Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cierpienie małego Tymka, niezwykły zabieg i pozew o trzy miliony złotych

Tymek na razie mówi pojedyncze słowa: mama, baba. Kiedyś będzie rozmawiać, ale to nigdy nie będzie płynna mowa. Po takiej tragedii to i tak cud
Tymek na razie mówi pojedyncze słowa: mama, baba. Kiedyś będzie rozmawiać, ale to nigdy nie będzie płynna mowa. Po takiej tragedii to i tak cud Archiwum prywatne
Rodzice zobaczyli, że z ust ich 14-miesięcznego syna wydobywa się zmieszana z krwią piana. Kapie na parkiet, wypala w nim dziury. Chłopiec trzyma butelkę ze środkiem do udrażniania rur. Sześć lat później Tymek uczy się mówić i oddychać.

FLESZ - W Polsce rodzi się coraz mniej dzieci

od 16 lat

30. Tyle sekund nieuwagi rodziców wystarczyło, by Tymek z Dębicy otworzył butelkę ze żrącą substancją do udrażnia rur i połknął granulki, które poparzyły mu przełyk i omal nie pozbawiły życia. Teraz rodzice będą walczyć przed sądem o odszkodowanie dla chłopca - trzy miliony złotych. Zdaniem ich pełnomocników nakrętka butelki nie spełniła swojej funkcji, dlatego dziecko z łatwością dostało się do zawartości opakowania. Producent nie komentuje sprawy.

Robert Kasprzyk, ojciec Tymka: Pierwsze miesiące po wypadku to był bardzo smutny czas. Nie wiedzieliśmy, co mamy robić, gdzie szukać pomocy. W tych trudnych chwilach nieocenione okazało się wsparcie rodziny oraz obcych ludzi, fundacji, lekarzy, psychologów.

Bardzo ważna była dla nas również modlitwa. Wiara w Boga i w to, że mimo niepojętej tragedii i cierpienia wszystko będzie dobrze. Nasz synek żyje. Wiemy już dziś, że nie wolno się poddawać. Że za wszelką cenę trzeba walczyć.

Do samego końca.

Wypadek

Jest połowa 2014 roku, Dębica. Robert Kasprzyk wraca do domu, zostawia zakupy na niskiej ławie w salonie. Wśród nich jest nowa, fabrycznie zamknięta butelka z granulkami do udrożniania rur. Mężczyzna idzie do kuchni, przywitać się z żoną. W pewnym momencie z przedpokoju dobiega przeraźliwy krzyk starszej córki, Lilianny. Rodzice biegną zobaczyć, co się stało.

Zastają przerażający widok.

Z ust ich 14-miesięcznego synka Tymoteusza wydobywa się piana zmieszana z krwią. Skapuje na parkiet, wypala w nim dziury. W rączkach dziecko trzyma butelkę z granulkami. Chłopiec nie jest już w stanie krzyczeć.

Reakcja rodziców jest natychmiastowa: podbiegają do synka i starają się usunąć żrącą substancję z jego buzi. Jednak stan chłopca i tak pogarsza się z minuty na minutę. Rodzice wsadzają go do samochodu, już po kilku minutach meldują się z nim na izbie przyjęć Szpitala Powiatowego Zespołu Opieki Zdrowotnej w Dębicy.

Każde pobranie krwi, badanie parametrów wymaga od pracowników odpowiedniego ubrania

Koronawirus w Krakowie. Tutaj walczą o zdrowie najmłodszych....

Personel niezwłocznie podejmuje decyzję, aby przetransportować chłopca do Szpitala Wojewódzkiego nr 2 w Rzeszowie. Trafia tam na Oddział Anestezjologii i Intensywnej Terapii. Lekarze stwierdzają rozległe zmiany martwicze w obrębie jamy ustnej, gardła i górnych dróg oddechowych. By dziecko się nie udusiło, trzeba wykonać tracheostomię. Sytuacja jest bardzo trudna, dochodzi do krwawienia z przewodu pokarmowego.

Stan dziecka jest na tyle ciężki, że już następnego dnia zapada decyzja, aby przewieźć chłopca do Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie. Chłopca transportuje śmigłowiec Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. W Krakowie Tymek przechodzi przez dokładne badania i konsultacje chirurgiczne, trwa intensywne leczenie.

Lekarze stwierdzają między innymi chemiczne oparzenie jamy ustnej.

Tymek trafił do nas w stanie krytycznym. Miał rozległe oparzenie chemiczne gardła, krtani, przełyku. Pierwsze tygodnie to była walka o jego życie, gdy zaintubowany, w śpiączce farmakologicznej, leżał w oddziale intensywniej terapii - wspomina dr Andrzej Zając z Uniwersyteckiego Szpitala Dziecięcego w Krakowie-Prokocimiu.

Dodaje, że historia Tymka była na przestrzeni ostatnich dwóch dekad najcięższym przypadkiem poparzenia chemicznego gardła i przełyku, z którym musieli zmierzyć się lekarze z tego szpitala. Martwica objęła nasadę języka, krtań, gardło, tchawicę i przełyk - aż do poziomu żołądka. Tymoteusz nie mógł samodzielnie jeść ani oddychać.

Ostatecznie chłopiec zostaje wypisany do domu 3 października 2014 roku. Zalecenie: stała opieka hospicjum domowego oraz rehabilitacja.

- Opuszczając szpital, Tymek oddychał przez rurkę tracheostomijną. Zmagał się z częstymi zapaleniami płuc z powodu zalewania przez ślinę dróg oddechowych. Z racji tego że nie mógł samodzielnie jeść ani pić, wytworzyliśmy gastrostomię, przez którą był odżywiany bezpośrednio do żołądka - dodaje dr Zając.

Kolejne lata dla chłopca i jego rodziny to ciągłe cierpienie związane z licznymi operacjami, korekty blizn w jamie ustnej, wymianami rurki tracheostomijnej oraz długotrwałą rehabilitacją.

Kwarantanna

Nie możemy spotkać się z Tymkiem, epidemia zamknęła go z rodzicami i dwiema siostrami w domu. Koronawirus nie odpuszcza, wciąż najbezpieczniej jest w czterech ścianach.

Szczególnie dla 7-letniego dziś Tymoteusza, który ma osłabioną odporność. Przyjmuje żelazo, witaminy, jest coraz silniejszy. Ale lepiej dmuchać na zimne.

Robert Kasprzyk: - Cieszy nas, że od dłuższego czasu u Tymka nie wystąpiła żadna infekcja. Po wypadku to była norma, przynajmniej raz w miesiącu dostawał kataru. Syn uczy się samodzielnie oddychać, bez rurki. Nie jest łatwo. Nie może bez niej zasnąć, bo ma ją, od kiedy pamięta. Ale nie poddajemy się. W końcu przyjdzie dzień, kiedy Tymek będzie oddychał samodzielnie, nosem i ustami.

Tata Tymka dodaje, że po wypadku spędzili prawie cztery miesiące w Prokocimiu, a gdy wrócili do domu - ich życie całkowicie się zmieniło.

Trzeba było wszystko przeorganizować, wiele się nauczyć - wspomina pan Robert. - Moja żona była wtedy w ciąży, zbliżał się termin porodu. Urodziła się nam druga córeczka. Tymczasem syn potrzebował nieustannej opieki. Kilkanaście razy dziennie odsysaliśmy mu wydzielinę, podawaliśmy jedzenie dojelitowo. Trudno było ze wszystkim nadążyć.

Rekonstrukcja

Po wypadku rodzina przeżywa dramat, chłopiec jest ciągle konsultowany przez licznych specjalistów. Dni upływają pod znakiem kolejnych wizyt w szpitalu.

11 marca 2019 roku Tymoteusz trafia do Górnośląskiego Centrum Zdrowia Dziecka w Katowicach, po uprzedniej konsultacji telefonicznej z prof. Adamem Maciejewskim. Profesor jest kierownikiem Kliniki Chirurgii Onkologicznej i Rekonstrukcyjnej w Centrum Onkologii w Gliwicach. 21 marca śląscy specjaliści przeprowadzają rozległą transplantację narządów szyi pobranych od zmarłego dawcy, którym również jest dziecko. Podczas zabiegu Tymkowi zostaje przeszczepiona nasada języka, krtań, gardło, szyjna część przełyku, kość gnykowa, mięśnie krótkie szyi oraz wszystkie cztery nerwy, które odpowiadają za ruchy i czucie w krtani.

Operacja trwa w sumie 15 godzin. Zaangażowanych w nią jest aż 35 osób.

Kolejne dni utwierdzają lekarzy w przekonaniu, że zakończyła się wielkim sukcesem.

To była pierwsza na świecie tak rozległa transplantacja narządów szyi połączona z przeszczepieniem zmodyfikowanego szpiku. Wszystko po to, by Tymek po przeszczepienie nie musiał brać dużych dawek leków immunosupresyjnych. Ich celem jest zapobieganie odrzuceniu przeszczepionych narządów, jednak długotrwałe zażywanie może mieć wiele skutków ubocznych. Im dłuższa terapia farmakologiczna, tym większe ryzyko rozwoju miażdżycy, cukrzycy, nadciśnienia tętniczego czy też niewydolności nerek.

