Jakie ma Pani najbardziej wyraziste wspomnienie swojego ojca?
- Najbardziej wyraziste mam te wspomnienia związane z ostatnimi wspólnymi wakacjami, czyli wakacjami 2009 roku. Wtedy byliśmy wszyscy, całą rodziną, na dosyć długich wakacjach. To był wypoczynek w Polsce, przerywany jednak wyjazdami do Warszawy w związku z komisją śledczą badającą okoliczności porwania i zabójstwa Krzysztofa Olewnika, której członkiem był ojciec. Jeździłam z nim wtedy w charakterze kierowcy do Warszawy. Bardzo, bardzo udane wakacje, takie spokojne. Zresztą zawsze, jak tata był, to było spokojnie, bo on wszystkim nam zapewniał takie poczucie absolutnego bezpieczeństwa, co powodowało, że mogliśmy faktycznie wypocząć. I mam go przed oczami i tę siłownię, tę piłkę, to jezioro. Zresztą jest to czas, z którego zostały mi ostatnie zdjęcia ojca. Bo nie robiliśmy nigdy zbyt dużo zdjęć, natomiast tam trochę nam się udało. Przypominam, że to nie były czasy, kiedy praktycznie każdy telefon komórkowy był jednocześnie aparatem fotograficznym.
A 10 kwietnia 2010 roku i moment, kiedy do Pani dociera wiadomość o katastrofie - jak Pani go zapamiętała?
- Pamiętam, jak się szykowałam do wyjścia, bo miałam taki rytuał wtedy w soboty, że szłam na niemiecki, a potem na siłownię. I pamiętam te poranne informacje, tę panikę. Pamiętam jak nie mogłam się pozbierać, aby pojechać po moją siostrę i zabrać ją do domu rodziców bo tam były dzieci, u babci na noc. To było niedaleko, można powiedzieć kilkaset metrów, a ja dosłownie bałam się, że nie będę w stanie bezpiecznie dojechać, chociaż dużo i często jeździłam samochodem. Jakoś mi się udało odebrać siostrę, podjechać do mamy, no a potem to już jedna wielka rozpacz. Jeżeli ktoś może wskazać najgorszy dzień swoim życiu, to ja mogę wskazać właśnie 10 kwietnia. Każda śmierć jest straszna dla rodziny, natomiast w tym przypadku ta trauma była jeszcze spotęgowana przez rozmiar, skalę katastrofy i osoby, które były w tym samolocie.
Myśmy wcześniej nie wiedzieli, kto nim leciał i jak zaczęli pokazywać tę listę, to też dla nas było przerażające, jak wiele ważnych i wartościowych ludzi dla Polski zginęło w jednym momencie. Trauma była wtedy w całym społeczeństwie, więc można sobie wyobrazić, jaka była u nas w rodzinnym domu - niesamowita po prostu.
Dwa lata temu, gdy była Pani pytana, czy w Smoleńsku doszło do zamachu, odpowiadała Pani, że jest przekonana, iż do śmierci osób w tym samolocie doszło w wyniku celowego działania. Czy podtrzymuje to Pani dzisiaj?
- Trudno tego nie podtrzymywać, skoro takie są ustalenia prokuratury, a kontrolerzy sprowadzający samolot mają postawione przez polską prokuraturę zarzuty umyślnego sprowadzenia katastrofy. Oni są w Rosji, ale gdyby opuścili kiedyś Rosję, to będzie można im te zarzuty skutecznie ogłosić. Więc to nie jest kwestia mojej opinii, są takie ustalenia. Cały zgromadzony materiał wskazuje na to, że kontrolerzy celowo sprowadzali samolot w sposób nieprawidłowy do zejścia i już samo to wystarczyło, żeby doszło do katastrofy. Natomiast ta katastrofa i wyjaśnianie jej przyczyn wywołuje przeróżne emocje. Ja osobiście uważam - i im dokładniej zapoznaję się z aktami, tym bardziej jestem o tym przekonana - że te emocje są celowo wywoływane. Dlatego, że gdy ktoś chce kilka rzeczy głęboko ukryć, to stara się społeczeństwo spolaryzować, bo to odsunie prawdziwe problemy na bok.
Podstawowym takim problemem jest zachowanie polskich służb, specjalistów, jak i prokuratorów na miejscu katastrofy. Oni po prostu nie zrobili tam na miejscu nic. I my się z tym borykamy przez 15 lat i będziemy pewnie borykać się jeszcze bardzo długo. Gdyby na miejscu oni wykonali swoją pracę rzetelnie, to myślę, że wyjaśnianie tej katastrofy trwałoby dużo, dużo krócej, a przede wszystkim mogłoby dać jednoznaczne odpowiedzi na pojawiające się w sprawie pytania. Nie ma dzisiaj takiej możliwości, bo nie ma już czego badać! Jeżeli chodzi o kwestie dowodowe, to bardzo kulejemy. Opinie, które są aktualnie gromadzone, niestety wszystkie wskazują tylko na jakieś prawdopodobieństwo i każdy z biegłych asekuruje się, mówiąc, że nikt nigdy nie dostarczył mu odpowiedniego materiału do badania. Są najbardziej prawdopodobne wersje, ale jednak nie ma takiego wniosku kategorycznego.
Śledztwo w sprawie katastrofy smoleńskiej ma powoli dobiegać końca.
- Prokuratorzy mówią, że powinno się zakończyć w tym roku. Ale czas już niczego tu nie zmieni. Każdy z biegłych - zarówno polskich, jak i zagranicznych - w swojej opinii najpierw umieszcza długi teoretyczny wywód, jak powinno się zabezpieczyć materiał, po czym oznajmia, że tutaj tego zabezpieczenia nie było. Specjalista pisze na przykład, że bada materiał zebrany 5-6 lat po katastrofie, i wylicza, co na jego podstawie może stwierdzić, a czego nie. A najkrócej można te teoretyczne opracowania z całego świata skomentować tak, że na przykład źle przechowywany materiał wybuchowy nie nadaje się do badania już po 10 dniach. Czynnikiem, który najbardziej niszczy wszystkie ślady, jest promieniowanie UV. Pierwsze materiały do badania, po które w 2012 roku pojechali polscy prokuratorzy, zostały w Moskwie i przysłano je po 10 miesiącach. Jeden z profesorów podsumował, że wystarczyło, żeby Rosjanie te próbki położyli na weekend na tarasie, a już stawały się bezużyteczne.
Czy biorąc pod uwagę to, co się przez ostatnie 15 lat wydarzyło, w tym napaść Rosji na Ukrainę, uważa Pani, że ten czas, te wydarzenia uwiarygadniają teorię o zamachu?
- Zanim była Ukraina, mieliśmy Gruzję, Czeczenię, mieliśmy byłych szpiegów KGB, w spektakularny sposób usuwanych także poza granicami Rosji. Co istotne: Putin w każdym z powyższych przypadków wręcz chce, żeby było podejrzenie, że za tym stoi, żeby wina spadła na niego, bo to buduje jego autorytet. On chce, żeby świat się go bał. Co do Smoleńska mamy sytuację niebywałą. Wszyscy na świecie wiedzą, że Putin jest zdolny absolutnie do wszystkiego, ale w przypadku katastrofy smoleńskiej, zanim ktokolwiek cokolwiek wyjaśnił, część mediów i część rządzących od razu okrzyknęła, że na pewno żadnego zamachu tam nie było. Uważam, że było to przedwczesne i nie było w ogóle podstaw, aby tak sądzić. Natomiast ja nie jestem od gdybania, czy to był zamach, czy nie. Mogę tylko powiedzieć, że szereg badań wskazuje na to, że doszło tam do wybuchu.
Jaką zmianę w traktowaniu katastrofy smoleńskiej Pani dostrzega, porównując rok 2010 i czasy obecne?
- O ile w tych pierwszych dniach po katastrofie Polska - można powiedzieć - stanęła, zatrzymała się i ludzie byli bardzo solidarni, to potem zaczęło się produkowanie "wrzutek", rozpuszczanie wymyślonych historii. Rozpuszczano je w pierwszym rzucie wśród dziennikarzy. Przypominam, że jest kilku, którzy potem przepraszali za swoje materiały preparowane na podstawie takich bzdur. Na przykład rozpętano piekło wokół rzekomej kłótni generała Błasika i kapitana Protasiuka przed wylotem do Smoleńska. Kłótni, której nigdy nie było. Dalej - informacja o tym, jakoby piloci zostali zmuszeni do lądowania, a pozostaje do ustalenia, kto ich do tego zmusił. I kolejna "wrzutka" - rzekoma rozmowa braci Kaczyńskich, z której miało wynikać, że Jarosław nalegał na Lecha, żeby ten na siłę lądował. Wątki te zostały wyjaśnione do spodu, nic się nie potwierdziło, nie było żadnej kłótni, ani nie było żadnego nacisku co do lądowania. Ale to wszystko wywołało bardzo daleko idące emocje.
To, co się dzieje teraz każdego 10 kwietnia w Warszawie, to jest jakieś szaleństwo. Tam przychodzi grupa osób niemal z pianą na twarzy z nienawiści, krzycząc raz że to Jarosław Kaczyński zabił tych ludzi, a za chwilę, że Lech Kaczyński. Czy to nie absurd? Mamy ustalenia prokuratury, bezsporne, mówiące o odpowiedzialności kontrolerów. A ci ludzie w Warszawie mimo wszystko co miesiąc kładą tabliczkę na pomniku, na której jest napisane, że Kaczyński doprowadził do śmierci tych 96 osób, a policja pilnuje, żeby mogli wieniec z tą tabliczką położyć…
A reszta społeczeństwa?
- Ludzie mają swoje problemy, mają swoje śmierci w rodzinie. Siłą rzeczy to zainteresowanie katastrofą w Smoleńsku w polskim społeczeństwie po 15 latach jest już na zupełnie innym poziomie.
- Wydał rozkaz zabicia niemieckiego generała. Wyjątkowa wystawa w Muzeum AK w Krakowie
- "Nasza wiedza jest nagłówkowa". Jaka jest teraźniejszość i przyszłość mediów?
- Znane, wybitne, niezwykłe. Małopolska jest kobietą i mamy na to dowody!
- Trzecia rocznica wojny. Ukrainki z Krakowa: Wojna może przyjść i do waszego kraju