Jest mi wstyd, że muszę żebrać o coś, co po ponad czterdziestu latach pracy zwyczajnie mi się należy - mówi Kazimierz Majcher, libuszanin. Od kilku tygodni protestuje. Bez krzyków, bez megafonów czy powiewania flagami. Stoi w milczeniu, trzymając wymalowane na desce hasło: Jestem wykluczony społecznie, jestem pokrzywdzony przez ZUS, jest mi wstyd. - Składki płaciłem od 16. roku życia. Miesiąc w miesiąc, ponad czterdzieści lat! Myślałem, że jak zachoruję, to dostanę rentę, a potem emeryturę. Tymczasem ZUS wypiął się na mnie - opowiada z goryczą. Kłopoty zaczęły się, gdy we znaki zaczął dawać mu się kręgosłup. Okazało się, że jest wiele zwyrodnień, pojawiła się rwa kulszowa. Wszystko razem złożyło się na konieczność operacji. - Ze względu na stan zdrowia, na pół roku dostałem rentę. Skończyła się w lutym 2014 roku - opowiada dalej.
Ponieważ wciąż doskwierał mu ból, znowu zaczął się starać o rentę. Wniosek o nią złożył do ZUS w lutym minionego roku. Zgodnie z procedurą dostał wezwanie na komisję lekarską. Był marzec 2014 roku. - Lekarz na komisji nie badając mnie nawet, powołując się na wyniki rehabilitacji w ramach prewencji rentowej, uznał, że jestem zdolny do pracy. Na nic były moje tłumaczenia o tym, że poprawa po rehabilitacji była lekka, w sumie przejściowa, bo cały czas mam dolegliwości związane z bólem pleców, kręgosłupa. Nie przyjmował moich wyjaśnień - opowiada. - Złożyłem odwołanie od tej decyzji i w kwietniu 2014 roku ponownie stanąłem na komisji lekarskiej, tym razem w Krakowie - dodaje.
Tam również uznano, że Majcher może pracować, a swoje problemy z dolegliwościami może zwalczać w ramach doraźnego leczenia. Nie pozostało mu nic innego, jak złożyć wniosek do sądu, do wydziału pracy i ubezpieczeń społecznych. I tak zrobił. - Lekarz, który mnie operował, ostrzegł mnie, że jeżeli nie zadbam o siebie, nie przestanę pracować, to mój stan pogorszy się - opowiada. - Wystarczy, że posprzątam w domu, pomogę przy obiedzie, a wieczorem bez silnych środków przeciwbólowych nie mogę zasnąć, tak bardzo dokucza mi kręgosłup. Mam 45 lat pracy, jestem bezrobotny, żyję z żoną z jej emerytury. Mamy 744 złote, z czego znaczna część przeznaczona jest na moje leki - mówi z goryczą. Rozżalony jeździ - a to do Gorlic, a to do Nowego Sącza - do pododdziałów ZUS-u. Przez kilka godzin w milczeniu stoi ze swoją tablicą. W minionym tygodniu był w Nowym Sączu. Z placówki wyszła do niego rzeczniczka Anna Mieczkowska. - Zaprosiła mnie do środka, porozmawialiśmy, opowiedziałem moją historię - mówi Majcher.
Rzeczniczka poinformowała, że dopóki nie rozstrzygnie się sprawa w sądzie, ZUS nie może podjąć żadnych kroków. W Sądzie Okręgowym w Nowym Sączu dowiedzieliśmy się, że termin pierwszej rozprawy został wyznaczony na 6 lutego. - Sędzia, badając sprawę, podejmuje decyzję o schorzeniach wiodących i wyznacza biegłych, którzy przeprowadzą badanie lekarskie oraz wyznaczą jego termin. Biegli po badaniu, zapoznaniu się z aktami sprawy, decyzją ZUS wydają opinię. Zakreślony zostaje termin, w którym strony mogą ustosunkować się do zarzutów - po jego upływie sprawa trafia na wokandę - wyjaśnia procedurę Lucyna Franczak, rzeczniczka prasowa Sądu Okręgowego w Nowym Sączu. Będziemy informowali o losach Kazimierza Majchera.