Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Co ma atom do wiatraka?

Ryszard Tadeusiewicz
Andrzej Szopa
Przeczytałem ostatnio serię artykułów w czasopiśmie "Sprawy nauki", w których uczeni spierają się o model rozwoju polskiej energetyki. Wszyscy są zgodni, że kontynuowanie produkcji potrzebnej nam energii elektrycznej metodą spalania coraz większych ilości węgla nie jest dobre.

Po pierwsze - zasoby łatwo dostępnego, a więc taniego węgla już się wyczerpują. Owszem, są dalsze zasoby, ale są one trudniej dostępne, a więc ich wydobycie będzie kosztowniejsze. W związku z tym spalany w elektrowniach węgiel będzie droższy, a to się przełoży na wysokość naszych rachunków za prąd. Co więcej, produkcja energii z węgla jest związana z wytwarzaniem szkodliwych dla środowiska produktów. Węgiel płonie, turbiny się kręcą, prąd płynie, ale przez kominy elektrowni bucha CO2. Są podejrzenia, że ten właśnie gaz odpowiedzialny jest za obserwowane ostatnio zmiany klimatu. Nie ma wprawdzie w tej sprawie dowodów, ale emisja CO2 ma być ograniczana (w Unii Europejskiej) metodą nakładania drakońskich kar finansowych na tych, którzy ten gaz wytwarzają. Polska jest tu w najgorszej sytuacji i zapłaci najwięcej.

Drożejący węgiel i wizja kar za emisję CO2 skłaniają do poszukiwania alternatywy dla energetyki opartej na węglu.

Są możliwe dwie drogi: elektrownie atomowe lub wykorzystanie tak zwanych Odnawialnych Źródeł Energii, których widocznym składnikiem są pojawiające się (także w naszym krajobrazie!) ogromne wiatraki.

Która z tych dróg jest lepsza?

O to właśnie spierali się na łamach "Spraw Nauki" uczeni: prof. Maciej Nowicki (były minister środowiska, zwolennik wiatraków) oraz prof. Andrzej Strupczewski (rzecznik energetyki jądrowej). Spróbuję Państwu przedstawić najważniejsze elementy tej polemiki, która w oryginale jest bardzo obszerna i mocno emocjonalna.

Najpierw poznajmy argumenty prof. Nowickiego. Wskazuje on, że na świecie coraz większy procent energii pozyskuje się z instalacji wytwarzających prąd na zasadzie wykorzystania słońca (ogniwa fotowoltaiczne) oraz siły wiatru.

Sprawę ogniw słonecznych chwilowo pominę. Wrócę do nich obszerniej w innym felietonie, ponieważ są one rozwijane między innymi w mojej Katedrze na Akademii Górniczo-Hutniczej (można je zobaczyć obok paw. C3).

Na "placu boju" pozostają więc elektrownie atomowe i wiatraki.

Które z tych rozwiązań jest lepsze?

Prof. Nowicki nie ma wątpliwości, że wiatraki. Wskazuje, że dostarczają one energii w wielu miejscach odległych od elektrowni, dzięki czemu prąd przez nie produkowany może zaspokajać lokalne potrzeby odbiorców bez ponoszenia kosztów związanych z przesyłem. Wskazuje także, iż z energetyką jądrową wiążą się znane zagrożenia (Czarnobyl, Fukushima) i rodzi ona problem składowania wypalonego paliwa jądrowego.

To są fakty. Kontrowersyjne są jednak wyliczenia mówiące o kosztach. Energia z wiatru jest oczywiście za darmo, ale wiatrak trzeba zbudować - i tu specjaliści różnią się diametralnie w ocenach, jak droga jest taka inwestycja.

Profesor Nowicki twierdzi, że zbudowanie elektrowni atomowej wymaga nakładów na poziomie 4,5-5 milionów euro/MW, podczas gdy koszty farmy wiatrowej ulokowanej na morzu wynoszą 1,5-1,7 miliona euro/MW. Dla orientacji Czytelnika: MW (megawat) to moc wystarczająca do zaświecenia równocześnie 20 tysięcy żarówek.

Obliczeniom tym gwałtownie przeczy prof. Strupczewski. Podaje on, że nakłady inwestycyjne w obecnie budowanych elektrowniach jądrowych w Olkiluoto i Flammanville wynoszą 3,6 mln euro/MW, podczas gdy budowa elektrowni wiatrowych na morzu wymaga 3,5 mln euro/MW. Przy porównywaniu tych liczb trzeba uwzględnić fakt, że wiatry wieją nieregularnie, więc udaje się zwykle wykorzystać średnio zaledwie 20 proc. mocy zainstalowanych wiatraków (na morzu więcej - 40 proc.), podczas gdy z elektrowni jądrowej można czerpać prąd na poziomie (średnio) 90 proc. mocy nominalnej.

Skąd więc coraz więcej wiatraków, które widzimy w coraz liczniejszych miejscach w Polsce i jeszcze częściej podczas zagranicznych podróży? Skoro to się nie opłaca - nikt ich nie powinien budować!

I tu do ekonomii miesza się polityka. Do energii pochodzącej z wiatraków (oraz z innych odnawialnych źródeł energii) rządy dopłacają. Ujawnił to premier Holandii, który oświadczył, że "wiatraki kręcą się napędzane subsydiami" - i zabronił dopłat. Ale inni płacą.

Porównajmy dwie ceny: energię elektryczną z elektrowni jądrowych we Francji można kupować po cenie 42 euro/MWh, a za energię z morskich farm wiatrowych w Niemczech trzeba płacić cenę promocyjną ustaloną przez rząd: 190 euro/MWh. Klient tyle płacić nie chce, więc Niemcy dokładają do ceny energii czerpanej z wiatraków subsydia rządowe.

A jaka jest sytuacja w Polsce? Oto cena energii z elektrowni węglowych wynosi około 200 zł/MWh, a energia z wiatraków to 200 zł od klientów plus 270 zł od rządu za tak zwany zielony certyfikat. Razem 470 zł. Te dopłaty są stałe i musimy je płacić z naszych podatków jak długo będą pracowały wiatraki.

Ale czy to jest dobra droga?

Autor: biocybernetyk, automatyk, prof. dr hab. inż., trzykrotny rektor AGH, członek wielu organizacji krajowych i zagranicznych, m.in. PAN, PAU, Rosyjskiej Akademii Nauk Przyrodniczych.

Możesz wiedzieć więcej!Kliknij, zarejestruj się i korzystaj już dziś!

Zbuntowany jezuita. Przed Natankiem był ksiądz Kiersztyn

Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska