Na olbrzymią, kilku hektarową działkę miejską, położoną w pobliżu ich domów, dzierżawioną przez jednego z rolników zostały zwiezione śmierdzące osady z oczyszczalni ścieków. Miały użyźnić ziemię, na której uprawiana jest kukurydza. Przy okazji zamieniły w horror życie kilkuset rodzin z kilku okolicznych wiosek.
Najgorszy w tej sprawie był fakt, że problem zaistniał tuż przed długim weekendem. Wszystkie instytucje i inspektoraty ochrony środowiska, które mogłyby pomóc zdesperowanym ludziom, przez kilka wolnych majowych dni były niedostępne . - Byliśmy bezradni, bez możliwości pomocy - żali się Karolina Siwek, przewodnicząca osiedla Smyków, a także radna z Bochni.
Problemy na Smykowie - dzielnicy miasta, na której terenie działa oczyszczalnia ścieków i zlokalizowane jest nieczynne już wysypisko śmieci - zaczęły się tak naprawdę kilka tygodni temu. Nie były jednak na tyle uciążliwe, by nie dało się żyć. Wszystko zmieniło się pod koniec ubiegłego tygodnia. Skutki niewłaściwego nawożenia ziemi odczuli wówczas już nie tylko mieszkańcy tego osiedla.
- Niesamowity odór był wyczuwalny nawet w Proszówkach czy Krzyżanowicach - zapewnia Maciej Fischer, radny z Bochni. Nie dało się swobodnie oddychać. - Ludzie mieli problemy z oczami, wielu mieszkańców z naszego osiedla cierpi na astmę, dla nich siedzenie w zamkniętym pomieszczeniu było nie do wytrzymania - przekonuje Karolina Siwek.