To, że nie doszło do najgorszego, mieszkańcy mogą zawdzięczać przede wszystkim sobie oraz ogromnemu szczęściu.
Wczoraj, kiedy rekordowa woda wreszcie spłynęła z rzeką okazało się, że w kilku miejscach wały są bardzo poważnie nadwyrężone i w każdej chwili mogło dojść do ich przerwania.
- Teraz, kiedy zagrożenie minęło, mogę powiedzieć, że mieliśmy ogromnego farta - mówi Andrzej Reguła, zastępca burmistrza miasta. I dodaje, że w jednym miejscu, przy wlocie do rzeki kanalizacji burzowej, w wale powstała ponad dwumetrowa wyrwa.
Niektórzy dębiczanie mieszkający na "Zatorzu", jak Jakub Mateja, nie spali przez dwa dni.
- Zrobiliśmy wszystko, co było można, aby uratować nasze domy przed zalaniem. Satysfakcja jest ogromna. Nasze poświęcenie nie poszło na marne. Wygraliśmy tę walkę - mówi.
Tak dużej wody na Wisłoce nie było jeszcze w Dębicy. Rzeka przedostała się do miasta jedynie w tym miejscu, gdzie nie ograniczały jej wały przeciwpowodziowe. Zatopione zostały ogródki działkowe oraz tereny byłego Igloopolu, gdzie zlokalizowanych jest wiele dużych dębickich zakładów, m.in. Igloocar, Dakol i Galicja.
Największy niepokój dębiczan budzi jednak informacja o tym, że woda wdarła się na teren zakładu utylizacji odpadów medycznych.
- Na miejscu pracowali już inspektorzy ochrony środowiska i pobrali próbki do badań - mówi Andrzej Reguła. Uspokaja jednak, że zagrożenia epidemiologicznego nie ma, a woda w kranach dębiczan jest zdatna do picia, bo ujęcie nie zostało zalane.
Wczoraj Wisłoka wróciła do koryta.