Wersja pełnoekranowa TUTAJ
Spotkaliśmy się na malowniczych krakowskich Bielanach, w jednym z najpiękniejszych i najstarszych polskich Zakładów Uzdatniania Wody, by porozmawiać o najważniejszych problemach, które doskwierają Małopolanom i Małopolsce, oczywiście tych związanych z wodą i coraz bardziej widocznym jej brakiem. Dyskutowaliśmy nie tylko o nawalnych deszczach i niszczycielskich powodziach, ale także o suszy dotykającej wielu rejonów Małopolski. Nasze zaproszenie do debaty przyjęli: WOJCIECH KOZAK, dyrektor Regionalnego Zarządu Gospodarki Wodnej w Krakowie; PIOTR ZIĘTARA, prezes zarządu Wodociągów Miasta Krakowa; ŁUKASZ BRZÓZKA, prezes zarządu Wodociągów Chrzanowskich i MIROSŁAW GOLANKO, wójt gminy Zielonki.
*****
- Wody Polskie mają pod opieką najwięcej wody w Małopolsce. Czy są w stanie ochronić region przed zagrożeniami hydrologicznymi?

- Nie ukrywam, nie jest to łatwe zadanie, szczególnie w kontekście zmian klimatycznych, które w ostatnich latach przybrały na sile. Oczywiście dzieje się tak nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Przypomnę choćby o niżu genueńskim, który w ubiegłym roku spustoszył wiele krajów południowo-zachodniej Europy, docierając również do Polski.
- Małopolski nie ominął.
- Dzięki temu mogliśmy przetestować nasze możliwości. Uważam, że 93% zretencjonowanej wody, która wtedy spadła, pozwala stwierdzić, że zdaliśmy ten egzamin. Wspomnę tylko, że przed nadejściem niżu genueńskiego zdolność retencyjna Zbiornika Dobczyckiego, dzięki odpowiednio wcześniej przekazanym prognozom z Instytutu Meteorologii i Gospodarki Wodnej, była w granicach połowy jego pojemności, wynoszącej 140 milionów metrów sześciennych wody.
- Tę rezerwę wykorzystaliście w pełni?
- Na szczęście nie musieliśmy. To jednak świadczy o tym, że nasze wyliczenia były precyzyjne. Wspomnę też, że Kraków i Małopolska, będą w pełni bezpieczne dopiero wtedy, gdy powstaną kolejne poldery i przeciwpowodziowe zbiorniki. Między Oświęcimiem a Krakowem planujemy budowę 11 polderów, które będą mogły przyjąć 50 milionów metrów sześciennych wody.
- A więc tyle, ile wynosiła rezerwa podczas tzw. niżu genueńskiego.
- Tak.
- Mimo wszystko Małopolska ma problem z ogromną ilością wody, która spada w krótkim czasie podczas coraz częstszych nawalnych deszczy.
- To prawda. Takich, kłopotliwych deszczy zazwyczaj spodziewamy się w maju. Choć to wielki problem, to jednak nie ukrywam, że akurat w tym roku bardzo liczę na majowe opady.
- Dlaczego?
- Proszę spojrzeć na małopolskie rzeki, potoki i strumienie. Praktycznie w każdym, a przypomnę, że mamy ich około 30 000 km, odnotowujemy duży spadek poziomu wody. Dotyczy to nie tylko Wisły, królowej polskich rzek, ale także Dunajca, Popradu… Na południu Polski, a więc i w Małopolsce, i tak mamy stosunkowo dobrą sytuację, w porównaniu ze środkową Polską. Na pewno jest więc o czym myśleć.
- Może więc chociaż jakość tych wód jest dobra?
- Niestety, nie. I z tym również mamy wielki problem.
- Mamy przecież Zbiornik Dobczycki...
- Zbiornik Dobczycki, w którym możemy zgromadzić do 140 milionów metrów sześciennych wody, to nasz bezcenny skarb. To z niego Wodociągi Miasta Krakowa czerpią blisko 60 milionów metrów sześcinnych wody dla Krakowa i ościennych gmin. Stąd tak wielką wagę przywiązujemy do jego ochrony, z taką dbałością podchodzimy do czystości jego wód.
- Może lekiem na to będzie większa retencja?
