W kościele panuje przejmująca cisza. Uczestnicy modlitwy w skupieniu wpatrują się w Najświętszy Sakrament niesiony przez księdza. Nagle ciszę przerywa huk upadającego ciała. Wzrok wszystkich kieruje się w tamtą stronę. Na zimną posadzkę świątyni upadła młoda kobieta. Dla postronnego obserwatora sytuacja jest co najmniej dziwna. Nikt nie zrywa się jednak z miejsca, nikt nie sprawdza, co stało się kobiecie. Również kapłan pozostaje niewzruszony. Nawet na chwilę nie przerywa swojej wędrówki pomiędzy ławkami kościoła. Trwa modlitwa o uzdrowienie i uwolnienie.
Z relacji gorliczanina, księdza Krzysztofa Kołodziejczyka, który w naszej bazylice prowadził tę charyzmatyczną modlitwę, wynika, że takie zjawiska nie są niczym nadzwyczajnym. Wierny ma poczucie, jak gdyby ktoś jednym ruchem kosy odciął wszystkie problemy.
Ksiądz Krzysztof sam tego doświadczył i twierdzi, że osobie, która w trakcie modlitwy upada, nic się nie dzieje. Nigdy nie ma ona żadnych obrażeń. Traci władzę w rękach i nogach, nie tracąc jednak świadomości. Nazywa się to spoczynkiem w Duchu Świętym.
Mija kilka minut. Osoba, która upadła na podłogę, podnosi się. Nic w jej wyglądzie czy zachowaniu nie wskazuje, że przed momentem przeżyła coś, co wymyka się racjonalnej ocenie. Spokojnie pogrąża się w dalszej modlitwie. - Ja nie prowadzę egzorcyzmów - podkreśla ksiądz Krzysztof. To żarliwa modlitwa sprawia, że pogrążone w niej osoby doznają czegoś w rodzaju objawienia.
Na tych nabożeństwach uwalniają od złych mocy
Te msze zawsze gromadzą pełne kościoły wiernych. Informacje o nich przekazywane są z ust do ust. Dla postronnych i sceptycznych obserwatorów to prawie egzorcyzmy. Dla uczestników - niezapomniane przeżycie.
W samej mszy nie ma niczego odbiegającego od kanonu. Jedni powiedzą, że magia, inni, że sakrum zaczyna się po niej, gdy uczestnicy klękają i w skupieniu proszą Boga o łaski, których potrzebują - dary zdrowia czy uwolnienia z nałogów lub też szponów złych sił.
90 minut spędzonych na kolanach
Bazylika w Gorlicach wypełnia się wiernymi. Patrząc po skupionych twarzach trudno byłoby się wśród uczestników doszukać kogoś przypadkowego. Modlitwę o uzdrowienie i uwolnienie poprowadził ksiądz Krzysztof Kołodziejczyk, gorliczanin, obecnie pracujący w parafii w Jaśle.
Uczestnicy modlitwy, klęcząc, powierzają swoje troski i kłopoty Bogu. Zapada cisza, nagle w rozmodlonym tłumie słychać huk upadającego ciała. Ludzie spoglądają w tamtą stronę, nikt jednak nie biegnie, by ratować leżącą kobietę.
Wszyscy w skupieniu nadal się modlą. O takich zjawiskach poinformował wszystkich przed modlitwą ksiądz Krzysztof. Mówił, że temu, kto upadnie, nic się nie stanie. - To tak zwane „spoczynki w Duchu Świętym” - stwierdził ksiądz. - Doświadczenie religijne w ruchu charyzmatycznym, obejmujące niekontrolowany i niezamierzony upadek osoby na podłogę.
Najczęściej takie upadki zdarzają się w czasie błogosławieństwa poprzez nakładanie rąk czy też tak zwanego dmuchanego. Takie błogosławieństwo jest nadal stosowane, choćby w czasie poświęcenia krzyżma w Wielki Czwartek. - Sam tego doświadczyłem - komentuje ksiądz Krzysztof. - Kilka lat temu, gdy byłem wikariuszem w Sędziszowie i brałem udział w takich modlitwach, jako zwykły uczestnik.
Ks. Krzysztof mówi, że to bardzo delikatne, pełne radości i wewnętrznego spokoju przeżycie. Choć nie stracił świadomości, nie miał władzy nad ciałem. - Po prostu bezwiednie upadłem na posadzkę - opowiada ks. Kołodziejczyk.
