Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dla goprowca nie ma złej aury

Halina Gajda
Halina Gajda
fot. archiwum prywatne
Gorlicka sekcja GOPR obchodziła swoje 55. urodziny. To doskonała okazja, żeby powspominać.

Pracy goprowca w statystyki ująć nie sposób. Bo czasem dyżur ciągnie się jak noc listopadowa, a czasem mija, jak z bicza strzelił. Raz trzeba komuś życie uratować, bo utknął gdzieś na beskidzkich szlakach, innym razem - poinstruować przez telefon jak trafić do domu. Każdy z ochotników ma na koncie setki godzin spędzonych w śniegu po pachwiny, deszczu, którym przesiąknął na wskroś, czy wietrze, co urywa głowę.
W Gorlickiem jest ich około pięćdziesięciu - lekarze, nauczyciele, policjanci, inżynierowe, fachowcy różnych branż.
- Działamy tutaj od 55 lat - mówi z powagą Ryszard Cygańczuk, kierownik gorlickiej sekcji operacyjnej Grupy Krynickiej GOPR.

Mają wspólną cechę - świetnie jeżdżą na nartach, Beskid Niski i Sądecki znają jak własną kieszeń i gór się nie boją, ale mają przed nimi respekt. Wszak nawet Lackowa potrafi pokazać pazur.

Gdy jeszcze nie było śnieżnych skuterów...
46-letni staż nie czyni bynajmniej Ryszarda Nowaka nestorem w grupie - znalazłoby się kilku z dłuższym - ale młodzi patrzą na niego z podziwem.
- Od dziecka we krwi miałem góry - śmieje się. Zaczynał w 1970 roku w Grupie Beskidzkiej GOPR. Pracował wtedy na Śląsku, więc tam było mu po prostu bliżej. Po przyjeździe do Gorlic nie mógł nie kontynuować służby. Gdzieś, z tyłu głowy był obraz taty - narciarza, ratownika, który zaraził go miłością do gór, zabierając na mniejsze, czy większe poznawcze eskapady. - Pamiętny dla mnie wieczór, to dyżur w schronisku PTTK na Błatniej (891 m. n.p.m) - opowiada.

Praktycznie miał być na stanowisku w sobotę rano, ale ratownicy mieli niepisany zwyczaj, by być na miejscu już w piątek wieczorem. Dla wygody wszystkich - jedni zdążyli się wyspać, inni spokojnie dokończyć obowiązki, mając pewność, że zmiana będzie płynna i bez niespodzianek. W tym czasie na stoku Błatniej ćwiczyli kursanci narciarstwa. Nic nadzwyczajnego, gdyby nie wypadek jednej z uczestniczek.
- Zbagatelizowała upadek, uznała, że nic jej nie jest - wspomina. - Oczywiście do czasu, gdy noga spuchła, a ona wymagała szybkiej pomocy lekarza - dodaje.

Ratownikom nie pozostawało nic, jak sprowadzić ją toboganem na dół, do Jasienicy, gdzie czekała karetka. Niby pestka, ale ani noc, ani głęboki śnieg nie czyniły zadania błahostką. I choć nikt wtedy nie słyszał o skuterach śnieżnych, lampach czołowych i nawigacji satelitarnej, to dziewczyna bezpiecznie trafiła do rąk medyków. - Dotarliśmy ogromnie zmęczeni ze świadomością, że czeka nas jeszcze droga w górę, na powrót do schroniska - dodaje.

50 kilometrów po górach to już nie przelewki
Ryszard Cygańczuk szefuje gorlickiej sekcji od 12 lat. Tak mu weszło w krew, że na co dzień nie rozstaje się z czerwoną goprowską kurtką. Gorlicka sekcja operacyjna ma pod swoją opieką 50-kilometrowy odcinek pomiędzy przełęczami Beskid nad Ożenną a Tylicką. Jakby przełożyć to na mapę choćby autostrady, odległość wielkiego wrażenia nie robi, ale 50 kilometrów w górach to już nie przelewki. Jemu zdarzyło się uczestniczyć w akcji ratunkowej w samych Tatrach, gdy wespół z kolegami szukali dwóch Niemców, którzy zaginęli po zejściu lawiny. Było trzydzieści stopni Celsjusza na minusie, śnieg ubity jak beton i tykający w głowie zegar: szybciej, jeszcze jest szansa, że żyją. Niestety.

Znaleźli się na wiosnę, gdy zeszły śniegi. - Jednego razu szukaliśmy panny młodej, która rozmyśliła się co do swojego narzeczonego - wspomina. - Szukało jej ze sześćdziesiąt osób - dodaje.

Niedoszła mężatka nie uciekła bynajmniej w góry, ale zasada jest taka, że jeśli zaginie człowiek mieszkający w jakiejś górskiej wsi - u nas mógłby to być na przykład Małastów - w poszukiwania angażuje się goprowców. - Dziewczyna znalazła się, nic jej nie było. Po prostu pocieszała się po chybionym wyborze - dodaje.
Przypadek tylko pozornie jest zabawny - w góry, to nic, że nie Himalaje, poszli ludzie, którzy zwyczajnie ryzykowali dla czyjegoś braku rozsądku. - Cóż, dla goprowca nie ma złej pogody - podkreśla.

Gorlicko-jasielska grupa ochotników
Gorlicka sekcja powstała w 1961 roku, złożyli ją Zbigniew Piwko i Marian Białoń. Przez te ponad pół wieku, przez sekcję przewinęło się około sześćdziesięciu ratowników. W większości gorliczan, ale byli i nadal są choćby jaślanie. Dyżurują w weekendy na Magurze, zawsze są jednak pod telefonem, gdyby trzeba było komuś pomóc.

Jerzy Forczek, z ponad trzema dekadami w sekcji, wspomina czasy, gdy na szczycie czuwało się po tygodniu. Beskidy, jak magnes, od zawsze przyciągają takich, którzy o chodzeniu po górach nie mają wielkiego pojęcia. Zapominają, że choć góry to niewysokie, to wciąż góry - z szybko zmieniającą się pogodą, czasem dzikimi zwierzętami, odciętymi od świata drogami.
- Kiedyś, przez wiele godzin szukaliśmy małżeństwa, które wyszło ze schroniska w Bartnem do Folusza. Poszli „na rybkę” do tamtejszego łowiska. Na szlaku w lesie trzeba być uważnym, patrzeć na znaki, bo wszystkie ścieżki są do siebie podobne. Im się pomieszały - opowiada.

Trzy grupy szturmowe przeczesywały szlak od Jasła do Bartnego. Gdy w końcu znaleźli zagubionych, ci byli przestraszeni, przemarznięci i przekonani, że więcej „na rybkę” się w ten sposób nie wybiorą. - Cóż, do wyjścia na górski szlak przygotowali się tak, jak na niedzielny spacer do parku - komentuje.

Ratowanie jak odruch
Goprowcem jest się zawsze. Podobnie jak policjantem. To, że po służbie albo nie ten teren, nie zmienia nic. Odruch bezwarunkowy - Ryszard Nowak przekonał się o tym na własnej skórze, gdy prowadził na Rysy wycieczkę z Glinika. Po drodze bliżej jak dalej do szczytu, spotkał dwójkę młodych ludzi - ona siedziała i płakała, on ledwo trzymał się ze zmęczenia.
- Nie miał nóg, tylko protezy. Poruszał się o kulach - opowiada. - Miał jeszcze ambitny plan, by wejść na szczyt. Tyle tylko, że kule były praktycznie zniszczone, a przed nim jeszcze ściana wymagająca siły i sprawnego podciągania się - dodaje.
Chłopak odpuścił, chciał tylko zejść na dół. Nowak od razu prowadzoną grupę ustawił: muszę pomóc potrzebującemu. Zrobił uprząż, i krok po kroku sprowadzał na niej nieboraka.
- Trochę to trwało, ale ostatecznie skończyło się szczęśliwie - mówi z zadowoleniem ratownik.

Na 55. urodziny sekcji, do Regietowa przyjechali założyciele - Zbigniew Piwko i Marian Białoń, obecni członkowie, liczna grupa seniorów. Ci ostatni oraz Stanisław Hübner, najstarszy, bo 85-letni członek, dostali pamiątkowe albumy, oczywiście z dedykacją od młodszych kolegów. Były też odznaki seniora GOPR oraz pamiątkowe, imienne grawertony dla zasłużonych i nadal aktywnie działających ratowników tutejszej sekcji.

Gazeta Gorlicka

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na gazetakrakowska.pl Gazeta Krakowska