a ja opowiadam moim znajomym, że jestem babcią, co umie się ustawić – dowcipkuje.
I od razu zastrzega, że nie jest typem teściowej, która wpada do domów swoich dzieci na inspekcję.
- Bałagan? Jak mają, to przecież ich, nie mój. Ja pilnuję swojego – śmieje się.
Wychodne do klubu
Pani Maria jest członkinią łużniańskiego Klubu Seniora. I aktywnie uczestniczy we wszystkich spotkaniach, wyjazdach, wycieczkach. Dzieci wiedzą, że w czwartek po południu, babcia ma wychodne.
- Tego bym nie odpuściła - zastrzega. - Bo to takie samo miejsce, jak rodzina - podkreśla.
