Nasz ekspert, prof. Zbigniew Ćwiąkalski, karnista i były minister sprawiedliwości, przyznaje mu rację. - To błędny wyrok. Sąd powinien się oprzeć na dokumentach - mówi Ćwiąkalski. Sprawa jest tym bardziej kontrowersyjna, że radny Petek i dwaj inni oskarżyciele w tej sprawie trzy razy wnioskowali o jej rozpatrywanie przez inny sąd. Argumentowali m.in., że obrońcą burmistrz jest Bartosz Almert, syn wiceprezes wadowickiego sądu, zatrudniony w Urzędzie Gminy. Mieli obawy o bezstronność sądu podczas procesu.
Przypomnijmy. Kilku radnych i byłych radnych SLD oskarżyło burmistrz o zniesławienie. Chodziło o przemówienie wygłoszone przez Filipiak w Kleczy 24 września 2011 r. Oskarżyła m.in. Andrzeja Petka o malowanie swastyk na plakacie jednego ze strażaków startujących w wyborach do Sejmu w 1997 r. - Został przez policję złapany i ukarany - stwierdziła. Petek poczuł się skrzywdzony taką interpretacją. - To kłamstwo i mam na to dowody - podkreślał. Przedstawił je w sądzie.
Wrzesień 1997. Andrzej Petek, wówczas radny SdPR, po zakrapianym spotkaniu z przyjaciółmi szedł do domu. - Kiedy wracałem, zobaczyłem jakiegoś mężczyznę, który smarował po plakatach wyborczych sprayem. Przegoniłem go i zabrałem spray. Chwilę po tym zatrzymała mnie policja - relacjonuje. Z policyjnego pisma z 1997 r., wynika, że mundurowi zatrzymali go za to, że był pijany. Potem kolegium ds. wykroczeń wlepiło mu mandat - 200 zł za niszczenie plakatów wyborczych. Kluczowe okazały się zeznania świadka.
Radny odwołał się od decyzji kolegium. - Chciałem, by sąd mnie uniewinnił, ale było po terminie - mówi. Sąd sprawę umorzył. Radny nie został więc ani ukarany, ani nie zapłacił grzywny.
Tymczasem, m.in. w "Gazecie Wyborczej" zaczęły pojawiać się informacje, że Petek niszczył plakaty malując swastyki. Radny zwrócił się do policji w Wadowicach, a potem także do Sądu Rejonowego w tym mieście, by wyjaśnić sprawę. - Bolała mnie ta plotka - żali się Petek.
W piśmie od komendanta (1997 r.) policjanci wyjaśniają, że żadnej informacji o swastykach nie było. A sąd (2011 r.) poinformował, że w aktach istnieje zapis o grzywnie za niszczenie plakatów oraz o umorzeniu tej sprawy. Też ani słowa o swastykach.
Te dwa dokumenty miał sąd, który teraz rozstrzygał sprawę zniesławienia Petka. Jednak dał większą wiarę słowom burmistrz Wadowic, choć Ewa Filipiak przyznała, że swoją wiedzę czerpała z artykułu w gazecie. Sędzia Agnieszka Szlósarczyk stwierdziła, że burmistrz "ma prawo do krytyki".
Prof. Ćwiąkalski przyznaje, że dziwi go takie rozstrzygnięcie. - Decydujące powinny być dokumenty, bo to dowód bezpośredni. Opinie osób to rzecz wtórna - podkreśla. Tym bardziej że w tym wypadku mamy do czynienia z wykluczającymi się zeznaniami radnego Petka i jedynego świadka zdarzenia.- Taka informacja wyrażona publicznie jest zniesławiająca, to niegodne, nie ma co do tego wątpliwości. Osoba, która tak się wyrażała, powinna zostać skazana - ocenia Ćwiąkalski. I dodaje: - Sędzia w sprawie Katarzyny W. powiedział, że nie wystarczy sądowi, że ma 99 proc. pewności, że była winna, on potrzebuje 100 proc. Tutaj jest sytuacja odwrotna - jeżeli był choć 1 proc. niepewności, czy faktycznie te swastyki były, sąd powinien skazać pomawiającego.
Radny Petek rozważa apelację od wyroku. - Jestem gotów bronić dobrego imienia - kwituje. Zapytaliśmy sąd w Wadowicach, dlaczego nie oparł się na dokumentach, tylko na zeznaniach. Od ośmiu dni nie dostaliśmy odpowiedzi.
Artykuły, za które warto zapłacić! Sprawdź i przeczytaj
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!
"Gazeta Krakowska" na Twitterze i Google+