Było kilka minut po godz. 20, kiedy mężczyźni dotarli do noclegowni. Wejście do budynku i krata zabezpieczająca były otwarte, a w dyżurce paliło się światło.
- Każdy mógł tu wejść, przejrzeć dokumenty, poznać dane osobowe lokatorów, kontrakty, które są w szafkach - mówi mężczyzna, który pomagał tego wieczoru bezdomnemu. - Po pół godziny oczekiwania na dyżurnego zacząłem się niepokoić i ruszyłem na poszukiwania wokół budynku, bo myślałem, że może wyszedł się przewietrzyć, zasłabł i leży gdzieś nieprzytomny - dodaje.
Po bezowocnych poszukiwaniach mężczyzna wrócił do noclegowni. Razem z lokatorami zaczęli przeszukiwać budynek, z równie marnym skutkiem. Po następnej godzinie bezdomni zaalarmowali kierownika noclegowni i dyrekcję Ośrodka Pomocy Społecznej.
Mimo zapewnień, że na miejsce wysłano już kogoś, nikt się nie zjawiał. Około godz. 22.30 bezdomny, który szukał tu schronienia, stracił cierpliwość i wyszedł.
Przed drzwiami noclegowni pojawili się za to inni ludzie zainteresowani zamieszaniem. Jeden z mężczyzn mieszkający w sąsiedztwie noclegowni twierdzi, że widział Jacka S., jak kilka godzin wcześniej wychodził z budynku. Podkreśla, że nie szedł „pewnym” krokiem.
- Zdaje się, że udzielił mu się imprezowy piątek i stwierdził, że nie ma sensu siedzieć w robocie. W końcu to były andrzejki - twierdził, zaznaczając, że to niedopuszczalne i zamierza zgłosić sprawę do Urzędu Gminy w Brzeszczach.
Po upływie kolejnych 30 minut tłum zaczął się rozchodzić, a noclegownia działała dalej, tyle że „samoobsługowo”. Bezdomni sami siebie pilnowali. Jacek S. tego wieczoru już się nie pojawił. Po północy dotarł tu jego zastępca, który został do godz. 7. - To niedopuszczalna, niewyobrażalna wręcz sytuacja - mówi Elżbieta Krzak, dyrektor Ośrodka Pomocy Społecznej w Brzeszczach. - Jest mi niezmiernie przykro, że tak się stało i zrobię wszystko, aby to się nigdy więcej nie powtórzyło - dodaje.
Ośrodek już w poniedziałek rozpoczął procedurę wyjaśniającą piątkowe zajście. We wtorek rozwiązano umowę z Jackiem S. w trybie natychmiastowym. Jak udało nam się ustalić, mężczyzna wcześniej pracował w Straży Miejskiej w Brzeszczach (jednostka została zlikwidowana w październiku). Ostatnio dyżurował w noclegowni na umowę zlecenie. Feralnego dnia miał być w pracy do rana.
Jacek S. nie potrafił racjonalnie wytłumaczyć, dlaczego opuścił noclegownię w czasie swojego dyżuru, o której to było godzinie i gdzie był w tym czasie. Twierdzi, że... nie pamięta.