Kilka miesięcy temu - jako pierwszy lekarz z Polski - za tę pionierską transplantację prof. Maciejewski otrzymuje prestiżowe wyróżnienie: nagrodę Godina, która jest przyznawana przez Amerykańskie Stowarzyszenie Chirurgii Rekonstrukcyjnej i Mikronaczyniowej (ASRM).

Mama

Dzięki skomplikowanemu zabiegowi Tymek będzie mógł mówić. Musi się jednak tego nauczyć. Robi postępy.

Robert: Syn ma zajęcia z logopedą. Łączy już sylaby. Z tygodnia na tydzień widzimy progres. Nauczycielka, która zajmuje się Tymkiem, przysyła nam ćwiczenia do wykonania. Najważniejsza jest dyscyplina i regularna nauka. Syn potrafi powiedzieć: mama, baba. Kiedyś będzie w stanie rozmawiać.

Nie będzie to płynna mowa, ale po takiej tragedii to i tak cud.

Z całą pewnością można stwierdzić, że wypadek i jego skutki będą się ciągnąć za Tymkiem przez całe życie, a brak możliwości dorastania w gronie rówieśników i nauki w szkole nie pozostanie bez wpływu na jego rozwój psychomotoryczny - nie kryje mec. Jolanta Budzowska, która będzie reprezentować chłopca i jego rodziców przed sądem w sprawie o trzymilionowe odszkodowanie.

Nakrętka

Mecenas Jolanta Budzowska zauważa, że nakrętka butelki z granulkami do udrożniania rur nie spełniła swojej funkcji, dlatego Tymek z łatwością otworzył opakowanie, a następnie połknął żrący produkt. Prawniczka żąda dla chłopca trzech milionów złotych od firmy, która jest producentem chemii gospodarczej i kosmetyków. Spółka - jak wynika z treści pozwu, do którego dotarliśmy - kupowała butelki i nakrętki, jednak to jej pracownicy napełniali opakowania granulkami oraz je zakręcali.

Mowa o tak zwanych bezpiecznych nakrętkach, których 14-miesięczne dziecko samodzielnie nie powinno w krótkim czasie otworzyć. Nakrętkę najpierw trzeba docisnąć, a następnie odkręcić. Mechanizm działa jednak w przypadku, gdy opakowanie jest prawidłowo zakręcone.

Czas, jaki upłynął pomiędzy przyniesieniem i postawieniem przez ojca Tymka na ławie butelki, a dostrzeżeniem przez domowników spożycia granulatu, był bardzo krótki. Chłopiec musiał wobec tego w przeciągu tych kilku chwil ściągnąć i odkręcić butelkę, wziąć ją do buzi i spożyć zawartość. Budzi to poważne i uzasadnione wątpliwości w zakresie funkcjonowania mechanizmu „bezpiecznej” nakrętki w zakupionym przez ojca Tymka egzemplarzu - mówi prawniczka.

Kontrola

Czy faktycznie butelka nie została prawidłowo zakręcona? A jeśli tak, to kto zawinił, na jakim etapie? Prawdopodobnie dopiero w procesie przed sądem poznamy odpowiedzi na te pytania.

PRZEJDŹ DO GALERII ZDJĘĆ Z OPISEM MROCZNYCH HISTORII

Nawiedzone i upiorne miejsca w Małopolsce. Czy tam naprawdę ...

My dotarliśmy natomiast do informacji, że butelki z produktem - tym samym, który trafił w ręce Tymka - kontrolował kilka lat temu Dolnośląski Wojewódzki Inspektor Inspekcji Handlowej we Wrocławiu.

Kontrolę przeprowadzono w firmie, która zajmowała się dystrybucją preparatu do udrożniania rur. Sprawdzono wówczas ponad tysiąc opakowań. Jak udało nam się dowiedzieć, w przypadku każdej butelki „nakrętki nie były pierwotnie dokręcone do końca gwintu opakowania” - na etapie wypełniania i zakręcania opakowań doszło do błędu.

Skutek?

Jak wyjaśnia nam Janusz Szydłowski, Dolnośląski Wojewódzki Inspektor Inspekcji Handlowej we Wrocławiu, „nakrętki z bezpiecznym zamknięciem można było łatwo odkręcić jednym ruchem ręki”.

- Sposób zabezpieczenia produktu umożliwiał dostęp do jego zawartości przez dzieci, co stwarzało duże ryzyko wykorzystania mieszaniny niezgodnie z jej przeznaczeniem - wyjaśnia w piśmie do naszej redakcji Szydłowski.

Przypomnijmy, że ojciec Tymoteusza kupił preparat do udrożniania rur w 2014 roku. Kontrola została przeprowadzona natomiast we wrześniu 2015 roku.