Modlitwom towarzyszą śpiewy. Nie są to jednak powszechnie znane pieśni, lecz śpiewane prawie jak mantry krótkie fragmenty zaczerpnięte z Pisma Świętego. Śpiewający wznoszą w górę ręce. Wszystko to wygląda niczym znane choćby z filmów egzorcyzmy. - Ja nikogo nie egzorcyzmuję - stwierdza uśmiechając się ksiądz Krzysztof. - Jeśli już, to jedynie prowadzę modlitwę o uzdrowienie i uwolnienie nad osobami, które o to poproszą - tłumaczy.
Nie jest egzorcystą, a jednak wyjątkowy
Przeżycie Krzysztofa sprzed lat było początkiem poszukiwań jego drogi w kapłaństwie. Odnalazł ją w zadziwiających okolicznościach. - To, co robię teraz, zaczęło się tak naprawdę trochę ponad rok temu - opowiada. - Byłem na rekolekcjach w Czarnej Sędziszowskiej i właśnie tam doznałem, jak by to powiedzieć, chyba objawienia.
Pewnego wieczoru ksiądz Krzysztof pokłócił się z jednym z uczestników rekolekcji. By na spokojnie przemyśleć to, co zaszło, skrył się w niszy za ołtarzem, szukając samotności. Tam około północy odnalazł go młody diakon Paweł Ślawski, który już jako kleryk miał doświadczenie ruchów charyzmatycznych. To, co od niego usłyszał, zmieniło całkowicie jego życie. - Paweł powiedział mi, że poczuł nieodparty przymus, by mnie odnaleźć i porozmawiać - opowiada. - Trafił do mnie bezbłędnie, mimo że byłem, jak mi się wydawało, dobrze schowany.
Młody diakon posadził starszego kolegę przed tabernakulum i zaczął się nad nim modlić. W trakcie modlitwy opisywał wizje, które go nachodziły. Były to jakby obrazy z życia księdza Krzysztofa. Mały chłopiec, młodzieniec, dorosły mężczyzna. Za każdym razem w sytuacji, gdy ktoś robił mu przykrość. Paweł przy każdym obrazie namawiał Krzysztofa do wybaczenia winowajcy. Na koniec stwierdził, że nazajutrz, w czasie mszy świętej przyjdzie na Krzysztofa uzdrowienie. - Tak naprawdę to nie wiedziałem, jak to interpretować - stwierdza ksiądz Krzysztof. - To było bardzo dziwne.
Msza odprawiana następnego dnia wszystko wyjaśniła, choć to, co się w jej trakcie stało, wymyka się racjonalnemu podejściu. - Początek był zwykły - opowiada. - Od połowy kazania, od przywołania imienia Maryi poczułem wielkie, ogarniające mnie wzruszenie. Czułem się tak, jakby jakaś druga osoba była we mnie, koło mnie, otaczała mnie - mówi, nie kryjąc wzruszenia. - Jakby jednym ruchem kosy ktoś odciął ze mnie wszystkie problemy.
Wtedy Krzysztof w pełni zrozumiał, że to powinna być teraz jego praca. Odkrywanie działania Ducha Świętego i posługiwanie się Jego mocą w czasie mszy oraz modlitwa charyzmatyczna nad ludźmi. By się do tego przygotować, zaczął intensywnie zgłębiać temat zarówno poprzez lektury, jak i kontakty z innymi księżmi, którzy wybrali taką drogę kapłaństwa.
Dotknięcie absolutu
Jednym z uczestników modlitwy w Gorlicach był Karol Mazurek. - Nigdy wcześniej nie byłem na takich modlitwach - przyznaje mężczyzna. - I muszę powiedzieć, że było to dla mnie spore przeżycie.
Pan Karol poszedł na mszę namówiony przez swoich znajomych, którzy już od pewnego czasu w nich uczestniczą. - Podchodziłem do tego bardzo sceptycznie - relacjonuje pan Karol. - Chciałem być takim chłodnym obserwatorem, ale okazało się, że jednak bardziej czucie i wiara przemówiły do mnie - dodaje z uśmiechem.
Karol, jak mówi, nie doznał w czasie tej modlitwy żadnych sensacyjnych i duchowo przełomowych momentów, jednak przeżył chwile dla niego dziwne. - Nie udało mi się utrzymać na wodzy moich uczuć - opowiada. - Był taki moment, kiedy całkowicie poddałem się atmosferze, poczułem bliskość absolutu - przekonuje. Kolejna msza święta oraz modlitwy o uzdrowienie i uwolnienie odbędą się 20 stycznia w parafii pw. św. Anny w Bieczu.