- Niestety, będę krytyczny, nie tylko jeśli chodzi o możliwości retencjonowania wody, ale też stan infrastruktury hydrotechnicznej. Przez ostatnie 8 lat zostały one bardzo poważnie zaniedbane. Czy uda nam się to nadrobić? Małymi krokami, to prawda, ale idziemy do przodu. Nie ukrywam jednak, że środki, które możemy przeznaczyć na odpowiednie utrzymanie małopolskich rzek i jezior oraz infrastruktury nie są zadawalające. Wspomnę też, że najpilniejsze prace zostały wycenione na 250 milionów złotych. To zaś świadczy o skali problemów i jednocześnie wyzwań jakie są przed nami.
- Odpowiednio zabezpieczona Małopolska, to również bezpieczniejsza Polska.
- Zgadza się. I mam nadzieję, że rozumieją to wszyscy. Zbiorniki retencyjne, które gromadzą wodę w Małopolsce, np. Zbiornik Dobczycki, Jezioro Mucharskie, Jezioro Czorsztyńskie, ale też Malinówka 1, Malinówka 2 czy Malinówka 3, chronią nie tylko Kraków, ale całą południową część naszego kraju.
- Zbiornik Dobczycki, oprócz funkcji zaopatrzenia w wodę pitną dla szeroko rozumianej aglomeracji krakowskiej, gwarantuje też życie poniżej zapory.
- To prawda. Dzięki niemu odpowiedni poziom wody ma zagwarantowany m.in. Raba. Gdyby nie zapas wody i regularne zasilanie to być może w miesiącach letnich byłby w niej dramatycznie niski poziom wody.
- Wielkim nieobecnym na tym „rynku” jest królowa polskich rzek.
- Wisła ma duże kłopoty. Jeżeli chodzi o ilość wody jest jej mniej - w porównaniu z rokiem minionym - o kilkanaście centymetrów. Niestety, nie ubywa też soli, która napływa do Małopolski z 6 śląskich kopalń. Spokojnie więc mogę powiedzieć, że zasolenie wody w Wiśle jest większe niż w Bałtyku.
- Jeżeli do tego dojdą wysokie temperatury?
- Wtedy musimy liczyć się z zakwitem złotej algi. Gdyby opanowała rzekę doszłoby do katastrofy na niewyobrażalną skalę. Wspomnę tylko, że w ubiegłym roku temperatura wody w Wiśle sięgała 26° Celsjusza.
- Czy mieszkańcy Krakowa będą więc mieli wodę w kranach? Czy możemy czuć się bezpieczni?

- Zapewniam, że wody w kranach krakowian oraz mieszkańców ościennych gmin nie zabraknie. I nie jest to zasługa ani dzisiejszej dyrekcji wodociągów, ani kilku poprzednich, tylko pokoleń wspaniałych inżynierów, którzy tak skonstruowali system zaopatrzenia w wodę aglomeracji krakowskiej, że oparty jest o 4 niezależne ujęcia wody. Znajdują się one na czterech różnych ciekach, a to gwarantuje bardzo wysoki poziom bezpieczeństwa dostaw.
- Wliczamy do tych wód Wisłę?
- Niestety, nie. W 1986 roku, jak już wspomniano, ze względu na olbrzymie zasolenie wodami pompowanymi ze śląskich kopalni, została wyeliminowana z systemu zaopatrzenia w wodę. To piękne i zarazem historyczne ujęcie na Bielanach, w którym się znajdujemy, stało się małym zakładem, a zaopatrzenie Krakowa w wodę przejęła Raba.
- Naprawdę nic się nie da zrobić?
- Mamy ambicję, aby powrócić do wykorzystania wód Wisły. Niestety, na razie jest to bardzo trudne, gdyż zasolenie wody wynosi między 1200 a 1600 mg na litr, a to oznacza, że do oczyszczenia jej wód należałoby zastosować tzw. odwróconą osmozę, a co za tym idzie olbrzymie ilości energii elektrycznej.
- Jaka zatem w tym systemie jest rola Zbiornika Dobczyckiego?
- Decydująca. Zbiornik Dobczycki jest zarządzany przez Regionalny Zarząd Gospodarki Wodnej w Krakowie, a Wodociągi Miasta Krakowa są jego głównym użytkownikiem. To z niego czerpiemy wodę surową do procesu uzdatniania i mówimy tu o dziesiątkach milionów metrów sześciennych w skali roku. Zbiornik zapewnia bezpieczeństwo zaopatrzenia w wodę nie tylko dla około 80% krakowian, ale także dla Dobczyc, Wieliczki, Sieprawia oraz wielu innych gmin.
