Sweterek, którego nikt już nie chciał
Magdalena Barszcz, na oko rozmiar XS - lumpeksy na swoim osiedlu odwiedza systematycznie. Grzebie w koszach z przeceną, bo ma cel: kupić coś fajnego za maksimum dziesięć złotych. Z racji rozmiaru, który nosi, zostają dla niej najfajniejsze rzeczy.
- Beżowy sweterek z krótkim rękawem nie znalazł amatora. Pewnie z racji rozmiaru - opowiada. - Okazało się, że to Max Mara. W sklepie ten sam model kosztował sześćset złotych. Ja mam za złocisza - chwali się. Gdzie takie cudo znalazła? - Nie chodzę daleko, tylko do tych przy ulicach Słonecznej i Krakowskiej - zdradza.
Francuski szyk z ulicy Bieckiej
Iwona Tumidajewicz prowadzi sklep z używaną odzieżą niczym ekskluzywny butik. Nie ma w tym nic złośliwego. - Cymelia, prawdziwe perełki nie zdarzają się codziennie, ale dwa-trzy razy w tygodniu to już w zasadzie standard. Apaszki Armaniego - te żółto-czerwone - to nic nadzwyczajnego. Tak samo jak Chanel. Zdarza się, że z metką i podpisem kreatora - mówi.
Kilka dni temu klientka wygrzebała u niej sukienkę typu mała czarna. Z broszką. Wydawało się, że to nic szczególnego, ale klientka wiedziona ciekawością i oryginalnym kształtem ozdoby poszła do jubilera, by ten wycenił znalezisko. - Warte było krocie, bo ze szlachetnego kruszcu - mówi Iwona Tumidajewicz.
W workach z ciuchami zdarzyło się jej wygrzebać zegarek Rolex, kilka złotych łańcuszków i bransoletek. - Często zdarzają się torebki Louis Vuitton. Podstawowy fason, nowy w firmowym sklepie kosztuje 600-800 złotych - opowiada. Torebką od Vuittona może się pochwalić Magdalena Barszcz. Choć używaną, to i tak ma powód do dumnego z nią paradowania. - Mam zasadę, że w takich sklepach nie wydaję na jedną rzecz więcej jak dziesięć złotych - podkreśla.
Biznes jak podróż do wnętrza szafy
Ile lumpeksów działa w mieście, nie wiadomo. Nie dlatego, że są nielegalne, ale dlatego, że większość to spółki prawa handlowego, zarejestrowane w sądzie. Jest wprawdzie centralna ewidencja i informacja o działalności gospodarczej, ale nie obejmuje ona wspomnianych spółek. - To ewidencja przedsiębiorców, którzy są osobami fizycznymi - wyjaśnia Krystyna Niemczyńska z wydziału strategii i promocji urzędu miejskiego.
Pokusiliśmy się o policzenie na piechotę, przynajmniej tych działających w centrum, w promieniu dwustu metrów od redakcji naliczyliśmy co najmniej dziesięć. Iwona Tumidajewicz ma wieloletnie doświadczenie w handlu. Sprzedawała ciuchy dla dorosłych, dla dzieci, bieliznę. Teraz postawiła na second-handy. - Plusem takich miejsc jest to, że ma się przegląd marek, trendów i rozmiarów. To, co teraz mamy w ofercie, to tak naprawdę zapowiedź, jak będziemy się ubierali na wiosnę przyszłego roku - podkreśla. - Każda dostawa, każda wizyta jest jak tajemnicza podróż do wnętrza szafy. Nigdy się nie wie, co się znajdzie - mówi z uśmiechem.
Ciuchy od Diora dla najmłodszych
Monika Kosiba w ciucholandzie przy ulicy Bieckiej znalazła torebkę DKNY. - Osiem złotych mnie kosztowała - mówi z dumą. W internetowym sklepie torebki tej firmy, najtańsze, to jakieś 600-800 złotych. Dominują jednak te za ponad tysiąc złotych. - No i jeszcze bielutki, zimowy płaszczyk z serii Baby Dior. Też za osiem złotych - wylicza zadowolona.
Sprawdziliśmy. Taki płaszczyk, nowy, to wydatek rzędu 500-700 złotych. - Trzeba po prostu poświęcić czas na nurkowanie pomiędzy wieszakami i koszami - instruuje. Bogdan Mazur, 50-latek z Gorlic na co dzień pracuje przy biurku. Modą się raczej średnio interesuje, ale przyznał nam się, że „na ciuchach” znalazł jeansy, kultowe Levisy 501. Zapłacił całe trzy złote. Normalnie w sklepie musiałby zapłacić co najmniej 260 złotych.- Takie spodnie dla mojego pokolenia to pewien symbol - podkreśla
Ciucholandy, takie ze stosami ubrań, przechodzą do lamusa. Wieszaki, przymierzalnie to standard. Asortyment też się zmienia. Teraz w lumpeksie można kupić choćby angielską porcelanę, obrazy, oryginalną biżuterię, świeczniki. Jak widać, określenie znaleźć „perełkę” może być dosłowne.
