Niespełna rok temu obok nowego domu Marian H. kopał studnię, korzystając z pomocy dwóch koparek. Woda, wbrew przewidywaniom, długo się nie pojawiała.
W drugim dniu pracy oceniający postępy robót gospodarz nagle runął na dno 10-metrowego dołu razem z operatorem jednej z maszyn. Zostali przysypani ziemią, ale drugi z mężczyzn zdołał się wydostać na powierzchnię. Próby uratowania Mariana H. się nie powiodły. Zwłoki 62-latka spod zwałów ziemi strażacy wydobyli kilka godzin później. Mężczyzna zmarł na skutek uduszenia.
Prokuratura uznała, że wpadli do dołu, bo potrąciła ich łyżka koparki, którą kierował Stanisław K.
- Zeznania wszystkich świadków, oprócz drugiego operatora koparki, potwierdziły naszą wersję zdarzeń, że przyczyną wypadku było osunięcie się ziemi - przekonywał wczoraj adwokat oskarżonego. I domagał się uniewinnienia swojego klienta.
Sędzia Zbigniew Małysa, zamykając przewód sądowy, zwrócił uwagę, że w sprawie są dwie, wzajemnie się wykluczające wersje zdarzeń. Podali je dwaj operatorzy koparek pracujący na miejscu. Krzysztof D. twierdził, że wpadł do wykopu razem z gospodarzem po tym, jak uderzyła ich łyżka koparki.
Drugi operator, Stanisław K., przekonywał zaś, że nie mógł tego zrobić, bo akurat wyjeżdżał z wykopu. Nie potrafił jednak logicznie wytłumaczyć, w jaki sposób dwaj mężczyźni znaleźli się na dole głębokiego wykopu.
Sąd uznał, że mniej prawdopodobnie brzmiała relacja oskarżonego, i za nieumyślne spowodowanie śmierci Mariana H. skazał go na rok więzienia w zawieszeniu na 3 lata. Zdaniem sądu do tragedii przyczyniła się też sama ofiara wypadku, bo mężczyzna nie zachował ostrożności. Według sędziego Małysy zarówno właściciel działki, jak i drugi operator koparki stali w niebezpiecznej strefie - czyli w miejscu, w którym znajdować się nie powinni.
- Inwestycja była, delikatnie mówiąc, realizowana w sposób rażąco odbiegający od przyjętych standardów - uzasadniał wyrok.
Moralną odpowiedzialnością za to nieszczęście sąd obarczył różdżkarza, który wskazał miejsce kopania studni, jednak wody tam żadnej nie było.
Wyrok nie jest prawomocny. Obrona i oskarżyciel publiczny nie wykluczają apelacji. Dla Stanisława K. odwołanie ma znaczenie, bo wdowa po zmarłym domaga się od oskarżonego zadośćuczynienia w kwocie 800 tysięcy zł.
Jeśli wyrok w sprawie karnej się uprawomocni, kobieta może wytoczyć proces cywilny, by uzyskać takie pieniądze.