- Jak układa się współpraca pomiędzy Wodociągami Miasta Krakowa, a Regionalnym Zarządem Gospodarki Wodnej w Krakowie?
- Zbiornik Dobczycki to doskonały przykład konsensusu między nami a RZGW w Krakowie. Udało nam się wypracować idealne porozumienie między dwoma przeciwstawnymi interesami: zabezpieczeniem przeciwpowodziowym Małopolski - o co dba RZGW, oraz pobieraniem najlepszej możliwej wody do procesu uzdatniania. Te dwa interesy godzi m.in. zgoda na czerpanie wody z trzech różnych poziomów Zbiornika Dobczyckiego. To rozwiązanie pozwala bezkonfliktowo łączyć te dwie funkcje zbiornika - ochrony przed powodzią i jednocześnie zaopatrzenia aglomeracji krakowskiej w wodę. Dodatkowym - istotnym elementem - jest produkcja energii elektrycznej, która pozwala nam obniżyć koszty funkcjonowania.
- Jest jeszcze kwestia jakości wody?
- To prawda. W tym przypadku nie udało nam się jeszcze wypracować idealnego rozwiązania. Jednak deklaruję, że chcieliśmy wesprzeć biomanipulację w zbiorniku.
- Brzmi groźnie i jednocześnie zagadkowo.
- Nie oznacza jednak nic groźnego. Chodzi o taki proces gospodarowania m.in. zasobami ryb, aby zagwarantować stabilność biologiczną zbiornika, a tym samym odpowiednią jakość wody.
- Na Zbiornik Dobczycki łakomym okiem patrzą jednak wielbiciele wypoczynku nad wodą.
- Dla nas to bezcenny skarb, który za wszelką cenę trzeba chronić przed każdą niepożądaną ingerencją. To dzięki niemu jesteśmy w stanie zapewnić codzienne bezpieczeństwo zaopatrzenia w wodę dla ponad miliona krakowian i mieszkańców okolicznych gmin. Dlatego też z tak wielką troską patrzymy na wszystkie kwestie związane z gospodarką wodnościekową w gminach, które leżą nad zbiornikiem i na trasie dopływu Raby do zbiornika. Dlatego też z całych sił wspieramy i pomagamy naszym sąsiadom. I mam nadzieję, że nikomu nie wpadnie do głowy pomysł, by zmienić sposób użytkowania tego bezcennego zbiornika. Kapitał polityczny niech zbijany będzie na innych pomysłach. Zanieczyszczenie Zbiornika Dobczyckiego groziłoby niewyobrażalnymi konsekwencjami.
- Czyli rozumiem, że Panowie jesteście przeciwko turystycznemu wykorzystaniu zbiornika?

- Tak.

- Otworzenie Zbiornika Dobczyckiego na turystykę, byłoby furtką, pierwszym krokiem do stracenia zasilania w czystą wodę dla około 1.3, 1.4 miliona ludzi. I trzeba to bardzo jasno powiedzieć, że na takie eksperymenty nie ma miejsca, szczególnie w obecnych czasach, gdy woda, a także miejsca, w których jest uzdatniana, traktowane są jako infrastruktura krytyczna państwa. Nie wyobrażam sobie takiego pomysłu. Chciałbym też bardzo jasno i klarownie zadeklarować, że póki jestem prezesem Wodociągów Miasta Krakowa, to na Zbiorniku Dobczyckim nie będzie żadnej żaglówki ani turystyki. W ten sposób stracilibyśmy bowiem kontrolę nad jakością wody surowej, która wykorzystywana jest w procesie uzdatniania, a później mamy ją w kranach. Dodam jeszcze, że woda ta spełnia w tej chwili wszystkie polskie i europejskie normy i wymogi jakościowe.
- Gdzie zatem najbardziej widać suszę?
- Obniżony poziom wody widoczny jest głównie na rzekach. Mam tu na myśli Rudawę, Dłubnię i Sankę, a przede wszystkim Sankę, bo jest najmniejszym ciekiem wodnym, który jest narażony na dosyć duży wpływ suszy hydrologicznej. Od razu jednak uspokoję, że nie ma to najmniejszego wpływu na dostawy wody, gdyż nasz system jest tak skonstruowany, że w razie problemów z wodą na jednym ujęciu, zastępujemy je dostawami z innego zakładu. Nie ma więc ryzyka przerwania dostaw wody.
- Nawalne deszcze Was omijają?
- To nasza codzienność. W naszej działalności wykorzystujemy bowiem ujęcia wody powierzchniowej.
- Nadmiar wody to duże wyzwanie dla wodociągów i kanalizacji?
- Choć nawalne deszcze i powodzie dają się nam we znaki, to jednak doskonale sobie z nimi radzimy. Wspomnę tylko, że gdy niż genueński we wrześniu 2024 roku uderzył w Dolny Śląsk, pojechały tam nasze brygady. Pomoc mieszkańcom tamtych terenów była jednocześnie okazją do przećwiczenia wielu scenariuszy kryzysowych. Pomagając przez tydzień chronić osiedla wrocławskie przed zalaniem, ćwiczyliśmy rozwiązania, które mamy przygotowane na wypadek podobnej sytuacji w Krakowie.
- Sprawdziły się te scenariusze?
- Tak.
- Skąd wiecie jakie będą opady deszczu w Krakowie, gdzie dojdzie do podtopień, sytuacji kryzysowych?
- W Krakowie mamy rozmieszczone blisko 40 deszczomierzy. Takiej bazy nie ma nikt w Polsce.
- Macie ich więc więcej w Krakowie niż Instytut Meteorologii i Gospodarki Wodnej.
- Wielokrotnie więcej. Na tej bazie budujemy możliwe scenariusze zabezpieczenia prewencyjnego miasta. Na podstawie analizy ilości opadów możemy przewidzieć, gdzie np. dojdzie do wylania kanalizacji ogólnospławnej czy sanitarnej.
- Mieszkańcy wciąż odprowadzają do niej wody opadowe?
- Niestety, wciąż dochodzi jeszcze do takich sytuacji. Dlatego też, korzystając z okazji, chciałbym zaapelować, aby tego zwyczaju zaniechać. Gdy bowiem przychodzą gwałtowne opady i zalania, to wraz z wodą deszczową płyną nieczystości. Wtedy zaś mieszkańcy mają pretensję do nas, a nie do tych, którzy za to odpowiadają. Nie podpinajmy więc rynien do kanalizacji sanitarnej dla dobra wszystkich, ale też nas samych. Przy tej okazji wspomnę, że opady, które niegdyś klasyfikowano jako stuletnie, zdarzają się obecnie kilka razy w roku. Gdy odnotowaliśmy, po raz pierwszy od 200 lat, opad wynoszący 120 milimetrów, uznaliśmy, że to ewenement. Od tamtej pory było już kilka takich przypadków. A z takimi deszczami nie poradzi sobie żaden system zarurowany.
- Jakie jest więc rozwiązanie?
- Większe finansowanie pieniędzmi publicznymi takich rozwiązań, które zapewnią prawidłowe odprowadzenie wód, melioracje, tworzenie obszarów zielonych, odejście od betonozy, utrzymanie cieków wodnych w odpowiedniej kondycji. Gdy pojawią się np. cofki z rzek, wtedy nie możemy do nich zrzucić wód opadowych z terenu zorganizowanego, i dochodzi do zalań. To jest system naczyń połączonych. W obecnej sytuacji nikt nie może powiedzieć, że jest samotną, samowystarczalną wyspą. Nie ma takiej możliwości, trzeba współpracować. Żeby zapewnić odpowiedni poziom bezpieczeństwa wszyscy - wsie, miasta, regiony, a nawet kraje - muszą sobie tak samo dobrze radzić. Inaczej nas zaleje, będzie katastrofa.
- Wodociągi Miasta Krakowa wciąż więc są na pierwszej linii walki z nadmiarem wody.
- Nie ukrywam, jesteśmy bardzo istotnym elementem w systemie zarządzania kryzysowego miasta. Dlatego też czujemy się współodpowiedzialni ze wspieranie Miejskiego Centrum Zarządzania Kryzysowego, Policji, Straży Pożarnej, oczywiście przy bardziej skomplikowanych sytuacjach przechodzimy na poziom wojewódzki. To pozwala nam zbudować pewien poziom bezpieczeństwa, poziom odporności miasta.
- Oprócz dostarczania wody gminom, oferujecie im też odbiór ścieków. Co chętniej wybierają?
- Włodarze gmin zdecydowanie chętniej pozbywają się ścieków ze swoich terenów. Oczyszczanie jest procesem skomplikowanym i bardzo kosztownym. Natomiast dla nas to nie jest żaden problem. Mamy odpowiednie możliwości, technologie, a także gwarantujemy doskonałą jakość - zarówno w oczyszczalni w Nowej Hucie, jak i Płaszowie. Wspomnę tylko, że ten ostatni zakład chcemy hermetyzować, a jednocześnie nasycić urządzeniami produkującymi energię. Chcemy też stopniowo, ale systematycznie zmierzać ku samowystarczalności energetycznej. W tym roku zamierzamy np. rozpocząć budowę - wspólnie z Miejskim Przedsiębiorstwem Energetyki Cieplnej - pompy ciepła na ściekach oczyszczonych. W ten sposób wytworzona energia trafiłaby do miejskiego systemu.
- Wodociągi Chrzanowskie korzystają z ujęć powierzchniowych czy podziemnych?

- Wodociągi Chrzanowskie opierają działalność głównie na ujęciach wód głębinowych. Dlatego też, jeśli chodzi o ilość dostępnej wody jak i jej jakość, to nie mamy tak dużych wyzwań jak w Krakowie.
- Ujęcia głębinowe pokrywają wszystkie potrzeby?
- Niestety, nie. Z tego źródła pokrywamy około 85 proc. zapotrzebowania na wodę, pozostałą ilość wody kupujemy od Górnośląskiego Przedsiębiorstwa Wodociągowego. Cały jednak czas marzymy o tym, by uniezależnić się od zewnętrznych dostaw wody. Dlatego też inwestujemy w nowe ujęcia.
- Gdzie?
- Dużym ujęciem wody, które rozbudowujemy, jest „Lech”. Znajduje się ono na osiedlu Siersza w Trzebini. W tej chwili woda jest pobierana z pięciu studni, które zapewniają blisko jedną trzecią całkowitej produkcji. W dodatku woda ta nadaje się do spożycia, bez potrzeby dodatkowego uzdatniania. Planujemy odwiert szóstej studni. Mamy już projekt i wszelkie niezbędne decyzje, aby móc przystąpić do wiercenia. Właśnie wyłaniamy wykonawcę. Ponadto jesteśmy na etapie zwiększania zasobów eksploatacyjnych ujęcia „Żelatowa”, naszego najbardziej wydajnego ujęcia.
- Już nie wystarczały?
- Okazało się, że jego wydajność jest znacznie większa niż pozwolenie, które w tej chwili posiadamy. Gdy zwiększymy dostawy, będziemy mogli zaproponować dobrą wysokozmineralizowaną wodę, również niewymagającą znaczących procesów uzdatniania. Bogata jest ona w wapń, magnez i wodorowęglany. Ma lekko zasadowy odczyn i jest klasyfikowana jako twarda, co dla niektórych klientów może być problematyczne. Jeśli jednak chodzi o mieszkańców to parametrami woda ta jest zbliżona do wody mineralnej, więc jest odpowiednia dla zdrowia. W 2023 roku oddaliśmy do użytku dwie studnie głębinowe w Czyżówce, gdzie od niedawna jakość wody kontrolowana jest przez specjalne… małże.
- Wody w kranach więc nie zabraknie?
- Na pewno nie zabraknie.
- Czy suszę widać w głębinowych ujęciach?
- Migracja wody do złóż głębinowych to długotrwały proces. Suszy, którą w ostatnich latach dostrzegamy na powierzchni, na szczęście nie widać w ujęciach głębinowych, nie obserwujemy żadnych niekorzystnych zmian. Widzimy ją natomiast na ujęciach źródlanych i ujęciu ujmującym płytkie wody czwartorzędowe w „Bolęcinie”.
- Nawalne deszcze też więc Wodociągom Chrzanowskim nie powinny doskwierać.
- Jednak doskwierają i to mocno. Dotyczą jednak nie sieci wodociągowej, a kanalizacyjnej. Większość kanalizacji w Trzebini i Chrzanowie to sieć ogólnospławna i od razu dodam, że systemu tego nie da się tak po prostu przebudować. Wymagałoby to olbrzymich nakładów.
- Co Wam w tym przeszkadza?
- Koszty, a właściwie dodatkowe sumy, które ponosimy - usuwając np. awarie i oczyszczając dodatkowe ilości „wody” po nawalnych deszczach - a nie możemy ich później ująć w taryfie. Wody deszczowe, zmieszane z tym co płynie w kanalizacji, trafiają rurami do naszej oczyszczalni. Trzeba je nie tylko oczyścić, ale także zapłacić za wprowadzenie do rzeki... Dobrze więc by było, gdyby wróciły dawne przepisy - sprzed 7, 8 lat - które zezwalały, by te dodatkowe koszty umieścić w taryfie.
- Pora pomyśleć o nowych zbiornikach magazynujących wodę i jednocześnie energię?
- Niestety, w Polsce już od dawna, praktycznie od lat dziewięćdziesiątych XX wieku, nie budujemy dużych zbiorników wodnych. Myślę oczywiście o takich zbiornikach, które miałyby odpowiednią wielkość retencyjną, a także przyzwoitą zdolność do generowania energii. Większość tych zbiorników, które mamy pochodzi z czasów PRL, a niekiedy mają jeszcze proweniencję sprzed II wojny światowej, co oznacza, że ich utrzymanie wymaga olbrzymich nakładów inwestycyjnych.
- Może trzeba zacząć modernizować także te nieco mniejsze zbiorniki?
- I właśnie to chcemy robić. Wodociągi Chrzanowskie - w ramach Zintegrowanych Inwestycji Terytorialnych dla Aglomeracji Chrzanów uzyskały dofinansowanie na modernizację zbiornika na rzece Chechło. Kiedyś czerpaliśmy z niego wodę, później przestaliśmy z niego korzystać, ale zbiornik utrzymujemy. W tej chwili prowadzimy rozmowy z RZGW w Krakowie, aby uzyskać pozwolenie na modernizację wałów i zapory. W ten sposób chcielibyśmy przywrócić jego funkcjonalność, a także odzyskać możliwość piętrzenia wody na odpowiednim poziomie. I tutaj duże ukłony dla Wód Polskich, że wszystkie kwestie proceduralne idą do przodu. Już wiemy, że remont ten w najbliższym roku, a może nawet dwóch latach, dostarczy nam wielu wyzwań. Chodzi nam jednak o to, aby zbiornik chronił aglomerację chrzanowską nie tylko przed powodzią, ale także przed suszą. I do takiej więc sytuacji Wodociągi Chrzanowskie się przygotowują.
- Gminę Zielonki dotykają nie tylko podtopienia, nie tylko susza, ale także zbyt mała liczba zbiorników retencyjnych.

- Niestety, tak się dzieje. Najczęściej mówimy o podtopieniach czy zalaniach, czyli skutkach nawalnych deszczy. Na północy Krakowa patrzymy wtedy na Prądnik. Duży deszcz, a co za tym idzie niekontrolowany spływ wody, ma bowiem bezpośredni wpływ nie tylko na bezpieczeństwo mieszkańców gminy Zielonki, ale także na bezpieczeństwo Krakowa.
- Dlaczego tak się dzieje?
- Z prostej przyczyny - nie ma odpowiedniej liczby zbiorników, które mogłyby zatrzymać nadmiar wody i bezpiecznie ją zretencjonować. Dlatego uregulowanie stosunków wodnych na naszym terenie, ale i powyżej, to wspólne wyzwanie nie tylko dla gminy Zielonki, Krakowa, ale także regionu, a nawet całej zlewni, którą zarządza dyrektor RZGW. Rozwiązanie tych problemów może nam zagwarantować tylko współpraca. Olbrzymich ilości wody spływających z wyżej położonych terenów nie powstrzyma sama gmina Zielonki. Jeżeli nie zapanujemy nad całym ciekiem wodnym, doliną, zlewnią, to tak naprawdę pojedyncze działania nie mają większego sensu. Poprawią sytuację tylko punktowo.
- Na to trzeba jednak pieniędzy.
- To prawda. I to dużych pieniędzy. Jednak, jeśli tego problemu nie rozwiążemy, to coraz częstsze powodzie, będą generowały znacznie większe straty, niż inwestycje w ochronę przeciwpowodziową. Dlatego też apeluję, aby poszukać odpowiednich środków. Funkcjonujący w Polsce system zarządzania wodami jest bowiem niedofinansowany. Oczywiście możemy szukać winnych, dyskutować, ale tak naprawdę głównym tego powodem już od wielu lat, jest brak pieniędzy na bieżące utrzymanie rzek. RZGW, mimo chęci pomocy, wciąż dysponuje ograniczonymi środkami. A bez pieniędzy nie ma mowy o wielkich inwestycjach, takich, które mogłyby powstrzymać katastrofalne skutki powodzi.
- Co w tej sytuacji jest najważniejsze?
- Współpraca i bieżące utrzymanie tego, co już mamy.
- Gdyby jednak znalazły się odpowiednie środki?
- Mamy plany budowy zbiorników, i to od lat. Inwestycje chroniące przed suszą i te przeciwpowodziowe trzeba połączyć w jedną, zgrabną zharmonizowaną całość. Należy je więc rozpatrywać łącznie.
- Ile zatem trzeba zainwestować w ochronę Doliny Prądnika?
- Rozmowa z Wodami Polskimi odnośnie finansowania ochrony Doliny Prądnika to jest dyskusja o 180, może 200 milionach złotych. Śmiem twierdzić, że przy poważnym deszczu i katastrofalnej powodzi straty byłyby wielokrotnie większe. Dlatego, raz jeszcze to powtarzam, system ten musi być dokładnie przemyślany i odpowiednio dofinansowany. Bez tego będzie trudno mówić o poważnej retencji.
- Czy mieszkańcy gminy Zielonki mają zabezpieczone dostawy wody?
- Wody nie zabraknie w tych gminach, które oparły system dostarczania wody na własnych ujęciach, ale też współpracują z Wodociągami Miasta Krakowa. I tak jest w przypadku gminy Zielonki. Teraz inwestujemy w dodatkowe magistrale, które zabezpieczą nas w przyszłości pod względem ilości wody.
- Jaki jest zatem najważniejszy, strategiczny cel gminy?
- Powiem nieco przekornie. Naszym strategicznym celem będzie ograniczenie tempa wzrostu zużycia wody pitnej.
- Dlaczego?
- Niekoniecznie chciałbym, aby najwyższej jakości woda, była wykorzystywana do podlewania ogródków. To można robić np. deszczówką. Dlatego też już od wielu lat zachęcamy mieszkańców, aby starali się zatrzymać jej jak najwięcej na swoich posesjach, w specjalnych - mniejszych lub większych - zbiornikach.
- Czy to prawda, że rozdawaliście zbiorniki na deszczówkę?
- Tak. Mieszkańcy, którzy w naszej gminie wywiązują się z obowiązków fiskalnych, mogli otrzymać 400-litrowe pojemniki, w których mogli gromadzić deszczówkę.
- Zaniechaliście tego pomysłu?
- Wręcz przeciwnie. Chcemy go rozszerzyć. Zamierzamy oferować pełną gamę zbiorników - naziemnych i podziemnych. Postanowiliśmy też pójść dalej. Razem z radnymi zastanawiamy się nad tym, czy do planu zagospodarowania przestrzennego gminy nie wprowadzić zapisu, który zobowiązywałby właścicieli nowych budynków do budowy zbiorników, a tym samym retencjonowania wody.
- To się opłaci?
- Myślę, że tak. Ile wody zatrzymamy, tyle nie będziemy musieli pobrać z sieci. To zaś oznacza realne oszczędności i dla mieszkańców, i dla gminy.
- Na co zużywają wodę mieszkańcy gminy Zielonki?
- Oczywiście do picia, ale część też, niestety do podlewania ogródków.
- Jakie jej ilości trafiają do ogródków?
- Olbrzymie. Ogródki czy ogrody coraz częściej wyposażone są w specjalne systemy nawadniania. Tu już nie chodzi o parę kropel, ale wielkie ilości wody. Najwięcej zużywa się jej podczas… suszy, a więc wtedy, gdy jest też najbardziej potrzebna do celów bytowych. Gdyby więc przy każdym domu były pojemne zbiorniki, a w każdym zostałby zgromadzony odpowiedni zapas deszczówki, to nie trzeba by było korzystać z cennej wody sieciowej. W ten sposób odciążalibyśmy jednocześnie wodociągi w tym krytycznym momencie.
- Takie gminy podkrakowskie, jak gmina Zielonki mają dość specyficzne zużycie wody.
- To prawda. W ciągu dnia jest ono niewielkie. Natomiast popołudnia i weekendy to są maksymalne piki zużycia w krótkim czasie. Idealnie więc by było, gdyby system wodociągowy nie był obciążany wodą pobieraną do podlewania ogródków. Mówiąc wprost, szkoda tej wody, by podlewać nią rośliny. To jest woda pitna, najlepsza z możliwych.
- Co zatem?
- Stąd pomysł, jak już wspomniałem, nie tylko na budowę zbiorników na deszczówkę, ale także na przemyślany system zabezpieczenia całej Doliny Prądnika. Na to jednak potrzebne są środki. Chodzi o to, aby dać odpowiednie narzędzia instytucjom, które zarządzają danym terenem, aby mogły prowadzić inwestycje i bieżące utrzymanie.
- Susze, nawalne deszcze… Czy jest nadzieja, że mieszkańcy nie będą odczuwali ani jednego, ani drugiego kataklizmu?

- Myślę, że nadzieja jest zawsze. Naszą rolą jest, by ograniczyć skutki tych ryzyk - i suszy, i powodzi. Do tego jednak potrzebna jest współpraca, finansowanie, dużo rozmów oraz edukacja. Chodzi też o to, aby nie skupiać się na problemie suszy czy podtopień wtedy, gdy już wystąpią, ale dużo wcześniej, gdy pojawią się ich pierwsze symptomy. Wtedy to będzie mniej kosztowne, a zarazem bardziej efektywne. Stąd zawsze warto mieć cel - retencji mniejszej lub większej czy odpowiedniego zabezpieczenia gmin w wodę. Musimy nauczyć się działania systemowego i konsekwentnego. Małe zatamowanie, przetamowanie, czy niewielkie prace na rzekach jesteśmy w stanie sami wykonać. Jednak o finansowanie na duże inwestycje musimy starać się wspólnie. Myślę, że to jest coś, co będzie gwarantowało większe poczucie bezpieczeństwa dla mieszkańców, ale też systemowe dla instytucji. Nie tylko dla gminy Zielonki, Krakowa, ale też Małopolski.

- Największe wyzwania na najbliższy czas? To zdobycie pieniędzy na inwestycje i powrócenie do sprawdzonych rozwiązań, także administracyjnych. Mam nadzieję, że dobra współpraca z Regionalnym Zarządem Gospodarki Wodnej umożliwi nam pewne i sprawne działanie. My naprawdę wiemy, co trzeba zrobić lokalnie. Mamy pomysły i nakreślone plany. Potrzebujemy jednak pomocy i finansowania. Mam też nadzieję, że Wody Polskie ucieszą się, gdy zatwierdzanie taryf wodociągowych znowu powróci w ręce samorządów, do Rad Gmin. My sobie damy z tym radę. I jednocześnie zapewniam, że nie będzie żadnego „skoku na kasę” mieszkańców. Każde przedsiębiorstwo wodociągowo-kanalizacyjne jest kontrolowane przez właścicieli, czyli przez samorządy. Do taryf podchodzimy więc bardzo odpowiedzialnie. Wszystkim chodzi przecież o to, aby system odprowadzania wód deszczowych czy ścieków funkcjonował sprawnie, a woda była dostępna dla wszystkich, miała odpowiednią jakość oraz przystępną cenę. Jestem więc pełen optymizmu, że uda nam się te wszystkie wyzwania pokonać, choć przed nami ogrom pracy.

- Wisła ma duże kłopoty. Niestety, nie ubywa w niej soli, która napływa do Małopolski z 6 śląskich kopalń. I z tym nie tylko chcemy, ale musimy walczyć, gdyż w innym przypadku trzeba się liczyć z zakwitem złotej algi. Gdyby do tego doszło oznaczałoby to katastrofę na niewyobrażalną skalę. Jednak nie wyobrażam sobie sytuacji, aby ichtiofauna, tak jak to było na Odrze, nagle miała zniknąć z Wisły. Pod Wawelem nie mogą płynąć martwe ryby. Musimy zrobić wszystko, aby tak się nie stało. Dlatego też wojewoda małopolski powołał specjalny zespół do spraw Czystej Wisły. RZGW będzie też kontrolował mniejsze rzeki i potoki, aby nie płynęły nimi nieczystości. Od tego zależy m.in. jakość wody. Stąd tak istotna jest ochrona m.in. Zbiornika Dobczyckiego. Mieszkańcom Krakowa i Małopolski życzę, aby w ich kranach płynęła tylko woda premium.

- Nie będę mówił o złych rzeczach… Z mojego punktu widzenia najważniejszą sprawą jest wzajemne uczenie się, wymiana doświadczeń pomiędzy poszczególnymi przedsiębiorstwami wodociągowymi, a także funkcjonowanie w ramach lokalnego Stowarzyszenia Forum Galicyjskich Wodociągów. Myślę, że w najbliższym czasie, w związku z dyrektywami europejskimi, musimy zintensyfikować nasze spotkania, by podzielić się swoją wiedzą oraz doświadczeniami. Czeka nas więc sporo nauki, także pracy u podstaw. Nie będę jednak narzekał ani na deszcze nawalne, ani na suszę. Jakoś sobie z nimi poradzimy.