Czy butelka z granulkami, która trafiła w ręce Tymka, również była w niewłaściwy sposób zakręcona?

Chcieliśmy się tego dowiedzieć od pozwanej firmy, której szczegółowe pytania zadaliśmy e-mailem. Naszym celem było również poznać stanowisko drugiej strony sporu.

Odpowiedź na nasze pytania jest krótka: „Uprzejmie informuję, że zgodnie z ustaleniami z Kancelarią nas reprezentującą, do czasu zakończenia postępowania sądowego nie będziemy udzielać informacji na temat sprawy”. Tak brzmi wiadomość, pod którą podpisała się prezes zarządu firmy.

Z naszych ustaleń wynika, że firma, w której kontrolę przeprowadził Dolnośląski Wojewódzki Inspektor Inspekcji Handlowej we Wrocławiu, przekazała pozwanemu przedsiębiorcy informację „o problemach z zamknięciami kwestionowanego produktu”.

Po otrzymaniu tych informacji pozwana firma zmieniła zamknięcie. Teraz posiada ono płatek uszczelniający.

Sąd

Termin pierwszej rozprawy przed sądem nie jest jeszcze znany.

- Pozew wpłynął w dniu 9 marca 2020 r. Doręczono pozwanemu odpis pozwu, sprawa oczekuje na odpowiedź na pozew, zatem stanowisko pozwanego w tej sprawie nie jest jeszcze znane. Sprawa niewątpliwie należy do bardzo skomplikowanych pod względem faktycznym, jeżeli strony nie dojdą do porozumienia, to czeka ich żmudne postępowanie dowodowe i długotrwały proces - przekazała nam Alicja Surmacz z Sądu Okręgowego w Rzeszowie.

Historia zna podobne procesy.

Kilka lat temu media informowały o przypadku Adriana, który w 2010 roku połknął żrące granulki środka do udrożniania rur. Sąd Okręgowy w Szczecinie orzekł, że producent musi zapłacić 100 tys. złotych zadośćuczynienia chłopcu. Sprawa toczyła się z powództwa cywilnego - rodzice Adriana walczyli o pieniądze na rehabilitację i dalsze leczenie syna, któremu granulki poparzyły język i gardło. Do tragedii doszło w sklepie, gdy chłopiec ściągnął z dolnej półki regału groźny dla dzieci preparat. Bez niczyjej pomocy otworzył opakowanie i przechylił do ust, wsypując sobie do buzi granulki. Dzień później pracownicy sklepu sprawdzili, czy opakowania są prawidłowo zamknięte. Okazało się, że wśród tej partii produktu „znajdują się opakowania wadliwe, w których nie działa mechanizm zabezpieczający”.

- Trudno oceniać stopień skomplikowania procesu. To jest kwestia indywidualna. Jest to sprawa, jakich wiele przed Sądami Okręgowymi w Polsce, aczkolwiek samo zdarzenie było nietypowe i to mogło rodzić dodatkową trudność - mówi nam Tomasz Szaj, rzecznik prasowy Sądu Okręgowego w Szczecinie. - Natomiast element oceny uszkodzenia ciała i związanej z tym wysokości zadośćuczynienia występuje bardzo często. Niewątpliwie proces wymagał większego nakładu pracy, o czym świadczy też obszerność uzasadnienia - dodaje. Proces trwał dwa lata.

Siostry

Tymek wreszcie może cieszyć się życiem i trochę odpocząć w swoim rodzinnym domu. W ubiegłym roku nie było go tutaj siedem miesięcy.

Robert: - Poznał i bardzo polubił klocki lego. Trochę go rozpuściliśmy, bo teraz raz w tygodniu domaga się nowego zestawu. Na wszystkie te klocki przydałby się osobny pokój - zdradza ojciec. - Tymek bawi się z siostrami, skacze na trampolinie, lubi swój chodzik. Za nic w świecie nie chce się przesiąść na rower, który na ostatnie urodziny kupili mu dziadkowie. Ale myślę, że to kwestia czasu, aż się do niego przekona i przestanie bać.

Chłopiec doskonale rozumie, co się do niego mówi.

Robert: - Komunikacja z nim to ciągłe zadawanie pytań. Na jedne przytakuje, innym zaprzecza - w ten sposób rozumiemy, czego w danym momencie chce. Przez ostatnie lata wypracowaliśmy nasz własny język. Ale myślę, że osoby, które nie znają Tymka, również by go zrozumiały. Uczy się czytać, pisać, z siostrami gra w planszówki. Rzadko jest smutny. Chyba tylko wtedy, gdy nie idzie mu układanie klocków. Jak na to, co przeżył, jest radosnym dzieckiem. Chcemy mu dać wszystko, co najlepsze.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska