Kraków: Święto Niepodległości 11 listopada sprzed lat [ARCHIWALNE ZDJĘCIA]
Podobnie było teraz, mimo zaangażowania głowy państwa. I nie chodzi o to, co wydarzyło się wczoraj na ulicach Warszawy.
Już kalendarz przemawia przeciwko tej tradycji. Nasza pierwsza w XX wieku niepodległość wybrała sobie kiepski czas na nadejście. Nie to co we Francji czy w USA, gdzie świętują narodowo w lipcu. U nas w połowie listopada nie ma klimatu do festynów, zabaw pod gołym niebem. Ale na uroki listopada, w którym udają się tylko "kondukty żałobne w deszcze pod wiatr", całej winy bym nie składał.
Może czas zdać sobie sprawę, że 11 listopada razem ze swoją symboliką po prostu nie jest Polakom bliski. Próbujemy to święto wskrzesić po czasach władzy PRL. A trwała ona aż 45 lat i władza robiła wszystko, by Święto Niepodległości burżuazyjnej Polski panów poszło w głęboką niepamięć. Takie wysiłki propagandy były skazane na porażkę wobec tej części Polaków, którzy rok 1918 pamiętali, żyli w II RP, a jeśli nie, to wychowali się w rodzinach, w których rozumiano wielkie znaczenie słowa "niepodległość". To jednak była zdecydowana mniejszość narodu.
Przez 45 lat propaganda kierowała swe przesłania do potomków tych, których już między wojnami niepodległość nie obchodziła. Bo nadeszła, kiedy byli nędzarzami, których zajmowało przede wszystkim to, by przeżyć po wojennych zniszczeniach zbliżający się przednówek. Wielu z nich nie umiało pisać, czytać. Oni swoim dzieciom, a potem wnukom nie mogli przekazywać przywiązania do tego święta. Przez dziesięciolecia rządów Bieruta, Gomułki, Gierka i Jaruzelskiego o 11 Listopada pamiętali nieliczni, a manifestowała tę pamięć zaledwie garstka. Milionom ludzi przeniesionych przemocą z Kresów Wschodnich II RP na ziemie zachodnie przydzielone Polsce po II wojnie światowej to święto zobojętniało. Milczały o nim szkoła, media, chyba że ktoś słuchał Wolnej Europy czy Głosu Ameryki. Potem o dawnym święcie narodowym przypominała podziemna prasa, o zasięgu nieporównywalnym jednak z "Trybuną Ludu".
Kiedy po 1989 r. można było się świętem znowu legalnie i oficjalnie cieszyć, było ono przyjmowane w skali społecznej obojętnie, jako jeszcze jeden dzień wolny od pracy. Okazją do powszechnego świętowania nie stał się też - co charakterystyczne - zwykle piękny słoneczny 4 czerwca, choć wydawało się, że bezkrwawe obalenie polskiej mutacji komuny to świetna okazja. Ale okazało się wkrótce, że ta niepodległość jest jakaś kulawa, bo Magdalenka, zgniły kompromis, a dalej kondominium itp.
No i prezydent desperacko przyczepia do garniturów kotyliony, organizuje marsz. Do satysfakcji z efektów daleko, ale trzeba to robić. Może kiedyś zrozumiemy wartość niepodległości i jej święta. Przynajmniej tak licznie, jak chodzimy na wybory.
Codziennie rano najświeższe informacje z Krakowa prosto na Twoją skrzynkę e-mail. Zapisz się do newslettera!